Artykuły

Śmierć do oglądania

W XVIII wieku panowała moda na wycieczki do prosektorium albo domu wariatów. Dzisiaj wystarczy pójść do teatru - pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.

Największy skandalista niemieckiego teatru Christoph Schlingensief pośrodku widowni berlińskiej Volksbühne umieścił szpitalne łóżko. Leży na nim bezwładne ciało sparaliżowanej dziewczyny. To nie jest aktorka. Nazywa się Angela Jansen [na zdjęciu] i od 1998 roku jest chora na ALS. Porozumiewa się za pomocą ekranu komputera sterowanego mrugnięciem powieki. Pisze o swojej chorobie, uśmiecha się do filmującej ją kamery. Co parę minut pielęgniarka odsysa aparacikiem ślinę z jej ust, podkręca kroplówki. Wokół czuć zapach szpitalnego materaca, zasypki na odleżyny, potu i choroby. W kolejnych etiudach pojawiają się schizofrenicy, grube śpiewaczki operowe, karły, aktorzy amatorzy, polityczni aktywiści, czwórka Murzynów z Zimbabwe. Nawet ryczący osioł. Jest to jakby projekcja umierającego mózgu, ostatni sen Angeli. Reżyser kontrapunktuje prawdziwą chorobę chorobą teatru. Pokazuje film, gdzie Hitler z Goebbelsem i Göringiem niczym przykładni mieszczanie prowadzą zieleniak w centrum Berlina, ale rychło napada na nich lewicowa bojówka. Warzywniak zmienia się w jatkę. Co jest teraz warzywem, a co sztuką? Schlingensief przeciwstawia jałową wegetację sztuki współczesnej sztuce życia sparaliżowanej dziewczyny. Każda sekunda tego teatralnego zdarzenia wypełniona jest wręcz fizycznym bólem. Tyle że bohaterkę nic nie boli, za to w nas wszystko pęka.

Jak kopie się grób

Stephan Kaegi jest młodym szwajcarskim reżyserem, działa w hamburskiej grupie Rimini Protokoll. Podczas niedawnego Festiwalu Dialogu 4 Kultur w Łodzi pokazał projekt "Deadline", teatralny esej o śmierci. Sporządził katalog rytuałów i osób związanych z pogrzebowymi ceremoniami. Na scenie nie ma aktorów, są prawdziwi "bohaterowie i specjaliści dnia codziennego": burmistrz, kamieniarz, fotograf szpitalny i mówca pogrzebowy. Opowiadają, jak długo trwa pochówek, ile kosztuje, jak kopie się grób, spala zwłoki, robi sekcję. Na scenie widzimy fotografię niejakiego Rolanda Schlagge, który umarł na raka mózgu w hospicjum. Pielęgniarka Sabine Herfurth zeznaje w rozmowie telefonicznej, że konający prawie zawsze wołają przed śmiercią mamę. Kaegi podaje suche dane statystyczne: co roku umiera 55 milionów ludzi. Ile to będzie na miesiąc, na dobę? Wychodzi mu, że z każdym uderzeniem serca żywego człowieka umiera inny człowiek.

Przypominają się wszystkie nasze pogrzeby, wszyscy nasi umarli. Niemiecka buchalteria śmierci każe zapomnieć o zdaniu: "Nie boję się umrzeć".

Ars moriendi

Dokumentalista i operator Marcin Koszałka szykuje nowy film. Główną rolę ma zagrać krakowski aktor Jerzy Nowak. Film będzie nosił tytuł "Preparat". Koszałka chce pokazać w nim starość i umieranie człowieka, a potem los jego ciała oddanego do akademii medycznej jako obiekt badawczy. Jednym z wariantów, które rozważają Koszałka i Nowak, jest sfilmowanie prób do ostatniego spektaklu, w którym zagrałby aktor. Traktatu o umieraniu, analizie bólu, samotności, śmierci. Może podstawą mógłby być słynny "Dziennik" Sandora Máraia? Ujawnienie pomysłu, który Koszałka od kilku lat nosił w głowie, parę tygodni temu wstrząsnęło opinią publiczną. Intymność śmierci zostałaby oto wystawiona na żer widzów, spreparowana na użytek sztuki. Ale jednocześnie byłby to niezwykłej siły testament mówiący o ulotności człowieczeństwa, swoista ars moriendi, sztuka pięknego umierania.

Nowak miał zwyczaj obserwować z balkonu widownię Starego Teatru. Patrzył, jak ludzie wchodzą na spektakl. Teraz my zobaczymy, jak on odchodzi, kończy przedstawienie życia. W kulturze żydowskiej do pokoju umierającego rabina zawsze wchodził tłum wiernych patrzeć, jak umiera dobry człowiek. Kafce często śnił się pokój pełen mężczyzn, którzy przyszli popatrzeć na jego śmierć. Nowakowi i Koszałce marzy się sztuka jako "testimonial". Świadectwo naszej choroby na śmierć.

Teatr i śmierć

Wiem, że takie pojmowanie teatru wzbudza opór. W końcu jak coś jest naprawdę, to już nie jest teatr. Prawdziwa śmierć nigdy nie będzie sztuką. Ale sztuka zbliża się do niej coraz bardziej. Oferuje widzom emocje ekstremalne, na jakie z trudem zgadzamy się na co dzień. Wierzę jednak, że prawdziwi artyści zawsze mają dobre intencje. Im mocniej odrzucamy świadomość śmierci, tym częściej trzeba nam o niej przypominać. W projektach Schlingensiefa, Kaegi i Koszałki naprawdę nie chodzi o epatowanie, ale poważną rozmowę o oczywistości śmierci, agonii, choroby. Ma ona także wstrząsnąć uśpionym w nas człowieczeństwem. "Wszystko, nawet śmierć, trzeba umieć wyzyskać na potrzeby naszego życia" - pisał Lew Szestow w "Apoteozie nieoczywistości". Z trwogą przyznaję, że miał rację.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji