Artykuły

Pochwała Bogusławskiego

OJCEM opery narodowej zwykło się u nas nazywać Moniuszkę. Jakim jednak mianem należałoby w takim razie określić Wojciecha Bogusławskiego - chyba dziadkiem? Boć to on przecież zostawił potomnym "krakowiaków i górali" z urokliwą muzyką Jana Stefaniego. Premiera tej "opery" - jak ją nazwał sam twórca - odbyła się 1 marca 1794 roku w niespokojnych czasach przedinsurekcyjnych krakowiaków z góralami stanowił pretekst do powiedzenia o wiele istotniejszych prawd. Były nimi: wezwanie narodu do jedności i obrony niepodległego bytu.

Twórca polskiej sceny, typowy reprezentant Oświecenia, jakim był Bogusławski doskonale zdawał sobie sprawą z roli teatru w życiu narodu, jego wpływu na nastroje społeczeństwa.

Owiana legendą sztuka "Krakowiacy i górale" stanowi dziś dla teatru trudny z różnorodnych sprawności, często też na ogół bywa wystawiana, gdyż wymaga nie byle jakich środków, a efekt nie zawsze jest łatwy do przewidzenia. Tym, większa zasługa Teatru Polskiego, że nie bacząc na trudności wokalne, choreograficzne i muzyczne, podjął się uświetnić swe trzydziestolecie właśnie tą pozycją. Nie jest grzecznościowym komplementem stwierdzenie, że wyszedł z tego obronną ręką.

Orkiestra pod dyrekcją Haliny Bobrowicz brzmi czysto i stylowo. Wręcz świetnie wypadły partie chóralne i popisy taneczne. Na ogół też aktorzy radzą sobie z partiami śpiewanymi, choć na szczególne wyróżnienie zasługują tu Bogusław Danielewski i Ferdynand Matysik. Jedynym nieporozumieniem wydaje się obsadzenie w wiodącej roli Bardosa Stanisława Banasiuka, u którego trudno doszukać się talentu wokalnego. Największe brawa należą się Jadwidze Skupnik za rolę Doroty. Udało jej się przekonać do swoich stanów emocjonalnych chyba całą widownię. Co za temperament aktorski! Dzielnie sekundował jej sceniczny mąż Tadeusz Kamberski w roli Bartłomieja. Jako Miechodmuch bawił publiczność Zdzisław Kozień, w postać Bryndasa, narzeczonego Bosi, (Halina Śmiela), wcielił się Andrzej Wojaczek. Trudno wymienić wszystkich, którzy wzięli udział w spektaklu. Same wyliczenie nazwisk zajęłoby większe część recenzji, niech więc wolno będzie skwitować trud wszystkich stwierdzeniem, że stworzyli widowisko żywe, barwne i ciekawe.

Raz jeszcze potwierdziła się też klasa nieodżałowanego Leona Schillera, na którego układach scenicznych oparł się reżyser Tadeusz Kozłowski. Nikt tak jak Schiller nie potrafił opracowywać podobnych widowisk, wystarczy wspomnieć "Kram z piosenkami" i ,,Kulig". Podobnie w "Krakowiakach" chwilami zapomina się, te to scena, tak bezpośrednio spontaniczne wydają się reakcje postaci. Duża w tym zasługa choreografa Jadwigi Hryniewieckiej, jak też i interesującej scenografii Barbary Stopki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji