Artykuły

Bóg od stonki ziemniaczanej i miłości

"Zabójca" w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Agnieszka Dziedzic w Teatraliach.

On pragnie życia, o którym warto by pisać książki. Artysta-marzyciel, przy czym niezbyt finezyjny. I właściwie to nic nie potrafi. Ona też marzy, o trzypokojowym mieszkaniu w mieście. Tylko żeby nikt nie myślał, że jest prostytutką, bo zadaje się z bogatymi mężczyznami! Andriej i Oksana to modelowi reprezentanci pokolenia młodych ludzi, rozpoczynający życie na własny rachunek. Ale obok pary marzycieli o roszczeniowej postawie w spektaklu "Zabójca" Teatru Ludowego w Krakowie pojawia się ktoś jeszcze - Bóg.

I żeby było zabawniej - do zabójstwa w sensie dosłownym nie dochodzi. Żadnej krwi, ofiar. Tylko niekończące się wyrzuty sumienia Adrieja za zbrodnię, której nie popełnił. Na planie fabularnym przedstawia się to następująco: Andriej pożyczył od Sieki, mięśniaka trzęsącego akademikiem, dwanaście tysięcy rubli, a Sieka wspaniałomyślnie daruje mu dług, jeśli odzyska od innego dłużnika pięćdziesiąt tysięcy rubli.

Gdyby dłużnik się opierał, należy go oczywiście zabić. Gwarancją pewności, że chłopak nie ucieknie ma być Oksana, dziewczyna Sieki, która na jego rozkaz jedzie wraz z Andriejem po pieniądze. Tak to w skrócie wygląda, a finał przypomina dobrze skrojone "love story". Co zatem ze wspomnianym Bogiem?

Już pierwsze sekwencje spektaklu wprowadzają ten temat, kiedy Andriej z zacięciem maniaka chodzi w kółko, po czym próbuje modlić się, równie obsesyjnie, co bezcelowo. Wie doskonale, że Boga nie ma, to tylko chwyt psychologiczny, na który przecież nie da się nikt nabrać. Wyświetlane w tle projekcje video autorstwa Mirka Kaczmarka dopełniają obrazu tej żałosnej próby. Rozmowa-modlitwa Andrieja wzbudza dystans, czyniąc jego postać trochę naiwną, trochę śmieszną. Podobnie - nagromadzenie symbolicznych elementów podczas projekcji (aniołki, czaszki, gorejące serce Jezusa) raczej nie prowadzi do religijnej kontemplacji na temat winy i możliwości jej odkupienia. Względnie - kontemplacji religijnego kiczu. Powoli wyłania się więc spektaklowy Bóg Tumidajskiego, czyli wytarta konwencja, w której zbawczą moc nikt właściwie nie wierzy, ale - jak to z konwencjami bywa - sprawdzić nie zaszkodzi. Bóg przydaje się także do racjonalizowania niezrozumiałych wydarzeń z życia lub wręcz przeciwnie, to on odpowiada za zaczarowanie przyziemnego, pragmatycznego świata. On zesłał kilka lat temu stonkę ziemniaczaną, aby odmienić los Andrieja. On też zesłał miłość w postaci Oksany. I nie wiadomo, czy to jeszcze magia czy już racjonalizm.

Przez cały czas trwania spektaklu na scenie pojawia się tylko dwoje aktorów - Ryszard Starosta i Patrycja Durska. Wszystko jest tu kameralne, ograniczone do minimum: scenografię zastępują projekcje video, działania sceniczne w znacznej mierze sprowadzają się do dialogowania lub monologowania. Sceny najintymniejszych autorefleksji Oksany także w pewien sposób rozegrano werbalnie - aktorka na chwilę staje się piosenkarką, chwyta za mikrofon i śpiewa - na przykład - "Me and the devil". I być może dlatego, jako rodzaj kontrapunktu dla szczelnego, zdominowanego przez słowo świata scenicznego, pojawiają się elementy bezpośredniej, fizycznej interakcji z publicznością. Oksana bierze papierosa od jednego z widzów, Andriej bez skrępowania przeciska się przez rząd zajętych foteli. Aktorzy wręcz osaczają widzów swoją obecnością, ale tylko aktorzy. Kreowanym przez nich postaciom trudniej już uwierzyć, co wydaje się być prowadzone jako świadomy wątek spektaklu. Mimochodem nasuwa się także refleksja, że równie trudno uwierzyć w inną historię - historię o Absolucie, który miałby monopol na sens naszego istnienia.

"Zabójca" wyreżyserowany przez Jarosława Tumidajskiego raczej nie przyciągnie tłumów do piwnicy pod Ratuszem, bo jednak brakuje w nim tej krwi, którą karmią się tłumy - wielkich nazwisk, scenicznych bajerów lub po prostu skandalu. Ale wielbiciele kameralnych spektakli, komentujących współczesną nam rzeczywistość poprzez krytyczne odwoływanie się do uniwersalnych pytań powinni być zadowoleni. Poza tym, w przedstawieniu przestrzega się niezwykle istotnej zasady: widz nie jest traktowany jak idiota. W trakcie cukierkowo-miłosnego finału pada nagle strzał z pistoletu. Happy endu jednak nie będzie? Na to pytanie nie odpowiadają już ani reżyser, ani aktorzy. Drzwi do wyobraźni pozostają uchylone.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji