Artykuły

Wspomnienie o Elżbiecie Piwek

Jedna z najlepszych polskich aktorek teatralnych zmarła w środę rano po długiej i ciężkiej chorobie. Artystkę wspominają Jej opolscy koledzy.

Bartosz Zaczykiewicz, były dyrektor teatru Kochanowskiego

Pracowaliśmy razem 10 lat, przy wielu spektaklach - ta praca zamieniła się w wieloletnią przyjaźń, bardzo dla mnie cenną. Mam wrażenie, że słowa, jakie znam, nie przystają do jakości osoby, nie pozwalają Jej opisać.

Nie ma wątpliwości, że była fantastyczną aktorką. Słusznie Joanna Szczepkowska uznała ją za jedną z najlepszych, wielką aktorkę. Za jej graniem stało coś więcej niż samo aktorstwo, stał Człowiek, z którym chciało się obcować, dyskutować, śmiać się, szukać rady. Cenniejsze było z Elżbietą zgubić drogę, niż z kim innym znaleźć.

Miała w sobie fantastyczny dystans, spokój, mądrość, piękno i siłę, którymi potrafiła się dzielić. Była obdarzona otwartością, wielkim sercem - samą swoją obecnością spajała innych, pomagała, radziła. Bardzo wielu z nas, świadomie lub nie, wiele zawdzięcza Jej rzadko spotykanej człowieczej mądrości. Bo ona była mądra, w najpoczciwszym znaczeniu tego słowa. Myślę, że to stąd czerpała swoją siłę i serdeczność, którymi ujmowała i którymi wzbudzała szacunek.

No i ten błysk w oku. Z tego błysku zawsze, nawet w chwilach smutku, przezierały radość, witalność, optymizm, serdeczność - a dziś już tego błysku nie ma...

Grażyna Rogowska, aktorka

Kiedy 18 lat temu debiutowałam na opolskiej scenie, dostałam główną rolę w "Ani z Zielonego Wzgórza", a Elżbieta grała wtedy Marylę. Opiekowała się mną przez cały okres prób, nie tylko jako aktorka, ale w ogóle jako człowiek.

Naprawdę bliskie stałyśmy się sobie jednak dopiero w ostatnich latach, kiedy przeprowadziła się do Warszawy. Jakiej odwagi musiało to od niej wymagać, żeby rzucić wszystko w Opolu, gdzie mogła w teatrze do końca odcinać już tylko kupony, i zaczynać wszystko od nowa. Miała w sobie wielki entuzjazm, choć mieszkała jak studentka - w wynajmowanym mieszkaniu. Rodzinę zostawiła w Opolu.

Nie chcę mówić o tym, że była wybitną aktorką, bo to jest jasne. Chciałabym, żeby była pamiętana jako niesamowity człowiek. Miała w sobie siłę, dumę i poczucie swojego miejsca na świecie. Zawsze mi tłumaczyła, że pogoń za karierą - w końcu codzienność w tym zawodzie - nie ma sensu. Że są rzeczy ważniejsze, a życie jest piękne poprzez swoje drobne, zwyczajne detale. Aktorzy są narcystyczni, ale Elżbieta się od tego dystansowała.

Podziwiałam ją za jej aktorską godność. Nigdy nie brała udziału w nieczystej walce, wolała się wycofać, i nigdy nikogo o nic nie prosiła. Kiedy zaczęła walkę z chorobą, wręcz do niej lgnęłam, bo sposób, w jaki ją przeżywała, był najcenniejszą lekcją życia, jaką od niej otrzymałam. Wiedziałam, że rak trzustki to wyrok, ale byłam pewna, że z tego wyjdzie. Świetnie się czuła, cały czas grała i nie pamiętam, żeby wyglądała tak świetnie jak w ostatnim czasie.

Widziałam ją podczas jej ostatniego spektaklu, kiedy w "Czarnobylskiej modlitwie" wygłaszała monolog o radości życia na przekór wszystkiemu. Ostatnie lata były najjaśniejszymi w jej karierze, a w tym monologu rola w życiu i rola w teatrze się zbiegły. Nie mogę uwierzyć, że nie żyje.

Mój początek w teatrze był z ściśle z Elżbietą związany. Przez dwa lata prowadziła mnie w studium, a potem, w teatrze, pilotowała mnie i wprowadzała w nowy i obcy dla mnie wtedy świat, a przy tym robiła to z ogromnym taktem i wyczuciem. Cały czas czułem na sobie jej uważne oko, przyjeżdżała na spektakle po to, by ocenić naszą pracę, ale nie po to, by osądzać.

W studium należałem do pierwszego rocznika, który uczyła. Jako pedagog była bardzo twórcza i miała ogromne serce do ludzi. Pamiętam, gdy pracowaliśmy nad "Kartoteką" Różewicza. Każdy miał narysować postać, która będzie grał. Ubranie, ogólny wygląd, by potem się tym rysunkiem inspirować. Na końcu wszyscy oddali swoje prace Elżbiecie. Po 10 latach Elżbieta w teatrze wręczyła mi prezent. Była to kartka z postacią, którą wtedy narysowałem. Przez 10 lat trzymała prace uczniów!

Była też strażniczką tradycji. Kiedyś w teatrze po pierwszej premierze młodym aktorom wręczało się królicze łapki do nakładania pudru. Dziś tego zwyczaju się właściwie nie praktykuje, a mimo to ja od Elżbiety króliczą łapkę dostałem. Mam ją zresztą do dziś.

Będzie mi jej brakowało. Nie tylko jej spokoju, serdeczności czy siły. Po prostu jej samej. Zastanawiam się też, jak to było z jej chorobą. Znosiła ją z wielkim spokojem, do końca pracowała, jakby choroba dała jej jeszcze większy dystans do świata i do pracy.

Andrzej Czernik, aktor

Z Elżbietą znaliśmy się od 1987 roku. To ponad 20 lat wspólnych spektakli, wspólnego wystawiania sztuk, wspólnej pracy i tworzenia, bo Ela grała również w Teatrze EKO Studio. Miała ogromną radość życia, emanowała dobra energią nie tylko na scenie, ale również na co dzień, w życiu prywatnym. Przebywanie z nią, w jej towarzystwie, było właśnie takim magazynowaniem dobrej energii, dlatego cudownie było z nią pracować, tworzyć, przebywać po prostu. I jej uśmiech. Nigdy go nie zapomnę, był piękny.

20 lat z nią to był kawał życia, który dziś mogę już tylko wspominać. Niestety.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji