Artykuły

Ludzie w piasku

Oto ludzie w poniżeniu, ludzie żywi, jeszcze żywi, a bardziej niż umarli, bo skarleni, skadłubiali, ludzie-strzępy, łachmany ludzkie, ożywione kołaczącą się w nich resztką egzystencji, ostatnią taśmą życia. Ci ludzie jeszcze myślą, jeszcze chcą zrozumieć sens swego zanikającego istnienia, i jeszcze mówią, mówią upokarzając do reszty swoje człowieczeństwo, a raczej to, co z niego pozostało. Ludzie w jarzmie, ludzie w kubłach na śmieci lub zakopani w piasku pustyni. Ludzie w sytuacji, odartej z najskrytszych osłon, sytuacji nagiej, ostatecznej.

Ludzie w poniżeniu, czy może jednak w wywyższeniu?

Bo każdą z końcówek Becketta można przecież odwrócić, oceniać od jej drugiego filozoficznego końca, dostrzec w ludziach szukających Godota wspaniały upór nadziei, ludziach Końcówki instynkt życia walczącego do końca a w Winnie z "Radosnych dni", zakopanej po pas, po szyję w piasku czerwonej pustyni, w grobowcu na pustkowiu życia, wszechzwyciężający optymizm, który sprowadza uśmiech na twarz umierających.

Ale wówczas powstaje pytanie jaki jest cel tego życia, którego czepiają się jak powój płotu beckettowskie postaci. Naga egzystencja? To może dostateczny powód w chwili umierania, ale jakże nikły na przestrzeni i w przestrzeni życia. Beckett poniża człowieka nie dlatego, że konfrontuje radosny optymizm Winnie z procesem biologicznego umierania i jego nieuchronnością; ale że życie zacieśnia do biologicznych odruchów, instynktów, do myślenia biologicznego - surowca życia. Dlatego wolno mówić o krańcowym pesymizmie Becketta - także w "Radosnych dniach" - i także o jego sprzeniewierzeniu się spuściźnie tego mistrza i patrona, Joyce'a.

Beckett jest zjawiskiem we współczesnej literaturze dramatycznej, ale zjawiskiem głęboko odpychającym. Stawia przed nami zwierciadło, w którym oblicza nasze dostrzegamy nie tylko wykrzywione bezsilnym "bólem istnienia" czy oszukańczą "radością istnienia", ale przede wszystkim puste, trupie, choć jeszcze niby żywe; a właściwie zawsze martwe, bo bez krwi idei, która życie obdarza sensem. Taka filozofia nie jest z naszego świata, nie jest też obiektywnie sprawdzalna.

Jako dramatopisarz Beckett posługuje się prostą właściwie formułą, doprowadzeniem do absurdu sytuacji z założenia realistycznej, by nie rzec: naturalistycznej. Już Joyce pokazał na scenie strumień świadomości. Ale w fragmencie dramatycznym z "Ulissesa" strumień ten przeobraża się w natłok obrazów, tworzących pandemonium, noc Walpurgii, wspaniały, wstrząsający teatr. Beckett dał się stosunkowo szybko zepchnąć do formuły "teatru jednego aktora", do wielkiego monologu, któremu może towarzyszyć głos, kiedyś dawno utrwalony na taśmie, albo partner, zakopany w norze, ale teatru, który pozostaje monologiem, z tym, że epicki nurt dawnych monologów zostaje zastąpiony pozornie nie skoordynowanym, chociaż w istocie kierowanym przez wolę autora, bełkotem. Że taka forma teatralna wielu nuży, trudno się dziwić. Teatr Becketta - dzisiaj już niemal klasyczny w swoim rodzaju - jest, formalnie biorąc, doskonałym przykładem antyteatru. Co do mnie: wolę teatr. Droga antyteatru jest drogą ślepą; u stóp skał, na które wyprowadza, czyha ocean, by pochłonąć tych, którzy tam w górze, nie cofną się w porę.

"Radosne dni" pokazał nam Teatr Nowy, o którym głośno było w całej Polsce za dyrekcji Dejmka, tego, który nam dziś włodarzy - niech zabrzmi takie słowo - w Teatrze Narodowym. Teatr Nowy za Dejmka zaczynał od "Brygady szlifierza Karhana", a potem pokazał "Ciemności kryjące ziemię", Teatr Nowy po Dejmku mało był znany poza Łodzią. Teraz przypomniał nam Becketta, którego w Warszawie poza "Godotem" nie wystawiano. Nie przesadzajmy: dziura w niebie z tej racji nie powstała.

Na scenie monologizuje BOHDANA MAJDA, gada, gada, czasem pokaże się łysy łeb i goła ręka Williego - TADEUSZA MINCA. Winnie gada, pomiędzy stanem euforii a tragizmu świadomości wyparowywania życia, samotnego i zdeptanego, z ust Winnie płyną potoki słów, kobieta spełnia różne czynności, czyści zęby, wkłada kapelusz, cieszy się ciuchami, które są jeszcze jej własne, którymi może się jeszcze posłużyć - torba na zakupy to ważny wektor życia, parasolka nad głową to wzlot istnienia, które jeszcze trwa - co za radość - Winnie wykonuje zwinne ruchy rękami, poprawia suknię na biuście, wierci się górną częścią tułowia, a gdy już nie może poruszyć nawet głową, gra oczami, gra do ostatka głosem: z trudnej, przy-krej, przygnębiającej roli wywiązuje się Majda zwycięsko, pozwala wytrzymać ciężar przysypywanego piaskiem monologu. W finale wypełza ku niej Willie jak wielki, cmentarny żuk. Wpatrują się w siebie, nieruchomi. Koniec.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji