Artykuły

Bernard Szyc: Boryna to ja

To, że Maciejem Boryną w gdyńskim musicalu "Chłopi" będzie BERNARD SZYC, było jasne od początku. Aktor Teatru Muzycznego przyznaje, że czuje się jak Boryna. - Po śmierci dyrektora Korwina w dużej mierze przejąłem stery teatru. Trochę sam jestem jak Boryna, który przewodzi wiejskiej społeczności. Gdzieś tu to wszystko się zbiega. Myślę jak Boryna: idzie wiosna - trzeba siać, latem żniwa. W teatrze wiosną trzeba zamknąć dach, latem przygotować premierę.

Z rolą Boryny w "Chłopach" jest tak, jak z Tewjem w "Skrzypku na dachu". Jerzy Gruza, reżyser obu gdyńskich inscenizacji "Skrzypka...", zwykł mawiać, że aby zacząć myśleć o wystawieniu "Skrzypka...", potrzebny jest murowany odtwórca głównej roli. - Nie masz Tewjego, nie masz "Skrzypka..." - powtarzał.

Identycznie jest z Boryną. Tyle że w Gdyni w obu spektaklach wybór padł na tego samego aktora.

Bernard Szyc (nie mylić z Borysem Szycem, z którym nie wiążą go żadne więzi rodzinne!) to filar gdyńskiej sceny, obecny na niej od ponad 20 lat. Aktor, reżyser, choreograf, pedagog w studium wokalno-aktorskim, nauczyciel tańca charakterystycznego, a po śmierci Macieja Korwina - także dyrektor artystyczny tej sceny.

Boryna jak złoto

- To, że mam zagrać Borynę, zasugerował mi jeszcze Maciej Korwin. A potem Wojciech Kościelniak, reżyser "Chłopów", stwierdził, że ciężko byłoby mu znaleźć innego aktora, który spełniałby wszystkie warunki, by zagrać Borynę - opowiada dziś Szyc. - Który aktor nie ucieszyłby się z takiej roli? Dla mnie najważniejsze, że jest pełnokrwista, witalna i jest tam co zagrać. A że mamy do czynienia musicalem, to trzeba jeszcze zaśpiewać i zatańczyć.

Ani z jednym, ani z drugim Szyc nie ma najmniejszego problemu. Zwłaszcza że jako wykładowca studium wokalno-aktorskiego prowadzi ze studentami zajęcia m.in. z tańca ludowego, którego jest prawdziwym znawcą.

- Cieszę się, że te elementy tańca ludowego, których uczę w szkole, w tak dużej dawce zostaną wykorzystane na scenie. Że to nie tylko archaizm i "cepelia", na co młodzież patrzy z przymrużeniem oka, ale coś, co jest potrzebne w pracy. nad musicalem - przyznaje. - Bardzo lubię folklor. Przez lata współpracowałem z kaszubskimi zespołami ludowymi. Sam czuję się Kaszubą, bo choć mama pochodzi z kielecczyzny, ojciec jest Kaszubą z Sierakowic. Dziadek przed wojną był tam dyrektorem szkoły. Teraz rodzice mieszkają w Kościerzynie, ja od trzeciego roku życia tam się wychowywałem. Mój ojciec kultywuje ludową tradycję, ja od dziecka byłem z nią oswajany i do dziś czuję się związany.

Jak mówi, dobrze zna wieś i gospodarskie prace - w dzieciństwie wakacje spędzał na wsi. Jego zamiłowanie do ludowości nie odnosi się wyłącznie do kaszubszczyzny. - Jest mi bliski każdy folklor i muzyka etniczna. Zwłaszcza że elementy folkloru coraz częściej pojawiają się w różnych realizacjach muzycznych.

W kreowaniu postaci Macieja Boryny sprzyjają mu też warunki fizyczne. - Wszystko się u mnie zgadza z wyjątkiem wieku. Boryna miał 58 lat, mnie jeszcze trochę do tego brakuje, więc będę się musiał wspomóc charakteryzacją - śmieje się. - Ale ważniejsza od warunków zewnętrznych jest prawda uczuć i emocji przefiltrowanych przez moje wnętrze. Nie chcę niczego przekombinować i szukać siódmego dna. Takie było zalecenie reżysera, który już po próbach czytanych prosił nas, by w interpretowaniu postaci nie pójść za daleko.

Patrzy na swojego bohatera nie tylko jak na apodyktycznego ojca i gospodarza. - Na pewno miał też poczucie humoru i dużo fantazji, by wziąć za żonę 19-letnią dziewczynę. Musiał mieć w sobie zachwyt nad życiem.

Nie ukrywa, że rola Boryny to emocjonalnie dla niego trudne zadanie. - Na poziomie, który satysfakcjonuje reżysera, daną scenę można zagrać raz dziennie, nie więcej. Drugi raz już nie sposób wyzwolić z siebie tak silnych emocji.

Dwadzieścia lat minęło

Na deskach Teatru Muzycznego w Gdyni jest obecny od ponad 20 lat. Po maturze. trafił tu do studium wokalno-aktorskiego.

- Gdy szedłem do tej szkoły, najważniejsza była dla mnie możliwość wystąpienia na deskach teatru - wspomina. - W latach 80. Teatr Muzyczny był niesamowicie popularny. Jerzy Gruza rozbuchał ten teatr i ściągał tytuły, których nie można było uświadczyć nigdzie indziej w Polsce. Przychodząc, czułem tę atmosferę, a na scenie widziałem mnóstwo młodych ludzi. To budziło moją zazdrość, ale i wielką potrzebę, aby w tym uczestniczyć.

Tak też się stało. W 1991 r. skończył studium, rok wcześniej pierwszy raz wystąpił na scenie.

Późniejszy Tewje Mleczarz tak wspominał po latach młodzieńcze wrażenia ze "Skrzypka na dachu": - Pierwszy raz oglądałem go jako licealista, który przyjechał do Gdyni zobaczyć "Skrzypka". Potężne wrażenie, kompletne oczarowanie. A po kilku latach, w 1991 r., już jako adept sztuki aktorskiej i członek zespołu, sam tańczyłem z butelkami w scenie wesela.

Z czasem oprócz grania zaczął też opracowywać choreografię i ruch scenicznych do spektakli nie tylko w Muzycznym, także w Wybrzeżu i innych scenach. Rozpoczął też pracę. nauczyciela w studium, gdzie poznał późniejszą żonę Tamarę Arciuch, która ze Skierniewic przyjechała do Gdyni uczyć się aktorstwa.

Kiedy w 1995 r. dyrektorem Muzycznego został Maciej Korwin, Szyc stał się jego najbliższym współpracownikiem, powiernikiem i przyjacielem. - Prawa ręka starego - mówili o Szycu koledzy z teatru. Ale jednocześnie pozostał jednym z nich, przyjaźniąc się i spędzając wolny czas z wieloma aktorami Muzycznego.

W ciągu dwóch dekad praktycznie nie schodził ze sceny. Zagrał kilkadziesiąt ról, z których największe to Tewje w "Skrzypku na dachu" w reż. Jerzego Gruzy (do spektaklu opracował też choreografię), król Artur w zwariowanej komedii "Spamalot" według Monthy Pythona w reżyserii Korwina i Alfred Dolittle w "My Fair Lady" także w reżyserii Korwina. Dwie ostatnie kreacje pozwoliły mu w pełni zaprezentować talent do ról komediowych, do których wydaje się być stworzony.

Pamiętamy go również z ról starego Szlangbauma w "Lalce", ojca Belli w "Pięknej i Bestii", zagrał m. in. w "Chicago", "Footloose - wrzuć luz", "Kiss me, Kate", "Grease", "Szalonych nożyczkach" i "39 stopniach". Wyreżyserował przeboje repertuaru dla dzieci : "Pchłę Szachrajkę" i "Pinokia" oraz kameralne spektakle dla dorosłych: "Muzyka Gershwin", "Być Marilyn" i inne. Podjął współpracę reżyserską przy wielkich produkcjach w reżyserii Korwina, takich jak "Shrek", "Grease", "Kiss me Kate", "Chicago" czy "Jesus Christ Superstar".

I choć w ostatnich latach kolorowe pisma interesowały się Szycem głównie ze względu na rozwód z Tamarą Arciuch, to dla każdego, komu bliski jest teatr, jego nazwisko oznacza przede wszystkim wielkie role musicalowe.

W styczniu tego roku, kiedy nagle zmarł Maciej Korwin, Szyc jako jego najbliższy współpracownik i przyjaciel wtajemniczony w plany co do rozbudowywanego teatru, w naturalny sposób stał się kontynuatorem repertuarowej i artystycznej strategii zmarłego dyrektora. To Bernard Szyc w imieniu zespołu Muzycznego pożegnał urnę z prochami Korwina, uroczyście wyprowadzając ją z teatru. Dla nikogo nie było zaskoczeniem, że to on otrzymał nominację marszałka na tymczasowego dyrektora artystycznego tej sceny.

- Odtąd Benek każdą ważniejszą decyzję przegadywał z nami. Chciał, żeby to była wspólna decyzja - mówią aktorzy.

Z końcem roku Szycowi kończy się dyrektorski kontrakt, jeszcze we wrześniu marszałek ogłosi konkurs na nowego dyrektora naczelnego i artystycznego.

Szyc nie zamierza kandydować. Mówi, że jest przede wszystkim aktorem. Chętnie pomoże w prowadzeniu teatru, ale w dyrektorskim fotelu nie czuje się najlepiej.

Odciąć się od Tewjego

Póki co przyznaje, że czuje się jak Boryna. - Po śmierci dyrektora w dużej mierze przejąłem stery teatru. Trochę sam jestem jak Boryna, który przewodzi wiejskiej społeczności. Gdzieś tu to wszystko się zbiega.

Dzięki temu łatwiej mu zrozumieć postać, którą gra. Czasem nawet ta postać pomaga mu w pracy... - Życie trochę przeplata się ze sceną. Boryna był nieustępliwy, uparty i za wszelką cenę dążył do celu. Taka determinacja jest czasem konieczna w mojej sytuacji, gdy mamy do czynienia z sytuacjami trudnymi, czasem nawet konfliktowymi. Za nami przecież ciężki czas rozbudowy teatru, konieczności utrzymania zespołu i przygotowania

tej premiery w trudnych warunkach. Myślę jak Boryna: idzie wiosna - trzeba siać, latem żniwa. W teatrze wiosną trzeba zamknąć dach, latem przygotować premierę.

Kościelniak postawił przed nim trudne zadanie: odciąć się od postaci Tewjego.

- A przecież podobieństwa są duże. I Tewje, i Boryna to chłop, ojciec rodziny, autorytet w lokalnej społeczności. A ja muszę budować dwie całkiem różne role.

Jak to zrobić? Na to Kościelniak również ma radę. - Tewje by ustąpił, Boryna nie. I tego się trzymaj - tłumaczył Szycowi.

Kolejne trudne zadanie to odcięcie się od niezapomnianej roli Władysława Hańczy jako Boryny w serialu Jana Rybkowskiego z 1972 r. Filmu celowo ostatnio nie oglądał. - Wystarczy mi to, co pamiętam sprzed lat. Ale oczywiście wróciłem do lektury. Trzymam ją w teatrze i często do niej zaglądam.

Jednak gdzieś z tyłu głowy zachowuje obraz Hańczy jako Boryny i wie, że ciężko jest się od niej odbić. - Rola, którą się gra, jest przede wszystkim efektem tego, jakim jest się człowiekiem, jakie doświadczenie ma się za sobą, co się zagrało wcześniej. Ale także tego, kogo się obejrzało, bo to również w człowieku zostaje. Ważne, by ustawić to w dobrych proporcjach.

Kogo poza Bernardem Szycem zobaczymy w głównych rolach? Młodą i piękną Jagnę, żonę Boryny, zagrają na zmianę Renata Gosławska i Karolina Trębacz. Gosławską pamiętamy głównie za sprawą roli Izabeli Łęckiej w "Lalce", Carmen w musicalu "Fame" i roli w "Tango Nuevo". Trębacz zagrała Bellę w "Pięknej i Bestii". Przed laty Kościelniak obsadził ją głośnej inscenizacji "Sen nocy letniej", a przed rokiem w "Balu w operze" według Tuwima. Rolę Antka - krewkiego i niepokornego syna Boryny, który zabiega o względy Jagny zaniedbując żonę i dzieci - zagra Rafał Ostrowski - niezapomniany Stanisław Wokulski w "Lalce". Jego żoną Hanką na deskach Muzycznego będą na zmianę Karolina Merda i Mariola Kurnicka.

W "Chłopach" wystąpi cały zespół Muzycznego i adepci studium: ponad 70 osób na sa scenie plus orkiestra. W sumie prawie setka artystów. - To było marzenie Maćka Korwina, który chciał, żeby wszyscy byli na scenie. Nawet on miał się na chwilę pojawić w epizodzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji