Artykuły

Co widać, czego nie widać

Widać jedno i widać drugie, choć tego drugiego akurat nie widać. Nie widać, bo tak ma wynikać z tytułu farsy Michaela Frayna "Noises Off" przetłumaczonej przez Małgorzatę Semil i Karola Ja­kubowicza na użytek sceny jako "Czego nie widać".

I skoro już jesteśmy przy tej far­sie, zacznijmy z tego końca.

Otóż, było widać w dniu premiery prasowej w Teatrze Komedia (reży­seria "Noises Off " - Grzegorz War­choł), że tutaj obowiązkowo trzeba być. Że to jest właśnie TO, że musi nas być widać w tym dniu, tego wieczoru i właśnie TU. Na tej pre­mierze u Olgi Lipińskiej, w teatrze lubianym i przez profesora Klemen­sa Szaniawskiego, i przez marszałka Mieczysława Rakowskiego.

I byli tzw. wszyscy lub prawie wszyscy. Aktorzy zbliżeni do kół ko­ścielnych i wręcz przeciwnych, dziennikarze reżimowi i krytycy niskonakładowych elitarnych mie­sięczników (czasem chodzi o te same osoby, wszystko to kwestia umowy i mody), sławni chirurdzy i sławne pisarzowe i pisarki, byli dyrektorzy byłych teatrów oraz publiczność z kasy, ta też była.

Farsę Michaela Frayna poprzedzi­ła niezła jak na polskie warunki re­klama: tv i radio z zapałem oznaj­miały, że to farsa fars, królewska, klasyczna, że Anglik Frayn odświeża gatunek, w którym brylowali Fleurs i Caillavet, że jest zdobywcą pre­stiżowej nagrody wydawców prasy (r. 1970) "Press Award", bo jest też dziennikarzem, reporterem.

A "Czego nie widać" to cudowne studium kulis teatru, rzecz o po­wstawaniu przedstawienia teatralne­go podglądana od tyłu, od strony te­atralnej kuchni.

To wszystko wiedziało się już idąc do teatru Olgi Lipińskiej. To i jesz­cze coś; że gościnnie zagra tu Krystyna Sienkiewicz, a że pani Krysia zagra świetnie nikt nie mógł mieć wątpliwości.

I zagrała. Świetnie. Partnerów do swojej świetności miała niewielu, przedstawienie też raczej nie rzuca na kolana, ba, nie jest w stanie zro­bić tego sama sztuka (farsa fars...)

Ale było, owszem, wesoło, chwi­lami bardzo i na pewno wszyscy byli zadowoleni. W kuluarach już spie­rano się o to, czy Komedia zakasała Kwadrat i co to teraz dalej będzie, bo robi się już wolny rynek roz­rywki bezpretensjonalnej, łatwej i przyjemnej. Ten rynek objął wszyst­kie teatry dramatyczne, więc kon­kurencja będzie, już jest, ale co prawda to prawda, nie wszystko tak jasno widać, jak np. w Komedii.

A widać, że Komedię się w tym sezonie nosi, że bywać tu należy do bon tonu - że elitarna (?) War­szawa dopuściła i ten salon do eks­kluzywnego towarzystwa.

Czy ja to piszę, żeby mieć za złe? Ależ skąd, cieszę się, że oto elity, snobizmy i tak dalej odżywają i kwitną, że jest ruch towarzyski, jeśli nie umysłowy, że to, naturalnie, na­pęd i koło zamachowe, nadzieja na kulturę bogatą, zróżnicowaną i co tam jeszcze da się dobrego o ide­ałach napisać.

Cieszę się więc, ale pamiętam o tym, czego nie widać, albo - z innej beczki - co widać bez dwu zdań.

Otóż widać jedno: snobizm - ten dobry, pożądany działa u nas dosyć wybiórczo i nie obejmuje wcale ani wszystkich zjawisk, ani nawet tych, które na jego dobroczynne działanie zasługują.

Ba! Ale to pewnie już tak musi być, snobizm sprawa ulotna, regu­łami spiąć się nie da. Tylko żal i czasami... trochę wstyd.

Bo na przykład był taki wieczór Lidii Wysockiej, osoby zasłużonej wielce dla polskiej rozrywki i ka­baretu, wieczór w Warsztacie, scence ZAKR-u usytuowanej w kawiarni MDM.

To był nawet wieczór jubileuszo­wy, zresztą z okazji jubileuszu,

który aktorka sama sobie zaaranżo­wała, bo jakoś tak wyszło, że nikt inny się za to nie wziął.

No i śpiewała i monologowała pani Lidia przez dwie godziny, a na sali poza publicznością z autokaru o której będzie za chwilę, byli z tzw. środowiska jedynie Ibis-Wróblewski z żoną, Elżbietą Wojnowską, oraz Loda Halama.

Było widać, że nie widać tu tego obowiązku towarzyskiego, tego musu, że oto TO JEST TO, że trzeba, że koniecznie, że będą tu WSZYSCY.

Było widać, że to taki sobie recital dla byle jakiej publiczności, mimo że na estradzie Wysocka dawała rze­telny i prawdziwy popis, profesjo­nalny co się zowie. Za cienki był to popis, za inteligentny, jak na po­trzeby publiczności, która zasiadała przy stolikach, co było widoczne po pustych miejscach tam, gdzie pro­siły się brawa, po ciszy, kiedy pa­dało jakieś nazwisko, a wreszcie po reakcji końcowej.

Oto kiedy bohaterka wieczoru po­żegnała się z publicznością - a wy­stępowała jako JEDYNA - pani siedząca obok spytała głośno: ale właściwie kto to była ta pani, nie przedstawiła się wcale...

Kto zafundował tej pani recital Lidii Wysockiej nie informując jej na co idzie, nie wiem, może insty­tucja, a może Liga Kobiet, w każ­dym razie nie wiały tu zefirki to­warzyskich ukłonów, o nie, było to wszystko bardzo poza układem.

Poza, czyli normalnie, czyli kosz­marnie.

I to było widać bardzo ostro.

Czego nie widać było wcale pod­czas premiery "Czego nie widać", ale to już takie są ani chybi uroki na­szych biednych "Stu kwiatów" na pe­erelowskiej łączce kulturalnej.

Dla ścisłości dodam, że i Krystyna Sienkiewicz w Komedii, i Lidia Wy­socka w MDM-ie (kawiarnia WARSZTAT) są jak zwykle, znakomite.

Ale to już inna historia, raczej zresztą dla recenzentów niż felieto­nistów. Ci raczej spostrzegają to, co widać i czego nie widać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji