Dom kobiet
Podobno, gdy szemranie aktorek na temat "dlaczego ja tak mało gram?" osiąga szczyt, zdesperowany dyrektor nie mogący zapewnić obsady wszystkim paniom (których zawsze jest w teatrze więcej niż potrzeba...) oznajmia: "No cóż ja mogę zrobić?! Chyba wystawimy Dom Kobiet Nałkowskiej".
Ale Magdalena Łazarkiewicz nie była zmuszona do realizacji tej sztuki. Ona chciała ją wystawić. Zafascynowana kobietami i specyficznymi - bez względu na wiek i sytuację osobistą - stosunkami je łączącymi, chętnie sięga po teksty o tzw. tematyce kobiecej (pamiętamy dobrze nagrodzony w ub. roku w Gdańsku film "Przez dotyk"). Telewizyjny "Dom Kobiet" nie stał się pretensjonalnym i niedzisiejszym w charakterze rozdrapywaniem ran po nie spełnionych namiętnościach, dzięki talentowi M. Łazarkiewicz (młodszej siostry Agnieszki Holland) oraz grze aktorek starannej i ekspresyjnej, ale na szczęście nie histerycznej, o co tak łatwo, gdy na scenie przebywa 8 kobiet i ani jednego mężczyzny, katalizatora ich tęsknot i emocji. Obejrzeliśmy więc inną, bo ściszoną i opanowaną K. Jandę, a także m. in. ciekawą K. Sienkiewicz, H. Stankównę, M. Chwalibóg. Obejrzeliśmy pięknie skomponowane wnętrza, których powolne lustrowanie kamerą dobrze wprowadzało widza w atmosferę panującą w tytułowym "Domu". Ponadto męczącą, bo pełną niedopowiedzianych i niepotrzebnych pretensji, małych radości i wielkich tęsknot atmosferę znakomicie podkreślił ciężki, natrętny, gorzki od półtonów walc krakowskiego kompozytora Zbigniewa Preisnera.