Mozart się uśmiechnął
MIŁO, że stało się to na scenie kameralnej Teatru Wielkiego w Warszawie, na premierze "Uprowadzenia z Seraju" pod dyrekcją Roberta Satanowskiego. (Kiedyś, już chyba przeszło 20 lat temu, koleżanka - spikerka Polskiego Radia zapewniła słuchaczy, że uprowadzenia dokonano... z Sarajewa, co jednak nie potwierdziło się. Śmieliśmy się wtedy nie wszyscy...).
Ale na premierze w wiedeńskim Burgtheater, w lipcu 1782 roku, śmiano się na pewno choćby dla zamifestowania zadowolenia z faktu, że ze sceny, po kilku młodzieńczych "włoskich" operach Mozarta, dał się wreszcie słyszeć język niemiecki. Po prostu lepiej tekst rozumiano. Od razu też należy podkreślić z uznaniem, że w Warszawie uszanowano tradycję i przedstawienie odbywało się w języku oryginału.
Singspiel komiczny w trzech aktach - tak określono "Uprowadzenie". Singspiel - termin przełożony u nas bez większych ceregieli na "śpiewogrę" - zaglądam do naszej encyklopedii - oznaczać ma: "utwór sceniczny o charakterze popularnym, oparty na tekście mówionym z wstawkami muzycznymi".
W wypadku "Uprowadzenia" Mozarta mówić trzeba raczej o muzyce przerywanej g a d a n y m i wstawkami, muzyce bynajmniej nie rozśmieszającej, lecz zachwycającej swym pięknem, jak i - zwłaszcza w scenach zespołowych - wręcz zapierającej dech z podziwu nad mistrzostwem kompozytora. Można by zamknąć oczy i tylko słuchać muzyki, gdyby - o właśnie! - wysokiej rangi warszawskiemu przedstawieniu nie przydawała znakomita reżyseria (Frank de Quell) wydobywająca jakże wyraziście walory komiczne z naiwniutkiego libretta, gdzie się tylko dało, gdyby nie - o właśnie do raz drugi! - prawdziwie rokokowe w stylu dekoracje (Marek Dobrowolski) i łączące bogactwo kolorów z najlepszym gustem i tam, gdzie to pasowało - komizmem - kostiumy (Irena Biegańska). Nie umniejszajmy zasług Roberta Satanowskiego: zawsze odnoszę wrażenie, że obok kierownictwa muzycznego sprawuje on "dyrektorski" wgląd w każdy szczegół realizowanej przez siebie opery.
NA tle tych bajkowych dekoracji i w barwnych kostiumach trzeba było równie stylowo poruszać się, co udawało się wszystkim, a zwłaszcza Jerzemu Ostapiukowi nieporównanie doskonałemu w roli nadzorcy haremu. No i trzeba było po mozartowsku śpiewać, co też się udawało, choć nie wszystkim premierowym wykonawcom partii solowych w jednakowym stopniu. Mniejsza o szczegóły, tym bardziej, że ze sceny powiało autentyczną młodością w osobach Izabelli Nawe, Grażyny Ciopińskiej, Krzysztofa Szmyta i Piotra Czajkowskiego. Występujący w roli Baszy Selima Feliks Gałecki (partia mówiona) prezentował się z godnością. Specjalne słowa uznania należą się czterem eunuchom: Emilii Piekarskiej, Małgorzacie Wysockiej (zdawałoby się, że kobietom grać rolę eunuchów niełatwo), Edwardowi Jabłońskiemu i Tomaszowi Markiewiczowi: w każdym ruchu byli zabawni, choć w niczym nie przesadzili.
ROBERT SATANOWSKI ma w ręku batutę, a nie różdżkę czarnoksiężnika. Nie zawsze też udawało mu się wytłumiać zbyt mocne - jak na salę kameralną - wyskoki blachy czy drzewa. Smyczki, a zwłaszcza (szkoda, że tak krótko grający kwartet solistów) i brzmiały tym razem bardzo dobrze.