Artykuły

Miłość, namiętność i pożądanie silniejsze od choroby

"Walentina. The Last Human Dog" w reż. Natalii Sołtysik we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Na najmniejszej scenie Wrocławskiego Teatru Współczesnego kolejna odsłona cyklu "Prosta historia". Tym razem Natalia Sołtysik sięga po "Czarnobylską modlitwę" Swietłany Aleksijewicz i opowiada przejmującą historię miłosną

Reporterska książka Aleksijewicz jest kolażem relacji osób dotkniętych przez katastrofę - żon strażaków, którzy gasili pożar reaktora, a potem umierali w męczarniach na chorobę popromienną, mieszkańców okolicznych wiosek tak przywiązanych do swoich pól i ogrodów, że nie zgodzili się na eksmisję ze skażonych terenów, wojskowych, którzy oczyszczali cały rejon.

"Nie możemy pomóc pani mężowi"

Z "Czarnobylskiej modlitwy" Natalia Sołtysik wybiera jeden rozdział - "Samotny głos ludzki". Z niego - jedną historię. Jej narratorką i bohaterką zarazem jest Walentina Timofiejewna Apanasiewicz, wdowa po likwidatorze szkód po katastrofie. Jej mąż odcinał prąd w miejscowościach położonych na skażonym terenie. Kiedy pojawiły się pierwsze symptomy choroby (późno, nie był jedną z tych pierwszych ofiar, zamykanych w szpitalach, izolowanych od otoczenia), był zdany wyłącznie na opiekę żony. "Nie możemy pomóc pani mężowi" - słyszała Walentina od lekarzy i pielęgniarek. Nie było mowy o przyjeździe karetki, o znieczulających lekach. Ulgę przynieść mogła jedynie wódka wlewana przez rurkę omijającą wycięty przełyk.

Historia Walentiny to historia miłości, namiętności i pożądania, które były silniejsze niż straszliwa choroba, zamieniająca dwumetrowego przystojniaka w monstrum (pracownik zakładu pogrzebowego musiał się napić wódki, zanim zaczął przygotowywać jego ciało do pochówku), silniejsze niż śmierć. Siła tej opowieści tkwi w styku tego, co ostateczne, ze zwykłym życiem, wielkich słów, które muszą tutaj paść, bo nie dają się niczym zastąpić, z codziennymi, banalnymi obserwacjami.

Życie na pograniczu światów

Sołtysik i Irena Rybicka, która gra Walentinę (na scenie towarzyszy jej przez krótki, ale sugestywny moment Tomasz Orpiński), opowiadają tę historię w białym kontenerze, który jest i pokojem w blokowym miniaturowym mieszkanku w Mińsku, i izolowaną przestrzenią z widokiem na krajobraz po katastrofie, na dymiący komin elektrowni. Na taką separację od świata zewnętrznego skazała bohaterkę choroba męża.

Ale po jego śmierci Walentina nie potrafi na powrót zespolić się ze światem. Jej życie skłania się ku schyłkowi - jedyne ukojenie znajduje w snach, wspomnieniach, filmach i książkach, które o śmierci opowiadają. Nie potrafi zrobić tego decydującego kroku na drugą stronę i żyje na pograniczu dwóch światów, które tu wzajemnie się przenikają.

Przedsięwzięcie obarczone ryzykiem

"Czarnobylska modlitwa" nie po raz pierwszy stała się inspiracją teatralnego przedstawienia. Oparty na niej spektakl, rozpisany na dziesięć ról, wyreżyserowała w warszawskim teatrze Studio Joanna Szczepkowska. Podobne przedsięwzięcia, polegające na próbie przekładu języka dokumentalnego zapisu na sceniczną kreację, są obarczone ryzykiem - przekaz, który w surowej formie brzmi dojmująco i mocno, ubrany w teatralną formę, podkreślony sceniczną ekspresją, paradoksalnie traci część swojej siły. Rybickiej i Sołtysik udało się zminimalizować to ryzyko.

Pierwsza z nich oszczędnie dawkuje emocje, unikając aktorskiej szarży - jej Walentina jest powściągliwa, trzyma emocje na wodzy. Ile w tym aktorskiej samoświadomości, a ile intuicji młodej reżyserki, nie mnie sądzić, ale obie panie znalazły najwłaściwszy chyba klucz do interpretacji tej historii. Decyzja Sołtysik, która z mrowia ludzkich głosów postanowiła wybrać ten jeden, sprawia, że opowieść Walentiny w jej adaptacji staje się dramaturgicznie dobrze skomponowanym scenicznym monologiem.

Ostatni ludzki pies

A podtytuł, ten last human dog, ostatni ludzki pies? Podpowiedź można znaleźć i w samym spektaklu, i w innych, niecytowanych na scenie fragmentach książki Aleksijewicz, a także w zamieszczonym w programie wspomnieniu podróży na Białoruś, jaką odbyła ekipa "Walentiny". Przede wszystkim Aleksijewicz, poprzez relacje swoich bohaterów, mówi o tym, że w przypadku czarnobylskiej katastrofy to zwierzęta wykazały się większą mądrością i intuicją niż ludzie, przeczuwając chociażby niebezpieczeństwo, które czaiło się w skażonej wodzie. To natura też pokazała w Czarnobylu największą moc odradzania się, rozrastając się dziko i bujnie jak nigdy dotąd. To psy były przewodnikami wrocławskiej ekipy po okolicach dawnej elektrowni. Tej zdolności adaptacji po katastrofie zazdrości wreszcie psom Walentina. Wyciem wyrazić swój ból, warknięciem wściekłość, gryźć do kości tych, co wyrządzają krzywdę, a potem machać ogonem na widok pełnej miski - czy nie byłoby to bardziej ludzkie od trzymania nerwów na postronku? I szukania słów, które wciąż nie chcą wystarczyć?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji