Artykuły

Ja jestem poza salonem

- Kariera aktorska to sinusoida z dużymi wahaniami. Kiedy przedwcześnie posiwiałem i utyłem, skończyły się dla mnie ciekawe role. Jakoś prosperowałem, ale było ciężko. Trwało to ponad 2 lata. Dla mnie - wieki - mówi MARIAN OPANIA, aktor Teatru Ateneum w Warszawie.

Aktor przez wielkie A, który światła i oklaski uznaje tylko na scenie. Gdy z niej schodzi, chowa się w rodzinnym zaciszu, by oddać się swoim pasjom. Oto Marian Opania.

Claudia Najnowszy spektakl w Teatrze Ateneum w Pana wykonaniu to monodram "W progu, czyli sztuka zaniechanych spodni". Czy współpraca z młodym reżyserem Bartkiem Konopką odświeżyła Pana podejście do zawodu?

M.O.: Nigdy nie uchylałem się od współpracy z młodymi. Nie jestem zaskorupiały w swoim akademickim podejściu do teatru. Poszukiwałem pokrewnej duszy, ale młodszej. Bartek, którego sobie wymarzyłem, pokazał mi nowe ścieżki. Współpracowało się nam znakomicie. Przełamałem barierę - jak on to nazwał - mistrza, do którego to tytułu ja się nie przyznaję. Przeszliśmy natychmiast na ty.

Tekst chyba nie należał do najłatwiejszych?

M.O.: Propozycja dyrektora Tadeusza Nyczka zdarzyła się w momencie zakrętu na mojej drodze artystycznej i życiowej. Czułem się nieco wypalony i nie widziałem żadnych świetlanych perspektyw. Po poznaniu tekstu wyczułem jednak szansę aktorską. Dałem go do przeczytania kolegom. Stwierdzili: "No fajne, ale...". Jedynie żona powiedziała: "Bierz!".

Miała rację. Skróciłem go, zmieniłem zakończenie. Schodki się zaczęły, kiedy wziąłem się za naukę roli. Nadal mam znakomitą pamięć, ale ten tekst w ogóle nie wchodził mi do głowy. Po tygodniu zaczynałem od początku i.. "nic nie umiałem! Doszedłem, dlaczego: rola jest napisana oryginalnym, zarchaizowanym językiem, bez typowych ciągów logicznych, bez mowy potocznej, tak że trzeba uczyć się jej "automatycznie" jak pacierza. Ale ja jestem zawzięte ścierwo i wbiłem sobie tekst do głowy!

Claudia: Znów Pan bardziej kocha swój zawód, niż go nienawidzi?

M.O.: Te stojące owacje, te szczere zachwyty wielkich nazwisk naszego środowiska... To mnie mocno podbudowało. I znowu uwierzyłem w ten zawód.

Claudia: I przyznaje Pan też, że nie wybrałby tego zawodu ponownie. Ale syna Bartka nie udało się Panu powstrzymać...

M.O.: Człowiek musi wszystkiego sam dotknąć. Gdy dziś mówię złośliwie do Bartka: "Chciałbyś, żeby twój Filip czy Kuba zostali aktorami?" słyszę: "A broń Boże!". Reagowałem identycznie. Co nie przeszkadza, że wnukowie już kombinują. Starszy chce zdawać do Szkoły Teatralnej. Średni wnuk jest encyklopedią filmową. Chodzi do liceum plastycznego.

Claudia: Te zdolności to po dziadku.

M.O.: No, nie tylko.

Claudia: Co Pan ostatnio wyrzeźbił?

M.O.: Jak zwykle rzeźbę sakralną. Dużego frasobliwego Chrystusa. Stoi w naszym domku nad morzem. Pan Kawabata, japoński profesor mojej córki Magdy, która jest japonistką, przyjechał do nas, popatrzył i powiedział: "U nas jest takie samo bóstwo, też zamyślone, podparte". "Niech pan przyśle zdjęcie, to panu je wyrzeźbię" zaproponowałem. I przysłał: Budda z muzeum w Kioto - nietypowy. Wyrzeźbiłem, a w zamian dostałem figurki z laki. Moje prace są w USA, w Australii. Nie handluję nimi, daję je. Ale każdy musi zapłacić symboliczną złotówkę. Jest przesąd, że nie można dawać za darmo cierpienia, bo spotka nas coś przykrego.

Claudia: Dlaczego rzeźby sakralne?

M.O.: Ośmioletni Bartek miał w grupie dzieci witać papieża. Brat, który świetnie rzeźbi, obiecał przysłać mi figurkę Chrystusa. Przesyłka nie przyszła. Znalazłem jakąś gałąź lipową i bardzo nieudolnie wyrzeźbiłem Jezusa. Tak się zaczęło. Pięty, Madonny z Dzieciątkiem, krucyfiksy - te sakralne tematy już ze mną zostały. Raz tylko wyrzeźbiłem Jerzego Urbana w lekko komediowej pozie. Zrobiłem też premiera Mazowieckiego - jako mnicha.

Claudia: O czym Pan myśli, dłubiąc tak w drewnie?

M.O.: Zawsze spowiadam się z niedoskonałości swojej wiary. I boleję nad tym szczerze. Rzeźbienie motywów sakralnych to taka cicha rozmowa z Tym, co na górze. Bo - i tu nie będę odkrywczy - nawet gdyby nie istniał Bóg, to trzeba byłoby Go wymyślić Teraz odczuwam gremialny atak świeckości na wszystko. To się nie może dobrze skończyć. Tolerancja posunięta do absurdu, przekraczanie norm, jakby chodziło o innowacje czy sport.

Claudia: Od lat wznosi się Pan na zawodowej fali. Ale w latach 70. był Pan na zakręcie. Wtedy przyszła propozycja zagrania w "Człowieku z żelaza".

M.O.: Kariera aktorska to sinusoida z dużymi wahaniami. Kiedy przedwcześnie posiwiałem i utyłem, skończyły się dla mnie ciekawe role. Jakoś prosperowałem, ale było ciężko. Trwało to ponad 2 lata. Dla mnie - wieki. Wtedy Wajda zaproponował mi epizod, który rozrósł się do roli głównej. Początkowo Winkla miał zagrać Zbyszek Zapasiewicz, ale rola po prostu mu nie leżała. A ja, jak się Pani domyśla, dołożyłem starań, żeby ten dwudniowy epizod błysnął. Nawymyślałem sobie różnych sztuczek aktorskich, czego tylko ułamek wszedł do filmu. Od "Człowieka z żelaza" zaczęło się moje następne 5 minut, które na szczęście trwa do dziś.

Claudia: Mówi Pan o sobie, że jest prowincjuszem z urodzenia i z zamiłowania.

M.O.: Wychowałem się w Puławach. Kocham naturę, łowienie ryb, ciszę, spokój, a nie lubię tłumów.

Claudia: Czy w Puławach jeszcze stoi kamienica Pana dziadka?

M.O.: A skąd! Wywłaszczyli mnie i zniszczyli tę piękną kamienicę. Komu ona przeszkadzała? Z czerwonej cegły, obrośnięta winem, otoczona sadem. Na jej miejscu postawili przedszkole, dobre i to. Ale wszystkie bzy, grusze, śliwy, orzechy wycięto.

Claudia: Wraca Pan tam?

M.O.: Od śmierci mamy coraz rzadziej, lecz nadal mam tam sporą rodzinę, także ze strony żony, bo ona również pochodzi z Puław. I mimo że mieszkam w Warszawie, czuję się puławiakiem. Niedawno zostałem nawet pierwszym honorowym obywatelem tego miasta. A obywatelstwo Warszawy wywalczył na pewno mój tata.

Claudia: Był oficerem Wojska Polskiego, prawda?

M.O.: Ojciec był inżynierem leśnikiem, nie miał pieniędzy na dokończenie studiów i dyplom, ale skończył podchorążówkę. W 1939 r. bronił Dęblina, trafił do obozu oficerskiego, skąd uciekł w przebraniu pielęgniarki. Wrócił do Puław, pracował i działał w AK, Do wsypy. Wtedy uciekł do Warszawy. Wykładał w podziemnej podchorążówce. Walczył w powstaniu. Zginął w ostatnim dniu na Mokotowie Róg Krasickiego i Odyńca.

Claudia: Ta historia miała dla Pana znaczenie?

M.O.: Powiem szczerze, że kiedy byłem młody niewiele mnie on obchodził. W ogóle go nie znałem. Miałem 3 miesiące, gdy widział mnie po raz ostatni Chodziłem na jego symboliczny grób na Powązkach. Po latach, gdy stałem z małym Bartkiem przy tym grobie, podszedł jakiś siwy pan. "Kim pan jest?" "Pingwin, miałem 17 lat i byłem adiutantem porucznika Zycha". I opowiedział, jak mój ojciec zginął. Powstanie się kończyło, ojciec był ciężko ranny w biodro. Umierał z upływu krwi. Z jego oddziału, liczącego ponad 100 żołnierzy, zostało siedmiu. Stacjonowali w szkole. Gdy Niemcy ją podpalili, musieli ratować się ucieczką i przebiec przez ulicę, a nieopodal stał czołg niemiecki. Pigwinek przeskoczył jak sarenka, a ojca, kulejącego, trafili z cekaemu. (ego żołnierze nie mogli do niego dojść. Umierał 4 godziny Wtedy, po tej opowieści, po raz pierwszy poczułem więź z ojcem. Zrozumiałem, że był fantastycznym facetem. Mimo to w 1947 r. na podanie, które matka złożyła, prosząc o rentę po nim, dostaliśmy odpowiedź odmowną. Napisano: ,,służył w formacjach wrogich ustrojowi socjalistycznemu" A paradoksalnie mój ojciec był socjalistą, piłsudczykiem. Mama, by nas utrzymać, wychować i wykształcić, musiała ciężko pracować. Mój brat został architektem.

Claudia: A Pan dostał się od razu na studia aktorskie.

M.O.: Zdawałem wśród takich amantów, jak Jan Englert, Andrzej Zaorski, Damian Damięcki. To były nazwiska: i aktorskie, i warszawskie, A ja w jadowicie niebieskim garniturku, z krawatem na gumkę, przemykałem pod ścianami. Kiedy dostałem się w pierwszym podejściu, byłem zdziwiony! Nie tylko ja... Początkowo koledzy pytali mnie, gdzie hoduję krowy. To im odpowiadałem: "W pałacu książąt Czartoryskich w Puławach" Tak, tak. Złośliwie! Mieli mnie po prostu za buraka. Ale gdy zobaczyli, jak mówię wiersze, robię scenki, to Andrzej Zaorski zapytał czy pójdę z nimi na lody. I dostałem natychmiast stypendium naukowe. Tysiąc złotych. To było bardzo dużo. Co nie przeszkadzało, że po studiach nie dostałem angażu w Warszawie. Proponowano Zieloną Górę, Poznań. A ja się uparłem na Warszawę,

Claudia: Na studiach o mały włos nie rozwiązano Pana roku. A potem, mimo że zdolnego Opanię nazywano drugim Jaraczem, dyplomu z wyróżnieniem też Pan nie otrzymał.

M.O.: Wtedy studenci mieli surowo zabronione kontakty z filmem, teatrem czy telewizją. Któregoś dnia wpadł do nas kędzierzawy facet, nazywał się Janusz Głowacki. Pracował przy filmie Wajdy "Miłość dwudziestolatków". Reżyser umawiał się z nami w barze mlecznym na Nowotki, dziś Andersa, gdzie łyżki były mocowane na łańcuchu. Mnie i kilku kolegom z roku zaproponował role młodych ludzi. Byliśmy na drugim roku studiów. Wezwał nas rektor Kreczmar, groziło nam wyrzucenie, ale ponieważ dotyczyłoby to czołówki, musiałby rozwiązać rok! (śmiech). Upiekło się nam. Potem, na piątym roku, mój opiekun Marian Wyrzykowski zaproponował mi rolę w "Pierwszym dniu wolności" ale ja otrzymałem już propozycję głównej roli w "Beacie" i śmiałem mu odmówić. I z wyróżnienia były nici.

Claudia: Potrafi być Pan pracowity i leniwy, spokojny i nerwowy, ..

M.O.: Czasem wydaje mi się, że to rodzaj szaleństwa, choroby (śmiech). Potrafię być tak straszliwie pracowity, że córka mówi: "Tato, tobie grozi japońskie karosi - śmierć z przepracowania". Każdą minutę muszę wykorzystać, kalendarz mam zapisany maczkiem. A czasem bywam uroczo leniwy. Na początku lat 90. zacząłem budować dom, a nie miałem za dużo pieniędzy. Inni zbudowali w rok, ja przez siedem lat pracowałem po 18 godzin na dobę, żeby na ten dom uzbierać. Na szczęście było zapotrzebowanie na moją skromną osobę. Zawziąłem się i dom postawiłem. To chyba przez zdrowe chłopskie geny.

Claudia: Ma Pan czworo wnucząt. Jakim jest Pan dziadkiem?

M.O.: Lubię dzieci, ale grzeczne. Jak nie, to wrzeszczę i nie przebieram w słowach. Czują chyba respekt wobec dziadka (śmiech). Jestem człowiekiem szalenie rodzinnym: wszyscy jesteśmy bardzo blisko ze sobą. Córka, dorosła kobieta, woli mieszkać z nami, choć ma swoje mieszkanie 300 metrów od nas. Bartek jest tym zgorszony (śmiech).

Claudia: Nie jest Pan dobrym tematem dla kolorowych pism.

M.O.: Nie, bo nie lubię być na afiszu. Wyjątkiem jest ten teatralny. Nakręciłem może 150 filmów, a nie byłem ani razu na żadnym festiwalu filmowym, chociaż zapraszają mnie i dostaję nagrody. Nie lubię tego targowiska próżności, czyli zawiści i układów. Ale lubię Festiwal Dwóch Teatrów. W czasie sezonu nie mam czasu pooglądać, posłuchać. Tam wreszcie mogę.

Claudia.A jak się ma sławny zielony stoliczek w Ateneum? Ciągle gra Pan w kości?

M.O.: Niestety, nie mam z kim! Nie ma tam Gucia Holoubka, Mańka Kociniaka, Wiktora Zborowskiego... No, jeszcze może Krzysio Gosztyła, ale ostatnio nie nadarza się okazja, bo nie gramy w tych samych spektaklach.

Claudia: I wygrywał Pan?

M.O.: Per saldo jestem do przodu. I śmieję się, że np. stylowy kominek w moim domu powinien mieć mosiężną tabliczkę: sponsorzy - Artyści Teatru Ateneum.

Claudia: Gratuluję ręki. I fartu.

M.O.: Ja w ogóle mam szczęście. Kiedyś oddawałem do naprawy odkurzacz, patrzę: Totolotek. "A, zagram sobie, nigdy nie grałem". Pani w okienku wytłumaczyła, jak się gra. Wypełniłem, oddałem i zapomniałem. Okazało się, że trafiłem piątkę w systemie. 244 miliony starych złotych. To było prawie 10 tys. dolarów. I mieliśmy wycieczkę do córci do Japonii. Ale o szczęście trzeba zabiegać. Tak samo o miłość. Jak jest kryzys, przeczekać, zastanowić się. Miłość trzeba hołubić jak roślinkę, podlewać, otulać na zimę. Żona nadal jest dla mnie tą siedemnastolatka, którą poznałem w szkole. I mam nadzieję, że ja też nie jestem jej obojętny. Chrystusa. Przesyem natychmiast stypendium naukowe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji