Artykuły

Pyza po 40-tce, a Pinokio żwawy. Z wizytą u Andersena

Przez tę scenę przewinęły się tysiące rycerzy i łotrów, stworów i księżniczek. Mimo że niebawem stuknie mu sześćdziesiątka, Andersen ani myśli wyrastać z bajek - o lubelskim Teatrze im. Andersena pisze Kacper Sulowski w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Tak jak pisarze tworzyli, tak Teatr Andersena pokazywał. Bajki, baśnie, musicale i nowele. Od barwnych spektakli dla najmłodszych po Beckettowskie refleksje dla bardziej dojrzałych.

Miotła gra Matołka

Ale od początku.

Dawno, dawno temu, w powojennym Lublinie powstało stowarzyszenie amatorskich aktorów, którzy dbali o wychowanie teatralne najmłodszych widzów. Jego założycielką była Maryla Kędra.

Kulisa Teatru Lalki i Aktora podniosła się po raz pierwszy w 1954 r. Premiera "Złotej Kuli" Andrzeja Ejsmunda, która miała być huczną inauguracja, okazała się totalną klapą.

Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że w karty lubelskiej sceny wpiszą się takie nazwiska jak Jan Machulski, Krzysztof Penderecki czy Leszek Mądzik.

Po czterech latach od feralnej premiery z łódzkiego Arlekina przyjechał Stanisław Ochmański, który objął stanowisko dyrektora. Choć w teatrze nie ma już jego współpracowników, legenda o wielkim reżyserze szybko nie zgaśnie.

Na jubileusz 10-lecia sceny ogłoszono w mieście plebiscyt na nazwę teatru. Gdy Ochmański dowiedział się, że lublinianie wybrali "Radość", zrobił wielkie oczy i zapytał o drugie miejsce. Andersen. - No to będzie Andersen - miał powiedzieć.

Delikatnie upozorowane głosowanie dało lublinianom jedyny na świecie teatr, którego patronem jest duński bajkopisarz. Ochmański przewodził teatrowi 16 lat. Kiedy w całej Polsce królowały monumentalne widowiska, na lubelskiej scenie zagościły kameralne formy z lalką na pierwszym planie.

Po długoletniej kadencji Ochmańskiego teatr miał jeszcze pięciu dyrektorów.

Mieczysław Ciesielski - dyrektor naczelny, doskonały menedżer i koordynator, zasłużony w organizowaniu pieniędzy. Za jego kadencji teatr odbył najwięcej podróży zagranicznych.

Włodzimierz Fełenczak, który dwukrotnie wygrał konkurs na dyrektora, był zwolennikiem teatru literackiego. To on wystawiał najwięcej prapremier. Potrafił dostosować do warunków teatralnych nawet najbardziej niesceniczne teksty.

Tomasz Jaworski - mistrz kukły, wielbiciel staropolszczyzny.

Zdzisław Rej - miłośnik miniatur. Stworzył wiele małych, kilkuosobowych spektakli dla dzieci. Za jego czasów Koziołka Matołka mogła zagrać miotła z papierowymi oczami.

Hedonizm na scenie

W 2007 r. dyrektorem został Arkadiusz Klucznik. Wrocławianin. Z zamiłowania biolog. W dzieciństwie myślał, że będzie pomagał chorym zwierzętom, skończył nawet pierwszy rok weterynarii, ale zrezygnował. Marzył jeszcze o cyrku, dzisiaj go nie znosi. Z ciekawości spróbował lalkarstwa we wrocławskiej filii PWST, co okazało się strzałem w dziesiątkę.

Uzależniony od podróży. Wracając z jednej, już planuje kolejną. Był w Meksyku, Birmie, Indonezji i w Indiach. Najbardziej fascynuje go Turcja. - To kraj pełen tajemnic i niespodzianek - mówi. - Tajemnice haremów i tureckiej rewolucji - to mnie najbardziej intryguje.

Dyrektor jest po trosze artystą, po trosze liderem. Ubiór menedżerski: miłośnik drogich butów i męskich gadżetów. Dusza artystyczna: zwolennik teatru hedonistycznego. Wyznaje zasadę, że ludzie nie przychodzą na spektakl słuchać o problemach, bo swoich mają pod dostatkiem.

Oprócz hedonizmu scenicznego kocha musical, o którym pisał prace doktorską. Stąd w "Andersenie" tyle ostatnio śpiewu i tańca.

Pyza po czterdziestce

Otwieramy drzwi do magazynu. W wielkim pomieszczeniu mieszkają wielcy bohaterowie.

Zaraz przy wejściu Pasterka romansuje z Kominiarczykiem. Dalej ośmiornice, syrenki i żółwie, które musiały przestraszyć pokaźne stadko zdziwionych pszczółek. W rogu japońscy samuraje zabawiają Czerwonego Kapturka. Są księżniczki, rycerze i wiedźmy. Żyrafy, słonie i misie. Z zakurzonego worka wynurzają się kocie buty, a w gigantycznej filiżance chowa się zagubiony koń na biegunach.

Na samej górze znad długiego nosa dumnie spogląda na wszystko Pinokio. Jest tutaj gościem specjalnym. To jedyna prawdziwa marionetka wystrugana z drewna. Często urządza sobie długie spacery, by spotkać się z fanami.

- W to, ze pani nim porusa, to jesce uwiezę, ale ze to pani mówi, to juz nie uwiezę - powiedział kiedyś Romie Drozdównie jeden z widzów teatru.

- Ta lalka jest magiczna. Od kilkunastu lat budzi największy podziw wśród dzieci - mówi aktorka. - Podczas spotkań z młodymi widzami, gdy steruję lalką, one nie widzą aktora. Widzą wyłącznie Pinokia i to na niego patrzą i z nim rozmawiają. Jakby mnie w ogóle nie było.

Oprócz marionetek są jeszcze kukły i pacynki. Jedne odpoczywają między spektaklami, niektóre czekają na wysyłkę do innego teatru, ale są takie, których już nigdy nie oślepi blask reflektorów. Wśród nich Pyza, jedna z najstarszych lalek w dorobku Andersena. Jest już po czterdziestce. Pyza, jak większość jej koleżanek z rocznika, wygląda jak żywa wycinanka. Kojarzy się z bajkami z wczesnego dzieciństwa. Tak zwana lalka Kilianowska, od scenografa Adama Kiliana, była gwiazdą wszystkich scen w latach 70.

Mimo chłodu i mroku, wszystkie wyglądają na zadowolone. Podobno czasem nieźle rozrabiają. Szczególnie w nocy. Nic więc dziwnego, że następnego dnia na scenie potrzebują pomocnej dłoni "żywych" aktorów.

Etatowa czarownica

Zespół artystyczny Teatru Andersena liczy 15 osób. Podobnie jak wśród lalkowych kolegów, różnorodność jest spora.

- W tej rozpiętości tkwi nasza siła. W ten sposób każdy z nas wnosi do zespołu coś innego, kawałek siebie - mówi Roma Drozdówna, aktorka z blisko 25-letnim stażem.

Roma Drozdówna, szczupła szatynka z długimi włosami, zagrała setki księżniczek. Ilona Zgiet z mocnym, niskim głosem jest etatową czarownicą. Bartosz Siwek ze względu na swoją posturę tura raczej nie zagra, ale Jacek Dragun, największy z aktorów, owszem. Daniel Arbaczewski grywa królewiczów i rycerzy, a Konrad Biel, jeden z najmłodszych aktorów, jest idealny do roli Jasia czy małego Tymcia.

W zespole Andersena - jak mówią aktorzy - króluje równość. Nie ma lidera, nie ma gwiazdorstwa czy zadzierania nosa. - Samemu nie zagwiazdorzysz. Nie ma na to miejsca, bo spektakle są konstruowane zespołowo. Nie ma wielkich monologów, liczy się praca w grupie - mówi Daniel Arbaczewski, w zespole od 10 lat. - Z jednej strony ktoś mówi: naucz się śpiewać, z drugiej koleżanka podpowiada: nie garb się, ktoś krzyczy za kulisami: dobrze! Wszyscy sobie pomagamy.

Zespół dba o kondycję. Od początku wiosny do pierwszych śniegów na placu przed teatrem co chwilę przybywa kolorowych rowerów. Zimą aktorzy okupują bieżnię w jednej z lubelskich siłowni.

Atutem zespołu jest poczucie humoru i umiejętność zachowania dystansu w każdej sytuacji. Zdarzyło się, że podczas jednego ze spektakli aktorka, wygłaszając monolog, dostała w czoło orzeszkiem w czekoladzie. W kulisach natychmiast zakrólowało hasło "zważ na draż!".

*Cytat pochodzi z "Czerwonego Kapturka", jednego z ostatnich spektakli Teatru H. Ch. Andersena w reżyserii Jerzego Jana Połońskiego

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji