Artykuły

Myśli nad szarym mydłem

Szarym mydłem myję oplutą twarz. Obmyślam swe wyznanie o wyreżyserowanym przez Mikołaja Grabowskiego "Wyzwoleniu" Stanisława Wyspiańskiego. Mija godzina od finalnych ukłonów. Z każdą kroplą spadającą z brody, czysta woda w miednicy przestaje być czysta. Nabiera nieludzkiego koloru. Coś jak bardzo dalekie echo, ledwo widoczna zapowiedź żółci wyjątkowo wstrętnej. Myję oplutą twarz i sam siebie pytam. Dlaczego równo 30 lat temu, gdy na tej samej scenie wyreżyserowane przez Konrada Swinarskiego "Wyzwolenie" już się dokonało - artyści Starego Teatru nie wyszli do ukłonów?

Fałszywa skromność? Fatalny, lisi gatunek krygowania się? Erynie już wydarły oczy Konradowi. Już zobaczył istotę rzeczy - ciemność, szablą piękną i boleśnie bezradną już poszatkował przerażająco obojętne powietrze. Gasną reflektory. Gdy na powrót się zapalają - Konrada już nie ma. Jest tylko pustka - miejsce dla jego myśli, o której jęknął, że się na proch skruszyła. Na balkonie ktoś gra poloneza... Tak było 30 lat temu. Tamte nuty rozszarpywały gardło niczym tafla rozbitego szkła. Dlaczego nie wyszli do ukłonów? A czy uchodzi kłaniać się, gdy miało się bolesne szczęście musnąć punkt skrajnie intymny?

Godzinę po dzisiejszych ukłonach zmywam z twarzy nieludzką ślinę. Ma lepkość i swąd wiślanego piachu. Gdy wody rzeki opadają, tuż przy klasztorze na Skałce, parę metrów od prochów Wyspiańskiego, na dnie można zobaczyć płaty potwornej, żółtej mazi. Ciecz w mej miednicy wolno nabiera takiego koloru, a ja mam pewność, że wybaczam kłaniającym się. Broń Boże, nie o żadną tanio-pretensjonalną wielkoduszność tutaj chodzi. Nie. Wybaczam zwyczajnie, z małej litery. Wybaczam, bo nie sposób gnębić dna den.

Wybaczam więc reżyserowi reżyserię. Każdy ma prawo wybrać swój los, choć nikt nie może kupić sobie dobrego smaku. U Wyspiańskiego Konrad powiada za Nietzschem, że przychodzi, by walić młotem. Grabowski reżyserował pługiem. Oto wybór jego smaku. Lemiesz rozpruł słowa, co je zgnębiony chorobą Wyspiański parę mgnień przed śmiercią notował. Powiadają, że ołówek musiał przywiązywać do gnijących palców. Rdza lemiesza i tępota lemiesza - alfa i omega, duch i litera tego "Wyzwolenia". Wybaczam. Wybaczam trzy godziny teatralnej nicości, kiedy to literalnie nic z literalnie niczym się nie zgadza. Między najmniejszym gestem aktora a wypowiadanym przezeń najmniejszym słowem Wyspiańskiego otwiera się infernalna przepaść. Bo nikt tutaj nie pojmuje ani słowa, ani gestu. Ot, biedny pluton karłów we mgle.

Wybaczam monstrualną sztuczność, co puchnie na kanwie tegoż braku pojęcia. Wybaczam toporny automatyzm łączenia scen. Wybaczam mozół całości, co jest dokumentnie wyżęta nawet z najlichszej emocji. Żadnych napięć, żadnej sinusoidy wzruszeń, żadnych skoków temperatur. Nic. Ot, gdakanie sceniczne, równe, płaskie, puste i długie jak zimowy sen starego niedźwiedzia. Konrad w wydaniu Oskara Hamerskiego. Kto zacz? Blady snuj, co ma serce wystrugane z kartofla. Stać go tylko na walenie piąstkami we własne udka i na skowyt wiekowej baby, której się nad trumną śni jej pierwszy raz. O czym tutaj jeszcze można mówić? O "Wyzwoleniu" Wyspiańskiego?

Nie, ale o Grabowskiego "jajach" estradowych - jak najbardziej. Trzeba tutaj kategorycznie zapomnieć o genialnym teatrze rozmowy Konrada z maskami i o jajcach trzeba gadać, tylko po co? Grabowskiemu świat znów się skroplił do żałosnego poziomu dowcipu la spektakle według księdza Kitowicza! To, co u Wyspiańskiego jest serią bezlitosnych portretów polskich mitów, które nam ani porządnie żyć, ani porządnie umrzeć nie dają, w subtelnych palcach mistrza przaśności przeistoczyło się w kabaret, który ma moc i lekkość kilogramowej golonki plus piwo. Szkoda słów. W mej miednicy narasta żółć. Poznaję swąd... Poznaję ten cug nieludzki. I wybaczam. Wybaczam równo, jak leci.

Scenografia Barbary Hanickiej? Wybaczalna potworność. Brzydota nie dlatego zła, że jest brzydotą, lecz dlatego, że jest brzydotą pustą, bez sensu, po nic. Muzyka Stanisława Radwana? Wybaczalne zero. Zwłaszcza że finalne adagio z Kwintetu C-dur Schuberta naprawdę świetnie Radwanowi wyszło! A aktorstwo? Cóż ja mogę rzec tym uroczym chałturnikom, co od lat wciąż tymi samymi cepami intonacji wymachując w chwilach paniki i wciąż tymi samymi, spłowiałymi numerasami nas racząc, powodują, że przestaje być istotne, co który gra, bo i tak nikt niczego nie gra? Jakże wam tej waszej nicości ocalającej wasze ZUS-y nie wybaczyć? Wybaczam. Wszystko wybaczam. Bo nie jest wstydem nic z Wyspiańskiego nie zrozumieć. Nie jest wstydem skompromitować się studziennie. I nie jest wstydem dać światu upiornego gniotą o niczym. Wybaczam im, bo nie wiedzą, że po tym "Wyzwoleniu" już nigdy się nie podniosą. To jest korona wszelkiej pychy. Wybaczam, ale jednego wybaczyć nie mogę.

"Wyzwolenie" to konfesja Wyspiańskiego, w której to, co boleśnie intymne, zlepiło się z tym, co skrajnie powszechne. Krętki blade wyżerały mózg, łykowiały włókna nerwów, ołówek wypadał z gnijących palców, zewsząd podchodziła ciemność - a on co? Tak sobie, w kompletnym od siebie oderwaniu pisał o morderczych mitach polskich? Nie. Dał tekst, w którym nie ma żartów, frazy, których niepojęta moc ogólności skapnęła wprost z bólu pojedynczego. Można - o, paradoksie - literacką i intelektualną skórę tej genialnej konfesji wdeptać w dechy sceny. Wybaczam. Jednak ołówka przywiązanego do gnijących palców, tego punktu, co jest sednem "Wyzwolenia" - wdeptywać nie wolno. 30 lat temu nikt nie wyszedł do oklasków. Bo dotknęli punktu. I ocalili go. Dziś się kłaniają w pas. Bo w istocie ich nie ma. Ołówek przywiązany do gnijących palców rozgnietli pseudointelektualnymi dyrdymałami, beznadziejną, trzygodzinną zabawą w piaskownicy pełnej mułu. Nie porównuję przedstawień. Porównuję mentalności ludzkie. I moce bycia delikatnym.

Wychodzi na to, że teatr kurdupleje. Kończę więc obmyślać wyznanie o przedstawieniu przerażającym. Wylewam żółć zalatującą sierścią. Wycieram twarz. Siadam przy biurku, zapisuję tytuł felietonu o "Wyzwoleniu" Grabowskiego, felietonu, którego nie napiszę. "Wataha". Notuję tytuł, a poniżej motto z Herberta. "Ponieważ żyli prawem wilka/ historia o nich głucho milczy/pozostał po nich w kopnym śniegu/żółtawy mocz i ten ślad wilczy". Idę spać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji