Artykuły

Operetka jak operetka

Reżyser "Operetki" Zbigniew Marek Hass trzymał się wiernie wskazówek autora. Witold Gombrowicz chciał "nadziać" starą, idiotyczną, jak mówił, operetkową for­mę, nową, bulwersującą treścią. Obejrzeliśmy więc "Operetkę" - operetkę z jej eklektycznym kostiumem, taneczną muzyką, komicznymi, przerysowanymi personażami. Świat poszedł jednak do przodu i to, co kiedyś było szokujące, dzisiaj wydaje się zetlałe.

Olszyńska "Operetka" jest wy­stawna i bogata. Oglądamy ogrom­ne schody, przypominające te praw­dziwe, sprzed teatru, i tłum dam w kapeluszach, we wdzięcznych po­zach. Na tym tle toczą się słowne pojedynki między hrabią Szarmem (Artur Steranko) i baronem Firuletem (Cezary Ilczyna), swoje prze­myślenia wygłasza książę Himalaj (Władysław Jeżewski), mdłości po­wstrzymuje szalony Profesor ( Sta­nisław Krauze), z dobrotliwym uśmiechem przesuwa się Proboszcz (Jarosław Borodziuk), bryluje mistrz Fior (Dariusz Poleszak), a każdy rozkaz spełnia kompania wytresowanych lokajów. Wszystko to, co mówią i robią bohaterowie "Operetki", jest zabawne, ale po­zbawione jadu. Olga Lipińska, twórczyni "Kabareciku", którego związki z Gombrowiczowskim tea­trem są wielorakie, poszła dalej w inscenizacyjnym szaleństwie i wyszło to na dobre jej teatrowi. Tymczasem inscenizacja Hassa, inscenizatora wiernego, nuży mimo wysiłku aktorów. Właściwie każda rola jest w tym spektaklu dobra, ale w żadnej nie ma diabelskości, iskry wariactwa.

Można zapytać czy warto wysta­wiać w ten sposób "Operetkę", której pomysłem jest brak pomysłu? Ad usum delphini, czyli z pożytkiem dla młodzieży, która będzie mogła zoba­czyć klasyka z lektur na żywo. Jest również sprawdzian dla tekstu i jego przesłań. Gombrowicz, niegdyś tea­tralny awangardzista, wystawiany w eksperymentalnych teatrach na Za­chodzie i uważany za obrazoburcę, dzisiaj jakby stracił swą moc. W świecie gdzie arystokracja należy do gatunków ginących i w którym panoszą się lokaje, gdy upadł komu­nizm, a najwięksi apologeci kapitali­zmu z niepokojem patrzą na jego nie­doskonałości, stwierdzenie księcia Himalaja, że wieje wiatr historii, a wszyscy mamy takie same d...y, jest prawdą powszechnie znaną. Dzi­siaj nikt nie musi się wstydzić swego libido, co nie znaczy, że skonsumo­wanie najśliczniejszej i najsłodszej Albertynki, leczy ból istnienia. To, co w "Operetce" żywe, to język, zróżnicowany, mięsisty, określony klasowo i bezlitosne Gombrowiczowskie szyderstwo nie oszczędza­jące ani wysokourodzonych, ani ma­luczkich. Świetna jest scena, wiecznie-polska, gdy rodzice Albertynki (Irena Telesz i Roman Samsel) wy­chodzą z kościoła. Ona napomina córkę, on, w paletku z wyleniałym futrzanym kołnierzem, bełkoce coś o pogodzie. Czy jednak ten subtelny językowo-obyczajowy rysunek bę­dzie czytelny dla współczesnego wi­dza, urodzonego i wychowanego w świecie, którego autor "Operetki", polski szlachcic i emigrant, dopiero przeczuwał?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji