Artykuły

Poczciwe zło

Mieszkańcy zapomnianej przez Boga i ludzi skalistej wysepki krzywdzą się, przeklinają nawzajem i źle sobie życzą. Ale jednocześnie nie mogą bez siebie żyć. Bo nikogo innego nie mają.

Kiedy wymienia się najważniejsze filmy dokumentalne w historii kina niefabularnego, w czołówce pojawia się "Człowiek z Aran" Roberta Flaherty'ego. To powstała w 1934 roku, oszczędna w środkach opowieść o społeczności żyjącej na niedostępnych, skalistych wysepkach nieopodal Irlandii, toczącej nieustanną i beznadziejną walkę z naturą o kawałek poletka czy trochę ryb.

Ponad 60 lat po powstaniu dzieła Flaherty'ego Martin McDonagh, londyński dramaturg z irlandzkimi korzeniami, wraca do czasów i ludzi z tamtego filmu. Tłem jego "Kaleki z Inishmaan" staje się przyjazd na wyspy Aran ekipy filmowej wyszukującej ludzi, których życie można by podglądać. Znakomitą interpretację sztuki, przygotowaną przez zespół warszawskiego Teatru Powszechnego, można było obejrzeć w poniedziałek w Gdańsku na deskach Opery Bałtyckiej.

Wieść o ekipie filmowej i pojawiającej się wraz z nią szansie na wyrwanie się z uprzykrzonej codzienności natychmiast rozchodzi się wśród hermetycznej społeczności i wywołuje prawdziwe wstrząsy. Każdy liczy na to, że coś się zmieni w jego zwyczajnym życiu.

A owo życie - egzystencja na kawałku skały wbitym gdzieś w wzburzone morze - rzeczywiście jest nie do pozazdroszczenia, jeśli wierzyć McDonaghowi. Stare powiedzenie, że "piekło to inni" znajduje pełne potwierdzenie. Mieszkańcy, nie dość że sami "potrzaskani" - niektórzy w sensie tylko mentalnym, inni także i fizycznym - za wszelką cenę starają się potrzaskać życie innym. A to ktoś zabije kota sąsiada, a to skatuje znajomego, a to wyśmieje czyjąś słabość. Wydawać by się mogło - bestie w ludzkiej skórze. Jednak to zgromadzenie ludzkich osobliwości robi wrażenie gromady poczciwców. Ba! Na końcu okazuje się, że pod podartym drelichem każdy z nich nosi w sobie złote serce.

McDonagh zdaje się mistrzem psychologicznego portretu człowieka nie radzącego sobie z rzeczywistością. Na dodatek obleka indywidualne historie mieszkańców wyspy w szaty czarnego humoru. Po mistrzowsku kreują te postaci warszawscy aktorzy. W pamięci zostają przde wszystkim brawurowe kreacje Edyty Olszówki i Rafała Królikowskiego - w ich wykonaniu rodzeństwo: Helen i Bartey, konglomerat zabawnego nieudacznictwa i zdumiewającego okrucieństwa, budzi na przemian wybuchy szczerego śmiechu i oburzenie. Johnypateenmike Władysława Kowalskiego, współreżysera przedstawienia, jest wyjątkowo przekonujący w swoim podszytym poczciwością łotrzykostwie.

Sztuka McDonagha jest zakotwiczona w konkretnym czasie i miejscu dużo lepiej niż rachityczne łódki, które w filmie Raherty'ego porywa sztorm, a jednak niesie uniwersalne przesłanie i refleksje, prawdziwe zarówno Atlantykiem, jak i Morzem Bałtyckim. Bo poczciwość, choć mało efektowna, jest w gruncie rzeczy w cenie zawsze i wszędzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji