Artykuły

Czechow pełną gębą

Jurorzy rozstrzygniętej właśnie drugiej edycji młodzieżowego konkursu na recenzję artystyczną "zDolny Śląsk 2002", który organizuje wro­cławski Ośrodek Kultury i Sztuki, najwyżej ocenili pracę nadesłaną przez Maksymilianę Żaczek, uczennicę gimnazjum w Pieńsku. W nagrodzo­nej pracy Maksymiliana zrecenzowała inscenizację "Wiśniowego sadu" Antoniego Czechowa, którą wyreżyserował Paweł Miśkiewicz we wro­cławskim Teatrze Współczesnym

Czechow napisał "Wiśniowy sad" jako komedię. Trudno jednak uz­nać, że spektakl w reżyserii Pawła Miśkiewicza, jaki możemy oglądać w Te­atrze Polskim we Wrocławiu, jest kome­dią (choć Miśkiewicz dokonał bardzo licz­nych zmian w tekście Czechowa). Cze­chow nie jest autorem komediowym i na­wet jeśli pisał komedię, to bardziej była to komedia do łez (i to tragicznych) niż do śmiechu.

Miśkiewicz, przenosząc "Wiśniowy sad" na deski Teatru Polskiego, znacznie skrócił przedstawienie w stosunku do ory­ginalnego tekstu Czechowa. Czechow po­dzielił "Wiśniowy sad" na cztery akty. Spektakl wrocławskiego Teatru Polskie­go obejmuje tylko jeden akt i trwa dwie godziny bez przerwy. Z jednej strony to długo (jak na czas trwania przeciętnego aktu), z drugiej - wcale nie dużo (jak na czas trwania przeciętnej sztuki). Sądzę jed­nak, że decyzja Miśkiewicza o rezygnacji z przerwy w spektaklu była jak najbardziej prawidłowa. W świat Czechowa trzeba się zanurzyć. Jakkolwiek przerwy utrudnia­ją odbiór, sprawiają, że zanurzyć się trze­ba by było za każdym razem od nowa.

Specyfika teatru Czechowa polega na tym, że prawie pozbawiony jest on kla­sycznie rozumianej akcji. Dramatyzm sztuki Czechowa opiera się nie tyle na wy­darzeniach (które zwykle łatwe są do prze­widzenia i nieuchronnie się spełniają), ile na misternych stosunkach między osoba­mi sztuki. Tak też dzieje się w "Wiśnio­wym sadzie", gdzie więcej dzieje się mię­dzy postaciami sztuki niż w zakresie fa­buły. Paweł Miśkiewicz celowo zresztą przekomponował sztukę Czechowa i aby uniknąć jakiegokolwiek suspensu, rozwią­zanie akcji umieścił na początku przed­stawienia. Już w pierwszej scenie widz do­wiaduje się, że majątek pani Raniewskiej zostanie zlicytowany i nie ma nawet cie­nia nadziei na to, że być może uda się ko­muś odwrócić nieuchronnie zagrażający zły bieg wypadków. W ten sposób widz skupia się nie na śledzeniu szczątkowej akcji i snuciu domysłów co do dalszego jej rozwoju, ile na obserwacji relacji mię­dzy postaciami. A przyznać trzeba, że jest co w spektaklu obserwować.

Przedstawienie "Wiśniowego sadu" na scenie Teatru Polskiego ma tę szczególną właściwość, że praktycznie trudno jest przeprowadzić podział na postaci pier­wszoplanowe i drugoplanowe. Odpowia­da za to po części sam Czechow, który pra­wie rezygnując z akcji, zamazuje wątek główny i wątki poboczne. Niemniej ogromna zasługa dla osiągnięcia takiego stanu rzeczy leży po stronie wykonawców, którzy wcielili się w postaci Czechowa. To oni sprawili, że każda z nich jest na swój sposób ważna, ciekawa i irytująca. To zaś sprawia, że trudno jest wyraźnie powie­dzieć, kto w spektaklu gra główną rolę, kto zaś jest tylko postacią drugoplanową. Uwa­żam, że to bardzo duża zaleta inscenizacji. Zwraca ona uwagę nie na dwóch, trzech głównych bohaterów, ale na same więzi, jakie nawiązują się między różnymi boha­terami (pierwszo- i drugoplanowymi) oraz ich zróżnicowany charakter.

Bardzo dobrą kreację stworzyła Halina Skoczyńska, grając rolę pani Raniewskiej. Raniewska Skoczyńskiej stanowi przemie­szanie tragizmu i komizmu. Bardzo moż­liwe, że udało się Skoczyńskiej ucelować w to, co przedstawić chciał przez postać Raniewskiej Czechow - pewien rodzaj groteski podszytej nostalgią i tęsknotą za czymś, co musi odejść, choć wydawać by się mogło, że może zostać ocalone.

Groteskowy jest optymizm Raniewskiej zestawiony z jej położeniem oraz charak­terem. Właściwe położenie Raniewskiej nie jest wcale takie złe. Ma wprawdzie du­że długi, lecz można byłoby im zaradzić. Główną przeszkodą jest charakter samej Raniewskiej, która umie właściwie tylko jedno - trwonić pieniądze i wpadać w dłu­gi. Optymizm, który wielokrotnie przeja­wia, nie daje się pogodzić z jej tendencją do pakowania się w finansowe tarapaty. Trudno rozumieć radość Raniewskiej z wyjazdu do Paryża - przecież tam też ma długi. Uciekając od długów rosyjskich, wpaść musi pod rynnę długów francu­skich. To jednak nie tłumi w niej dobre­go samopoczucia.

Niemniej Raniewska w wykonaniu Ha­liny Skoczyńskiej to nie ciepła i milutka kobietka, która patrzy na świat przez ró­żowe okulary. Ma świadomość schyłkowości swojej postawy. Wie, że należy do mijającego świata, i godzi się z tym, że musi wraz z nim przeminąć. Z dumą jed­nak przyjmuje swój los, godząc się z nim w pełni, nie podejmuje walki.

Kto wie, czy rozwiązanie, które wybra­ła Raniewska - pozwolenie na utratę i fi­zyczne zrujnowanie majątku (dom, w któ­rym przyszła na świat, ma zostać zburzo­ny, a wiśniowy sad - ten symbol dawne­go, pięknego i beztroskiego życia - zostać wycięty) - nie jest w istocie rozwiązaniem lepszym od tego, jakie wybrał Łopachin, potomek pańszczyźnianych chłopów, obecnie wzbogacony szybko kupiec, któ­ry nabywa majątek Raniewskiej.

Wydawać by się mogło, że Łopachin, wywodząc się wprost z ubogiego chłopstwa, będzie przykładem typowego chamskiego dorobkiewicza, który z lubością wejdzie w zabłoconych butach na salony, ciesząc się, że teraz to wszystko jest jego. Łopachin to jednak postać o wiele bar­dziej skomplikowana. Mimo że ma on pie­niądze i nie trapią go finansowe proble­my, jak to dzieje się w przypadku Raniew­skiej, zdaje sobie sprawę z ograniczeń, ja­kie nakłada na niego chłopskie pochodze­nie i brak odpowiedniego wykształcenia. Bardzo chciałby, prócz awansu finanso­wego, osiągnąć również awans społeczny. Kto wie, czy właśnie nie po to kupuje ma­jątek Raniewskiej - bardzo możliwe, że świetny duch tego miejsca udzieli i jemu nieco swojego bogactwa.

Jednocześnie jednak sam przekreśla tę nadzieję, planując zburzyć dom i wyciąć sad, a nieruchomość przeznaczyć na dział­ki letników. Niszczy więc coś, co bardzo chciałby posiąść - arystokratyczny splen­dor kupionego majątku. To Łopachin ja­wi się jako największy przegrany w spektaklu. Wiadomo bowiem, że nie osiągnie on tego, co tak bardzo chce mieć.

W roli Łopachina Adam Cywka wypadł nie najlepiej. Jest chyba nazbyt płytki. Nie zawsze udaje mu się ukazać sprzeczności, które miotają Łopachinem. Podszedł do jego osoby nazbyt schematycznie, czyniąc z niego raczej biznesmena w białych skar­petkach niż parweniusza z wyższymi as­piracjami i świadomością własnych ogra­niczeń. Możliwe jednak, że Adam Cyw­ka wypadł słabo tylko z tego powodu, że rozpatruje się jego rolę na tle świetnych kreacji innych aktorów. Zwrócić uwagę warto na doskonałą grę Igora Przegrodzkiego (w roli Gajewa), który przy wyko­rzystaniu bardzo skromnych środków przekazu buduje postać nadzwyczaj suge­stywną, i Henryka Niebudka w roli Jepichodowa, zarządcy majątku.

Zamiarem Miśkiewicza było oderwanie sztuki od jej historycznego kontekstu. Re­zygnuje więc często z rekwizytów epoki, ubierając np. swoje postaci całkiem współ­cześnie. Bezczasowość epoki podkreśla również prostota, mało charakterystyczna scenografia. Wszystko to jednak tworzy bardzo dobre wrażenie i służy sztuce. Odrywa uwagę widza od szczegółów wy­stroju sceny czy kostiumów, kierując ją na stosunki międzyludzkie, które są podsta­wą tworzywa sztuki Czechowa i jej reali­zacji zaplanowanej przez Miśkiewicza.

"Wiśniowy sad" to naprawdę dobry spektakl. Myślę, że sam Czechow, gdyby mógł zobaczyć realizację swojej sztuki w Teatrze Polskim, nie tylko nie miałby reżyserowi za złe dokonanych przeróbek, lecz byłby naprawdę zadowolony z osta­tecznego efektu, który osiągnął Paweł Miś­kiewicz i kierowany przez niego zespół aktorski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji