Szyderca czy moralista?
SZTUKI Sławomira Mrożka niezmiennie od lat trzydziestu trafiają w gust publiczności. Co sprawia, iż autor ten, tak chętnie bywa wystawiany, czytany, dyskutowany? Czy jego absurdalne poczucie humoru? Nieodparty komizm sytuacyjny? A może ostre, groteskowe widzenie rzeczywistości?
Jest to pisarz z wielkiej, choć nielicznej rodziny szyderców, stojący tuż obok Witkacego, Gombrowicza i Różewicza. Prócz skłonności do deformacji i karykatury przedstawianego świata, wszystkich wymienionych łączy podobnie "rewizjonistyczny" stosunek do romantycznej tradycji, której pozbyć się nie sposób. Ona to bowiem kształtuje naszą świadomość - chcemy czy nie. Ona zniekształca, ale i uwzniośla, ona jest "balastem" ale i chlubą.
Ostatni dramat Mrożka - "Portret" (prapremiera - 1987 r. Teatr Polski w Warszawie), choć traktuje o sprawach dziejących się w ostatnich czterdziestu latach naszej historii, również pełen jest romantycznych odnośników. Już pierwsza scena, w której Bartodziej rozmawia w ciemności z portretem, przypomina Wielką Improwizację Konrada z "Dziadów". Tyle że, jak zwykle u Mrożka, wiele spraw i rzeczy dzieje się na opak. Nie odpowiadający Bóg zastąpiony zostaje Stalinem, pogrążonym w równie zaciętym milczeniu, wzniosłe idee romantyczne - wątpliwą ideologią, a heroiczne czyny - donosem złożonym na przyjaciela, który ośmiela się myśleć nie po stalinowsku, Bartodziej-czterdziestolatek robi gorzki rachunek przegranego życia. Podsumowanie nie byłoby jednak pełne, gdybyśmy nie mogli dowiedzieć się, co myśli o winie Bartodzieja zdradzony haniebnie Anatol. Skazany na karę śmierci za nieprawomyślność, zostaje cudem jakimś ułaskawiony i po latach wraca na "kształt upiora", by dokonać moralnego rozliczenia. Co wyniknie z tego nieoczekiwanego spotkania? Czyj bilans życiowy będzie dodatni - ideologa czy idealisty? Na te i inne pytania postara się odpowiedzieć najbliższa premiera "Portretu", przygotowywana właśnie przez Teatr "Wybrzeże". Odbędzie się ona w niedzielę, 27 bm. na scenie kameralnej w Sopocie.