Artykuły

Buntownik, który stał się akademikiem

W szkole teatralnej Krzysztof Jasiński się nudził, więc postanowił założyć swój teatr. Nie wiedział jeszcze wtedy, że stanie się on wkrótce jedną z najważnieszych scen w Polsce. Dziś obchodzi ona czterdzieste urodziny.

Wszystko zaczęło się w krakowskiej szkole teatralnej. Szacowne grono profesorskie jak co roku przyjęło na studia grupę dobrze zapowiadających się przyszłych aktorów. Wszyscy byli bardzo młodzi, dobrze wychowani i z zapałem poddawali się szkolnym rygorom. Była wśród nich tylko jedna czarna owca, której nie do końca podobały się zajęcia i którą śmiertelnie nudziło uprawianie mieszczańskiego teatru. Był nią Krzysztof Jasiński [na zdjęciu] - twórca Teatru STU, sceny która dziś obchodzi czterdzieste urodziny. - Kiedy przyszedłem do szkoły, koledzy z roku byli młodsi. Jerzy Fedorowicz miał wtedy 17 lat, Olgierd Łukaszewicz był niewinny jak niemowlę. Tylko Wojtek Pszoniak i ja byliśmy już po wojsku. Byłem najstarszy, bo zdążyłem skończyć studium nauczycielskie i zostać nauczycielem historii, prowadzić kabarety w Poznaniu i odsiedzieć swoje za znieważenie popiersia Lenina, a jeszcze wcześniej posmakować życia w internatach. Nic więc dziwnego, że rytm szkoły mi nie wystarczał - opowiada dziś Krzysztof Jasiński.

Oczywiście profesorowie zauważyli to od razu i nieraz zastanawiali się nad uczelnianą przyszłością niepokornego studenta. Powodów było sporo, choćby ten, że Jasiński przewodniczył strajkowi w 1968 roku. Jednak niepokorny buntownik był zdolny i potraf ił wyjść z niemal z każdej egzaminacyjnej opresji.

- Oblałem tylko jeden egzamin i to dlatego, że w jego trakcie zasnąłem. Graliśmy "Policję" Sławomira Mrożka, a ja byłem Sierżantem, który siedział pod stołem, czyli w więzieniu. Koledzy trochę przynudzali i przysnąłem. Skończyło się na tym, że profesorowie to zauważyli i któryś z nich powiedział: "Chodźmy, niech się student wyśpi" i przerwali egzamin - śmieje się dziś Krzysztof Jasiński.

Buntownicza natura skierowała jego kroki do Jaszczurów, gdzie działał Teatr 38. Kiedy był na drugim roku studiów, okazało się, że szef tej sceny wyjeżdża na studia do Moskwy. - Zresztą w moim garniturze - dodaje Jasiński. - Poszedłem wtedy do ZSP i zapytałem, czy chcą mieć teatr. Jeżeli tak, to ja już zaangażowałem pół szkoły teatralnej, w zasadzie wszystkich moich kolegów - opowiada. ZSP było to na rękę, więc nikt z działaczy nie stawiał przeszkód. Nowy zespół rozpoczął pracę w Jaszczurach, próbując też w salce przy ul. św. Krzyża, gdzie można było spotykać się w nocy.

- Tylko trzeba było po sobie sprzątać - dodaje Jasiński, który jako założyciel teatru podzielił go na grupy twórcze, sam pozostając nieco z boku. Jedną z pierwszych premier było "Na pełnym morzu" Sławomira Mrożka w reżyserii Edwarda Dobrzańskiego. A potem "Pamiętnik wariata" Gogola w reżyserii Jana Łukowskiego z Trelą, Franaszkiem i Łukowskim.

Szkoła dostała po nosie

- To od początku był profesjonalny zespół, w którym chodziło wyłącznie o teatr. Ja sam kochałem sztukę od dziecka. Odziedziczyłem to po ojcu, który, choć był matematykiem, pięknie grał na skrzypcach i malował. Pamiętam, jak do mojego miasteczka przyjechał teatr z "Grażyną" Mickiewicza. Nie wychodziłem z domu kultury, odkąd pojawili się w nim pierwsi pracownicy techniczni. Śledziłem każdy ich ruch, w jeden dzień zaraziłem się teatrem. Zostało mi to do dzisiaj. Jestem na niemal każdym moim przedstawieniu - mówi Jasiński.

Nowy studencki teatr dał po nosie swojej macierzystej uczelni podczas festiwalu organizowanego w Erlangen. Z Polski został na niego zaproszony spektakl STU i dyplom krakowskiej szkoły teatralnej. - Pamiętam, że oni przyjechali z dekoracjami, z pełnym wyposażeniem, a my tak, jak staliśmy. Jednak to my otrzymaliśmy Grand Prix. Tak naprawdę nie to było najważniejsze podczas tego festiwalu. Tam zobaczyłem po raz pierwszy teatr politycznie zaanagażowany, artystyczne widowisko, które wzbudzało prawdziwe emocje na widowni. Nie przypuszczałem, że teatr może mieć aż tak silny oddźwięk. Przypomniałem to sobie w marcu '68. Właśnie graliśmy w Jaszczurach kabaret "Kobieta demon", a Jerzy Stuhr z przejęciem opowiadał, jak dzień wcześniej dostał pod uniwersytetem z armatki. wodnej. Wtedy z dnia na dzień staliśmy się teatrem politycznym - twierdzi Krzysztof Jasiński, wtedy jeszcze obcięty na krótko, całkiem przyzwoicie ubrany, co widać na zdjęciach, szef młodej grupy.

Kontrkultura atakuje

Czasy hipisowskie, czasy kontestacji i kontrkultury, długie włosy i wyciągnięte swetry przyszły nieco później, wraz z czołowymi przedstawieniami tego okresu, czyli "Spadaniem", "Sennikiem polskim" i "Exodusem". Nagle okazało się, że teatr w Polsce może być głosem młodego pokolenia, dyskutować o współczesnym świecie i podejmować dialog z widownią o kształcie przyszłej Polski. - We Wrocławiu na festiwalu Teatru Otwartego zobaczyłem "Bread and Puppet". I od tej pory inaczej myślałem o teatrze, przestała mnie interesować tradycyjna literatura dramatyczna, zrozumiałem, że Teatr STU musi przejść radykalną zmianę -wyznaje Krzysztof Jasiński. - Spektakle zdejmowała cenzura. Mogłem zostać męczennikiem, ale na to nie miałem najmniejszej ochoty, zresztą nie leży to w moim charakterze. Wtedy przyszedł rok 1970, epoka Gierka i zapanował entuzjazm. Zaczęliśmy grać "Spadanie", potem "Sennik polski" i "Exodus". Objechaliśmy z nimi kawał świata. To było niewyobrażalne. A w Krakowie mieliśmy już siedzibę przy ul. Brackiej 15 (dzisiaj Cieplarnia), a potem słynny namiot przy ul. Rydla, z tysiącem miejsc, który na naszych spektaklach wypełniał się w całości. Kiedyś Irena Dziedzic zakomunikowała w telewizji, że "Szalona lokomowytwa" pięć razy pod rząd wypełniła katowicki Spodek. W Meksyku, Wenezueli, Kolumbii na spektakle przychodziły tysiące ludzi.

Spełniony akademik

Hossa trwała kilka lat. Po tym czasie Jasiński postanowił zrezygnować z namiotu, by jego zespół nie stał się teatrem wakacyjnym, który może tylko grać w sezonie letnim. Poza tym poczuł, że przyszedł czas na kolejne zmiany. STU stało się teatrem w pełni zawodowym, a do repertuaru weszła "Szalona lokomotywa", "Pacjenci", "Ubu Król". Wiktor Herzig, który był wówczas urzędnikiem wydziału kultury, pokazał Krzysztofowi Jasińskiemu kamienicę przy al. Krasińskiego. I udało się przejąć ten budynek, w którym do dziś mieści się siedziba teatru. To w nim doszło do kolejnych przeobrażeń grupy.

- Na dwudziestolecie po prostu rozwiązałem zespół i mimo że miałem z tego powodu dziesiątki spraw w sądzie pracy, nigdy nie żałowałem tej decyzji. Teatr STU przeobraził się w teatr impresaryjny, dzięki czemu mam jeden z najlepszych zespołów w Polsce i repertuar, który zapewnia widownię w stu procentach - mówi Jasiński.

Grane tu dziś przedstawienia, takie jak słynny już "Hamlet", "Zemsta" czy spektakle Grupy Rafała Kmity ściągają tłumy. Na czterdzieste urodziny Krzysztof Jasiński planuje swoją inscenizację "Biesów" Dostojewskiego.

- Z buntownika stałem się akademikiem. Patrząc z perspektywy tych czterdziestu lat, cieszę się, że osiągnąłem to, do czego dążyłem, zamiany buntu na wartość.

***

Teatr STU założył Krzysztof Jasiński w 1966 roku.

Pierwsze ważne przedstawienia to:

"Pamiętnik wariata"

"Karzeł"

"Pożądanie schwytane za ogon".

Lata 70. i kontrkultura:

"Spadanie"

"Sennik polski"

"Exodus"

Repertuar teatru zawodowego od 1975 r.:

"Pacjenci" wg "Mistrza i Małgorzaty"

"Szalona lokomotywa"

"Donkichoteria"

"Ubu Król"

Krakowski Teatr Scena STU od 1997 r.:

"Hamlet"

"Zemsta"

"Wariat i zakonnica"

"Aj waj! czyli historie z cynamonem" .

Benefisy

Teatr STU od lat organizuje słynne w całej Polsce benefisy. Pierwszy dedykowany był aktorowi teatru Włodzimierzowi Jasińskiemu.

W stanie wojennym odbył się benefis Andrzeja Wajdy, w którym brała udział Piwnica pod Baranami. Pierwsze benefisy pokazywane przez 2 program TVP mieli Jerzy Nowak i Jan Nowicki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji