Strumień świadomości
Siedzieliśmy przed Cafe de Flor. Okupacja, nie okupacja, a garcon zawsze tak samo uśmiechał się nalewając wino, podczas gdy ze środka słychać było smutną piosenkę. Nieco egzaltowana panienka przy sąsiednim stoliku na głos czytała prozę. Z sąsiedniej knajpki dochodził dźwięk akordeonu. Nagle nadbiegł młody apasz w czerwonej czapce z okrzykiem: Żandarmi! Przeszło ich dwóch w zielonych mundurach, wolnym krokiem, bezczelnym wzrokiem mierząc moją żonę. Dam mu w gębę - pomyślałem i nagle dało się słyszeć jak ktoś zagadnął żołdaków po polsku: - Co tak na trzeźwo? Dotarło do mnie, że to chłopaki z Bydgoszczy, tylko przebrani. Zamiast kolejnej lampki wina, usłyszałem: Monsieur, c'est la premierę...
...i tak się rozpoczął ten dziwny spektakl, pełen ferii obrazów, dialogowych dziwów i symboli: "Pożądanie schwytane za ogon" Pabla Picassa, w reżyserii i przekładzie dyrektora Teatru Polskiego w Bydgoszczy Wiesława Górskiego. Warto było przyjść wcześniej, by w foyer przeżyć ciepłą inscenizację, z której wrażenia powyżej. Przygrywał akordeonista, jakby wycięty z piosenki Piaf. Między gośćmi biegał rudy Gavroche wrzeszcząc: Liberte! Uprzejme kelnereczki serwowały wino i może dlatego publika, choć ponaglana dzwonkami nie kwapiła się z wejściem na salę. Panował klimat, którego już nie ma...
"Pożądanie" po raz pierwszy zostało wystawione w 1944 roku w Paryżu w reżyserii Alberta Camus. Wśród aktorów znalazł się również Jean Paul Sartre (Tylec) i Simone de Beauvoir (Kuzyna). Scenografia zaś była dziełem mistrza Picassa. "Nieprzekraczalna strefa ciszy i ciemności izolowała nas od wszystkich. Znajdowaliśmy się w arce. Stawaliśmy się bractwem odprawiającym w tajemnicy przed światem swoje sekretne obrzędy" - wspominała tamten czas Simon de Beauior. "Pożądanie" jest właściwie igraszką, którą Picasso napisał "strumieniem świadomości" przez cztery dni w szkolnym kajecie, "pociesznie kojarząc idee z wyrazami, mieszając nonsens z codzienną pospolitością - jak zacytowano w programie przedstawienia.
Napisana w okupacji sztuka, daleka jest od dosłownych odniesień do tego czasu. Dla ówczesnych artystów musiała być zabawą ocalającą (a więc czymś poważnym) przed terrorem, przed patosem i w końcu przed szaleństwem wrażliwej świadomości. Patetycznie tłumacząc, taka "zabawa" to dowód na niezależność i siłę wyobraźni. Dopóki artystę stać na własny, choćby wariacki gest na przekór wszystkiemu, dopóty żyje. I o to zapewne (w dużym uproszczeniu mówiąc) chodziło reżyserowi, który nie uczynił z Picassa Delacroix "wiodącego lud", tylko artystę.
Całość to jakby przenikanie się obrazów wśród pięknej gry światła, olbrzymich cieni, masek, muzyki Saint-Saens'a i Pucciniego, wykonywanej na żywo, na fortepianie preparowanym oraz mediach elektronicznych przez Piotra Salabera. Świetnie gra w tym spektaklu scenografia Amerykanki Carey Clark. Scenę wypełniają trzy wielkie płaszczyzny (jakby wycinki picassowskich kubów), za którymi panuje ciemność. Zdawałoby się, że oschła, ożywa jednak w grze świateł i postaci. Szczególnie, gdy na wiszącej nad sceną płachcie pojawia się gigantyczny cień zmysłowego Kuszątka (Małgorzata Witkowska, naprawdę kusząca w skąpym stroju), podczas gdy Wielkostopie (Wojciech Kalwat) wygłasza pełen pożądania i oksymoronów ("afisze piersi") monolog. Na uwagę zasługuje piękna scena, będąca cytatem "Śniadania na trawie" Maneta. Kiedy już wszystkie postacie beztrosko biesiadują z Kuszątkiem na czele, dżentelmeni w garniturach wnoszą za ich plecami ponure budy. Nagle jeden z biesiadujących wskazuje pozostałych palcem konfidenta. Dżentelmeni zamykają biesiadników w budach, po czym rozlega się upiorny stukot zabijanych gwoździami drzwi - to chyba najbardziej czytelna i przejmująca aluzja do czasów, w których powstała sztuka.
Spektakl bez wątpienia jest piękny od strony plastycznej. Należy go potraktować jak wizję, igraszkę wyobraźni i bez doszukiwania się tzw. determinantów, logiki, słów-kluczy, etc. dać się ponieść drapieżnym, lirycznym obrazom na scenie i spróbować w przerwie zupy cebulowej mistrza Picassa. Czego brakuje "Pożądaniu"? Erotyki, której znacznie więcej było w "O beri, beri". Owo nienasycenie można jednak przeżyć, gdyż "Istnieją zachowania, dzięki którym znikają odległości w przestrzeni i czasie" - jak słusznie zacytowano w programie Simon de Beavoir. Takie przesłanie odczytał również niżej podpisany po obejrzeniu "Pożądania schwytanego za ogon" w Teatrze Polskim w Bydgoszczy.