Artykuły

Wojciech Plewiński, czyli sylwetki, twarze i miłość

"One, oni i on" to tytuł wystawy otwartej wczoraj w Krakowie. Należy go rozumieć najprościej: chodzi o kobiety i mężczyzn sfotografowanych przez Niego, czyli Wojciecha Plewińskiego, który w sobotę skończył 85 lat

"One, oni i on"

Czuły Barbarzyńca, Kraków

do 31 października

Warszawianin z urodzenia, krakowianin z wyboru, jest autorem wielu tysięcy prac. Na jego dorobek składają się zdjęcia reklamowe, zwierzęta, które fotografował w latach 50. w Instytucie Zootechniki UJ, około 700 obfotografowanych spektakli teatralnych, 500 portretów kobiecych na okładkach "Przekroju". Krajobrazy górskie, migawki ze spływu kajakowego, setki architektonicznych pejzaży wykonanych podczas odwilżowego najazdu fotografików na Włochy w 1957 roku. Aparatami od enerdowskich po japońskie Mamiya i Canon.

Wymieniam tylko niektóre z cyklów, a przecież miałem okazję obserwować Plewińskiego i zrozumiałem, że fotografowanie jest jedną z jego funkcji życiowych. Każde spotkanie może być materią zdjęcia, jeżeli artysta znajdzie w nim coś ciekawego. To może być bryła stołu, przy którym je obiad, ale i twarze przyjaciół, którzy siedzą z nim przy tym stole, perspektywa stołu z ludźmi na tle otwartej przestrzeni lub ściany. Każda chwila może dać początek cyklowi zdjęć. A ile chwil mieści się w 85-letnim życiu?

Na jubileuszową wystawę składa się około 130 ludzkich twarzy i sylwetek. W przestrzeniach scenicznych, domowych, w plenerach. Przy instrumentach i narzędziach pracy. Pojedynczych i w grupach. Kimkolwiek są, gdziekolwiek i jakkolwiek, One i Oni Plewińskiego reprezentują coś intrygującego. Na portretach jest to etos lub patos: rys charakteru lub reakcja na tego drugiego, na Niego. W zupełnie cudownym albumie "Szkice z kultury", wydanym w 2010 r. przez syna artysty Macieja, również wybitnego fotografika, zdjęcia opatrzone są autorskimi komentarzami. "Cieszę się - notuje Wojciech Plewiński na marginesie portretu Jana Kobuszewskiego - że dane mi było zanotować tak wnikliwe spojrzenie..." Pod zdjęciem Jerzego Turowicza z jednodniowym zarostem na twarzy, w wytartej bluzie: "Mało kto pamięta takiego Jerzego jak na tym zdjęciu przy namiocie na Mazurach...". "Jak tylko wszedłem do mieszkania Kornela Filipowicza, poczułem się dobrze..."

Inspiracją do wyboru modela i wykonania zdjęcia jest osobowość, którą artysta już zna i próbuje zachować w wiecznej i powszechnej pamięci, w formie dzieła sztuki. Albo jej niespodziewana odsłona, która uwalnia się mimo woli lub w sprowokowanej sytuacji, podczas spotkania Ich z Nim. Niektórzy bohaterowie sami się ustawiają, jak Maciej Słomczyński, inni - jak Krzysztof Komeda, który gra na saksofonie na łóżku, obok półśpiącej żony - istnieją poza fotograficzną sytuacją i nic z niej sobie nie robią. Po prostu istnieją sobie, a fotograf im nie przeszkadza. Jeszcze inni - jak Wisława Szymborska - są na zdjęciu, bo chyba muszą, bo tak już się złożyło, a uprzejmość nie pozwala im się wymigać. Lecz nawet z oporu Plewiński robi cnotę: skrępowanie obiektywem też jest świadectwem Jego i Jej. Osoby.

Dla oglądających te zdjęcia najciekawsze są, rzecz jasna, twarze i sylwetki osób znanych, a raczej przemyślanych i ważnych. Kto czytał Sławomira Mrożka, kto Go przemyślał i wie, że autora "Emigrantów" już nie zobaczy na żywo, z portretem pisarza w firance na głowie dostanie Jego zagęszczony obraz, istotę antyretorycznej osobowości. Kto widział Kantora, rozpozna i zachowa w sobie na zawsze, jako zagęszczony znak osobowości, Jego apodyktyczny gest z happeningu przeprowadzonego w 1965 r. - podziału świata na ludzi prawdziwie oddanych sztuce i na "pozorantów". Mamy szczęście, bo Wojciech Plewiński znał wielu, którzy zrobili coś dla nas ważnego, i wielu pozostawił nam do przemyślenia, w znaczącym znaku ich sylwetki i twarzy. Również w portretach ludzi anonimowych artysta zatrzymuje coś ciekawego - osobny kształt myśli, woli, skupienia.

W znakomitym tekście w "Szkicach kultury" Tadeusz Nyczek analizuje zdjęcia artysty pod kątem jego wyuczonej profesji. Pisze krytyk: "Na architekturze uczą rysować i myśleć kompozycją - to jest element wykształcenia, które z latami praktyki przechodzi w odruch: człowiek wyćwiczony w rzemiośle widzenia już nigdy nie pozbędzie się naturalnej skłonności do ujmowania wszystkiego w ramy poprawnej kompozycji". Rzeczywiście, fotografie Wojciecha Plewińskiego można czytać tak, jak czyta się kadry filmów innego architekta - Michelangela Antonioniego. Znaczącymi figurami u obu twórców są postaci, ale i przestrzenie, w których się pojawiają, otwarcia, bariery i półprzymknięcia ścian, podłóg, lecz i daleka obecność drzwi, którą dostrzega się dopiero w drugim albo trzecim momencie. A nawet pustka, jaką mają wokół, gęstość lub przezroczystość aureoli ich samotności.

Wspomniałem, że miałem krótką okazję obserwować artystę w sytuacji prywatnej i przy pracy (granica między nimi jest zwiewna). Jestem przekonany, że sposób, w jaki Wojciech Plewiński przebywa z ludźmi, jest kluczem do precyzyjnej intymności jego fotografii. Pisze Nyczek, że nawet w czasach i miejscach, gdzie pili wszyscy, on nie pił. Był w środku wydarzeń w Piwnicy pod Baranami, w kręgu kochających się nawzajem przyjaciół, ale tę wzajemną miłość i sytuacje powoływane przez nią do życia widział w kompozycyjnym porządku. Bez bronowickiej ostentacji Wyspiańskiego, bez proroczego krytycyzmu, lecz właśnie z miłością i ze środka wspólnoty. Podobna jest tajemnica jego krajobrazów, miejskich i naturalnych: miłość do stworzeń i tworów. I pewność własnego miejsca w ich nieodgadnionym porządku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji