Księżniczka na opak wywrócona
Rymkiewiczowska najsłynniejsza imitacja trafiła do tv, czyli pod strzechy - "Księżniczka na opak wywrócona" - dowolny przekład, a raczej "próba odtworzenia oryginału innym językiem" calderonowskich aż dwu utworów o swoistym dworskim qui pro quo - to maciupeńki traktat filozoficzny o maskach i pozorach, rzeczywistości i ułudzie. "Księżniczka..." grywana często w teatrze wymaga nie lada umiejętności reżyserskich i aktorskich, ma bowiem to odwołujące się do Calderona cacko wdzięk i dowcip swoistej comedii delle'arte (zamiana ról, nieporozumienie, afery miłosne książąt i sług) nie przestając być humorystycznym wykładem względności faktów wszelkich. Dialogi skrzą się tu od paradoksów, dialogi Rymkiewicza, bo Calderon im jedynie z daleka patronuje...
Gdańska premiera w tv wypadła nadspodziewanie udatnie. Reżyser, sam świetny jako Fabio, postawił na lekkość i dowcip, nie "dodając głębi" jak to często robiono z ambitną "Księżniczką...". Znalazł też aktorów, z których trójka udźwignęła tę paradę paradoksów. Teresa Kaczyńska jako "ta Gileta", w miarę rubaszna w miarę głupio naiwna, w miarę cwana. Zofia Walkiewicz jako sprytna, choć niby niewinna jak róża księżniczka mantuańska. Perote, mąż Gilety, sługa roztropny - Jerzy Łapiński. Spektakl miał dobre tempa, wiersz Rymkiewicza mówiono sprawnie i zrozumiale, wymieniona trójka wręcz świetnie, humor został, gdzie trzeba, dyskretnie serwowany, gdzie trzeba - podkreślony... Słowem, dotarł do nas żart i ironia i na szczęście - głębsze znaczenie. O które tutaj zresztą chodzi. Śnijmy zatem swoje role, byle obudzenie nie było boleśniejsze niż dla nieszczęsnej Gilety...