Artykuły

Toruński teatr zawsze miał dobrą markę w Polsce

- Chciałbym, aby widzowie mogli spotkać coś, co nie będzie dla nich obojętne i co będzie w nich tkwiło długo po wyjściu z teatru - mówi reżyser BARTOSZ ZACZYKIEWICZ, dyrektor artystyczny Teatru im. Horzycy w Toruniu.

Rozmowa z Bartoszem Zaczykiewiczem [na zdjęciu], dyrektorem artystycznym Teatru Horzycy:

Grzegorz Giedrys: Gdy obejmował pan stanowisko dyrektora artystycznego Teatru Horzycy, przyznał pan, że jako nowy w mieście musi poznać specyfikę Torunia i możliwości zespołu aktorskiego. Zadanie wykonane?

Bartosz Zaczykiewicz: Nie mnie to oceniać. Nie wiem, czy przez dziewięć miesięcy da się uchwycić specyfikę miasta, a poza tym poznawanie tak świata, jak i danego miejsca jest nieustającym procesem, bo i one przecież się zmieniają. Jeśli chodzi o zespól aktorski, to stykam się z nim od lat. Wielokrotnie bywałem na festiwalu Kontakt, zapraszałem do Opola na festiwal Klasyka Polska toruńskie spektakle, np. "Moralność pani Dulskiej" i "Ślub" w znakomitej interpretacji Elmo Nuganena. Widziałem też między innymi "Damy i huzary", "Wujaszka Wanię", "Ryszarda III" w reżyserii Andrzeja Bubienia, "Anioły w Ameryce" Marka Fiedora. To dawało mi całkiem niezłe pojęcie o toruńskich aktorach.

I jak pan oceniał Teatr Horzycy?

- Toruńska scena zawsze miała dobrą markę w Polsce - to, że pracowało tu wielu dobrych twórców, przecież najlepiej o tym świadczy.

Spotkałem się z opinią, że festiwal Kontakt, który jest głównym produktem teatru, przyćmiewa jego codzienną działalność.

- Kontakt szybko osiągnął status jednego z najistotniejszych festiwali teatralnych w Polsce. To zjawisko w zupełnie innym świetle stawiało organizującą go instytucję, nobilitowało ją - i wciąż ten skarb mamy. Nie można jednak oczekiwać, żeby codzienny repertuar teatru przypominał program międzynarodowej imprezy artystycznej. Festiwal, jak sama nazwa wskazuje, jest świętem, zaś teatr, który działa jako jedyna repertuarowa scena dramatyczna w mieście, stawia sobie bardzo wszechstronne zadania i powinien się wsłuchiwać w zapotrzebowanie lokalnej publiczności.

Pojawił się pan w bardzo trudnym momencie dla teatru - w połowie sezonu ze stanowiska odeszła Iwona Kempa, reżyserka i dyrektor artystyczny.

- Nie mam wrażenia, żeby to był jakiś szczególnie trudny artystycznie czas dla toruńskiego teatru. Takie zmiany w kierownictwie w instytucjach kultury to przecież coś zupełnie naturalnego. Z drugiej strony proces artystyczny w samej swej istocie przypomina sinusoidę, co jakiś czas musimy znaleźć się na - jak to sobie nazywam - przełęczy, lecz nie musi to oznaczać trwałego spadku formy. Każdy następny spektakl jest kolejnym wyzwaniem, kolejnym oddechem. Wznosimy się i opadamy.

W jakim momencie znajduje się teraz toruński teatr?

- Kryzysem artystycznym to jabym tego na pewno nie nazwał.

Trzy lata był pan dyrektorem warszawskiego Studia. Tam kryzysu nie udało się pokonać. Dlaczego?

- O, to jest przykład teatru, do którego przyszedłem faktycznie w chwili kompletnej degrengolady, której skali z zewnątrz nie było widać. Kryzys artystyczny to jedno, ale upadek organizacyjny, administracyjny i wreszcie mentalny, do jakiego tam doprowadzono, przekraczał niestety możliwości mojej wyobraźni. Trudno to w dwóch zdaniach opisać. Na przykład zderzyłem się tam z szerszym zjawiskiem polegającym na tym, że nie tylko Studio, ale jeszcze pewnie parę innych warszawskich scen tkwiło siłą inercji głęboko w mentalności przypominającej czasy socjalizmu w ich niechlubnych przejawach. Uzdrowienie tej sytuacji było gigantycznym zadaniem, którego nie udało mi się wykonać dostatecznie szybko, a napotkałem ogromny opór tych, którzy okazali się jednak niereformowalni.

A jak jest w Toruniu?

- Spotkałem tu znakomicie zorganizowaną instytucję i dobre sprzężenie zwrotne między zaangażowaniem pracowników a działaniami teatru. To dzieło zespołowe.

Krytykom nie podobało się to, że ostatnie sezony miały nadreprezentację spektakli zanurzonych w tematyce obyczajowej.

- Niezręcznie jest mi wypowiadać się na ten temat, ale oglądając spektakle, które zastałem w repertuarze osiem miesięcy temu, w ogóle nie dostrzegłem takiego problemu. Dla przykładu, trzy spektakle Iwony Kempy: "Zimowe ceremonie" Levina, "Upadek pierwszych ludzi" Ferencego i "O miłości" Norena. To zupełnie różne teksty, zupełnie różna tematyka - nawet układ widowni w każdym z nich jest inny. Widać tam pewien charakter pisma reżysera, ale to moim zdaniem zaleta.

"Upadek pierwszych ludzi" i "Klara" nie spodobały się teatrologom z UMK. Zarzucali tym sztukom grafomanię.

- Proszę jednak zauważyć, że te przedstawienia zdobyły wyróżnienia w konkursie na wystawienie polskiej sztuki współczesnej, więc o wartość literacką tych tekstów można się spierać. Ponadto "Upadek" został zaproszony i na bydgoski Festiwal Prapremier, i na gdyński "R@port".

Jak teraz wyglądają relacje z teatrologami?

- Liczę na dobrą współpracę. Dyskusje z teatrologami siłą rzeczy mogą stanowić cenne źródło inspiracji.

Iwona Kempa jako dyrektor artystyczny ingerowała w pracę reżyserów. Zdaniem aktorów zawsze wychodziło to przedstawieniom na plus.

- To jest dość złożona sprawa, bo dotyka temperamentów artystycznych. Kazimierz Dejmek potrafił na przykład zmienić scenografię na ostatniej próbie generalnej, ale nie ma tu jednej metody, każdy przypadek jest inny i postępuje się zależnie od sytuacji i potrzeb. Z racji funkcji pełnię pieczę nad wszystkim, co się dzieje na naszych scenach i będę się starał zawsze tak postępować, aby wychodziło to spektaklom na plus - ale to przecież równie dobrze może oznaczać, że nic nie będę musiał robić poza uśmiechaniem się na próbach na znak, że mi się podoba.

Czy kierownictwo artystyczne jest zadaniem artystycznym?

- Tak, oczywiście, że tak. Teatr w wielu momentach wydaje się zjawiskiem nieprzewidywalnym. W czasie poszukiwań twórczych tej pracy towarzyszy rodzaj napięcia i ciekawości, do jakich rezultatów się dojdzie, jaki będzie finał. To, że jest wiele niewiadomych, że trzeba włożyć wiele wysiłku w realizację, jest wspaniałym procesem poznawczym, który jako dyrektor również dzielę z reżyserami, aktorami i wszystkimi zaangażowanymi w powstawanie spektaklu. Odkrywanie, gdzie dojdziemy, jest fascynujące. To chwila samopoznania. Nie tylko tego, co dzieło mówi nam w trakcie pracy, ale i siebie, swoich trosk, myśli, pragnień i własnych tajemnic. Kolejne znaczenia odkrywamy w zderzeniu z odbiorem widowni, wsłuchując się w reakcję widzów.

Jako dyrektor artystyczny wejdzie pan w rolę reżysera.

- W październiku zapraszam na premierę przedstawienia "Udając ofiarę", sztuki napisanej przez braci Priesniakow. To współczesny rosyjski utwór, groteska, tragikomedia - myślę, że bardzo aktualna, grana w wielu krajach Europy, łącząca absurd sytuacji i czarny humor z refleksją nad ludzkim bytem. Chwilę później zaprezentujemy polską prapremierę sztuki "Witaj Dora", szwajcarskiego dramatopisarza Lukasa Barffusa, która cztery lata temu została uznana za najlepszy dramat niemieckojęzyczny. Utwór mocny, precyzyjny, poprzez kapitalną metaforę rzeczywistości stawiający mnóstwo pytań zarówno realizatorom, jak i widzom. Mam nadzieję, że torunianie ze spektaklu w reżyserii Krzysztofa Rekowskiego wyjdą z wieloma powodami do myślenia.

Teatr Horzycy planuje sześć premier?

- Tak, zgodnie z kontraktem, który musimy wypełnić. Cezary Iber, którego do współpracy zaprosiliśmy po Festiwalu Debiutantów Pierwszy Kontakt, zmierzy się ze sztuką "Rosencranz i Guildenstern nie żyją" Toma Stopparda, świetnego brytyjskiego autora nagrodzonego m.in. Oscarem za scenariusz do filmu "Zakochany Szekspir". Jego sztuka jest swoistą wariacją na temat "Hamleta", opowiedzianą z perspektywy dwóch epizodycznych postaci.

Przełom lutego i marca to prapremiera "Licheń story" - w mojej prywatnej klasyfikacji najlepszej jak dotąd sztuki Jarosława Jakubowskiego, znanego m.in. z dramatu "Generał".

To wyrazista postać wśród polskich dramatopisarzy. Autor konserwatywny i prawicowy.

- Jakubowski w tym tekście zawarł przenikliwe i niejednoznaczne pytanie o rolę wiary w pojedynczych ludzkich losach. To bardzo nieoczywisty utwór, co jest zresztą cechą jego twórczości. Reżyserować będzie Tomasz Hynek, który utartymi ścieżkami też raczej nie chodzi.

Pod koniec marca pojawi się "Mizantrop" Moliera - tekst, który dziś nabiera zupełnie innych sensów. Ta komedia staje się aktualna w coraz to nowszych kontekstach - raz mocniejszym tonem jest w niej konformizm, innym razem mocniej brzmi nieugięte cwaniactwo. Spektakl przygotuje Norbert Rakowski, znany w Toruniu z realizacji "Uroczystości".

Ostatnia premiera to będzie "Dziwka z Ohio" autorstwa doskonale znanego w Toruniu Hanocha Levina, którego nasza publiczność zna z reżyserowanych przez Iwonę Kempę "Zimowych ceremonii" i "Pakujemy manatki". Reżyserować będzie Piotr Cieślak, który przez wiele lat kierował warszawskim Teatrem Dramatycznym. "Dziwka" we wspaniały sposób wiąże elementy groteski i powagi. Niesie w sobie duże pokłady dowcipu, miejscami - co jest charakterystyczne dla Levina - sięgając nawet po dość gruby humor. Łącząc to, co wzniosłe, z tym, co niskie, przewrotnie wydobywa najbardziej subtelne ludzkie pragnienia i marzenia. Ten izraelski pisarz był mistrzem kontrapunktu.

Czy szykują się jakieś zmiany w zespole?

- Dwa tygodnie temu etat otrzymała u nas Julia Sobiesiak, młoda aktorka po krakowskiej szkole teatralnej, która dwa lata temu na Pierwszym Kontakcie dostała nagrodę za debiutancką rolę kobiecą w "Przemianie" w wykonaniu Narodowego Starego Teatru w Krakowie. To było świetne przedstawienie i mimo niemałej konkurencji Julia stworzyła kreację uznaną przez jury za najciekawszą.

Na podstawie tych planów widać, że da się łączyć ambitne przedstawienia z lekkim przekazem.

- Trudno mi to ocenić, bo swoich wyborach nie kieruję się takimi kategoriami. Nie mam takiego założenia, że muszę jedno i drugie łączyć. Jest pewien wzorzec, którego niedoścignionym mistrzem był Szekspir, u którego faktycznie zawsze sąsiaduje element zabawy i element powagi, ale sądzę, że on również nie myślał takimi kategoriami. Istotę tego, co w sztuce teatru jest ważne, opisał dawno temu Arystoteles - to jest wciąż aktualne i pewnie będzie po kres dziejów. W dziele artystycznym, tam, gdzie próbujemy dotknąć swojego jestestwa - nieważne, czy poprzez tragedię, czy poprzez komedię - znajdujemy różne rzeczy, niekiedy zaskakująco skontrastowane. Takie wydaje mi się też nasze życie. Chciałbym, aby widzowie mogli spotkać coś, co nie będzie dla nich obojętne i co będzie w nich tkwiło długo po wyjściu z teatru.

* Rocznik 1969. Reżyser teatralny. Absolwent wydziału polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego i Wydziału Reżyserii Dramatu Akademii Teatralnej w Warszawie. W latach 1999-2007 był dyrektorem naczelnym i artystycznym Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu. W latach 2007-2009 kierował teatrem Studio w Warszawie. Od grudnia 2012 roku jest zastępcą dyrektora ds. artystycznych Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu.

***

NOWY SEZON W TEATRZE HORZYCY

Bartosz Zaczykiewicz pracuje nad przedstawieniem "Udając ofiarę". W spektaklu zobaczymy m.in. Mirosławę Sobik

WITAJ DORA

Utwór znany też jako "Seksualne neurozy naszych rodziców". Tekst Lukasa Barfussa przetłumaczono na kilkanaście obcych języków. Główną bohaterką sztuki jest piętnastoletnia Dora, która bierze środki uspokajające. Po odstawieniu leków czuje gwałtowne pożądanie seksualne.

LICHEŃ STORY

Sztuka przedstawia losy kilkunastu bohaterów związanych z pojawiającym się w tytule sanktuarium. Jej autor - Jarosław Jakubowski - to poeta, dziennikarz "Expressu Bydgoskiego", laureat wielu nagród dramaturgicznych.

MIZANTROP

Komedia z 1666 roku powstała pod wpływem doświadczeń Moliera na dworskich salonach. Dramatopisarz musiał ustawicznie rywalizować z innymi autorami, bronić się przed krytykami swoich dzieł, by zachować przychylność władcy i dworu. Dodatkową inspiracją dla wątku miłosnego Mizantropa były małżeńskie doświadczenia Moliera.

UDAJĄC OFIARĘ

Oleg i Władimir Presniakow to dziś najbardziej znani rosyjscy dramaturdzy, których spektakle odnoszą sukcesy na całym świecie. 0 czym opowiada "Udając ofiarę"? Główny bohater, 30-letni Wala, filozof z wykształcenia, poszukując środków do życia, wpada na pomysł, by uczestniczyć jako ofiara w policyjnych rekonstrukcjach wypadków.

ROSENCRANTZ I GUILDENSTERN NIE ŻYJĄ

Błyskotliwy i efektowny tekst Toma Stopparda. Ten dramaturg zastosował w sztuce ciekawy chwyt: opowiada historię znaną z szekspirowskiego "Hamleta" z punktu widzenia dwóch tytułowych przyjaciół księcia Danii.

DZIWKA Z OHIO

To historia dwóch żebraków, Hajbittera i jego syna, którzy pragną spotkać się z prostytutką. Jedyną możliwością zaistnienia w wyśnionym przez nich spotkaniu jest wkradnięcie się do snu wymarzonej Dziwki z Ohio. Kobiety w sztukach Hanocha Levina bardzo często stają się obiektem męskich pragnień, którzy w swych marzeniach tworzą wręcz absurdalnie wyolbrzymiony ich wizerunek.

OPR. GG

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji