Artykuły

"Trzy aromaty połączone w jedno"

W lalkowym teatrze Bunraku lis, aby być lisem, potrzebuje jednego człowieka. Człowiek, by ożyć, potrzebuje trzech ludzi. Jeden z nich ma we władaniu nogi, drugi operuje lewą ręką i rekwizytami. Trzeci manipuluje ręką prawą i głową. Lis i człowiek to kukiełki. Lalka nie ma wnętrza, ma tylko powierzchnię. Jest tym, co ruchem brwi, oczu i ust ludzie wymalują na jej martwej twarzy, tym, co znaczy nadany jej gest dłoni. Lalka może się śmiać lub płakać, może się oburzać, biec, pływać, śpiewać, może tulić głowę w drewnianych dłoniach. Może żyć. Wszystko za sprawą delikatności sześciu ludzkich dłoni, maestrii ukrytej w trzydziestu palcach operatorów. Lalka śpi, gdy palce stają się obojętne. Życie lisa nie jest tak wymagające - wystarczą dwie dłonie. W tym teatrze sednem opowiadania jest człowiek. A dokładniej - człowiek w ludzkich rękach.

Bo też i w Bunraku, czterysta lat temu. zdecydowano się na szczyt iluzji - opowiadanie o świecie przy pomocy kukiełek. Ale jednocześnie wybrano szczyt deziluzji - lalkarze manipulują lalką na oczach widzów, żywe dłonie dotykające martwej materii nie mają niczego do ukrycia. Między palcami a kunsztownie modelowanym drewnem głowy przeskakuje niewidzialna iskra. Drewniane powieki się unoszą. Spektakl może się rozpocząć. I będzie to zawsze spektakl podwójny - o życiu i o sposobie jego opowiadania. Jak pisał Jan Kott:,,Lalka w Bunraku jest jednocześnie grająca i grana, znacząca i znaczona; lalka jest aktorem, który równocześnie uczestniczy w dwóch różnych spektaklach, w jednym z nich jest Osobą dramatu, w drugim - poruszanym przedmiotem".

W Japonii podobno niewiele wiedzą o Tadeuszu Kantorze, ale za to legenda jest ogromna. "Życie można wyrazić w sztuce jedynie przez brak życia - pisał Kantor - przez odwołanie się do ŚMIERCI, przez POZORY, przez PUSTKĘ." Fakt, nie z samych kukieł budował swe dzieła, ale wszystkie niewidzialne nici spektaklu zawsze tkwiły w jego nerwowych palcach. Pociągał za nie, jak chciał. I zawsze był na scenie, niczym lalkarze Bunraku, tworząc dziwne seanse wciąż na krawędzi tego, co udane a co prawdziwe, co realne a co iluzyjne. Całkiem jak w świecie Bunraku.

Kukły z drewna, w bajecznie kolorowych jedwabiach i farbach, lalkarze zakapturzeni na czarno (poza jednym - tym władającym głową...) - to nie wszystko. Lalki nie tylko się ruszają, także mówią. Albo inaczej - nie tylko są poruszane, są też mówione. Po prawej stronie sceny, na podeście, siedzi ta część Bunraku, która włada sferą słów, dźwięków i rytmów. Śpiewak-recytator i akompaniator na Samisenie, rwanym instrumencie o trzech strunach. Śpiewak-recytator mówi za wszystkich. Nieznaczna modulacja głosu zmienia mowę Cesarza w zdławiony skrzek wieśniaka, płacz w śmiech. Dokładnie wtedy, gdy podpowie to dźwięk jednej ze strun Samisenu. Dopiero to jest całością. Trzy elementy tworzące wielkość i tajemnicę tradycyjnego teatru lalek z wyspy Awaji.

Piękno wieczoru na scenie przy Pl. Szczepańskim, mądrość przypowieści o naturze teatru, snutej na kanwie zwyczajnych japońskich baśni, wyjaśnić nożna bardzo prosto, banalnie wręcz. Wystarczy wspomnieć o zwyczajnym w Japonii mistrzostwie wykonania, o precyzji. O latach żmudnej pracy. I pewnie będzie to prawda, ale czy zupełna? W baśni "Taniec Ebisu", Hyakudayu, by i ułagodzić boga bogactwa Ebisu, postanawia zrobić lalkę na podobieństwo Dokunbo - mnicha ulubionego przez boga. I robi ją. Lalka powołana do życia ludzką ręką, swoją, drewnianą, animuje inną lalkę. Ta tańczy taniec rytualny przed świątynią boga. Tańczy nie jako człowiek, tańczy jako lalka. Lalka stworzyła lalkę, a ta zagrała rolę lalki. Bóg dał się udobruchać. Mistrzostwo? Japończycy nazywają to inaczej - "sanmi ittai". "Trzy aromaty połączone w jedno". Nieważne - jak?

W spektaklu "Mishima" Andrzeja Wajdy aktorzy w rękach reżysera, scenografia Krystyny Zachwatowicz i muzyka Stanisława Radwana jakoś nie bardzo się splotły.

Opowieści są cztery. "Wachlarz", "Szafa", "Pani Aoi" oraz "Adamaszkowy bębenek". Wszystkie kręcą się wokół tych samych, odwiecznych teatralnych tematów. Jest więc miłość, nienawiść, tęsknota, twory wyobraźni, jest rozczarowanie i nadzieja, trochę smutku i trochę radości, jest brak serca i serce całe. Mishima mówi o tym, jakby nie dbając o zbyt liczne i twarde uwikłania w rzeczywistość, w psychologię, w ludzki konkret. Tworzy teatralne obrazy, krótkie nokturny, bardzo czyste spięcia słów i namiętności, obrazy, które raczej mają trwać, zaiskrzyć niż rozwijać się w czasie na modłę pięcioaktowych teatralnych romansów. Jednoaktówki Mishimy to nie jest teatr do myślenia, śledzenia i ślęczenia nad losami, gestami i słowami bohaterów. To teatr szybkiego, precyzyjnego wzruszenia. Jak pieczątka, której wzór jednym ruchem odbić można na dłoni.

To właśnie pozostało u Mishimy z natury pierwowzoru - z tradycyjnego Teatru No - tęsknota do ujmowania rzeczywistości w czystych i jednoznacznych znakach. Na zasadzie stwierdzeń, a nie dywagacji. Jednocześnie Mishima pozbawia znak chłodu raz na zawsze skodyfikowanego języka No. Nie operuje wyglądami i ułożeniami wachlarza, językiem gestów dłoni i palców, językiem masek i tańca. Zostaje przy aktorze. Jednak na tyle tylko, by widz nie odbierał tego współczesnego No jako czystej konstrukcji jedynie - a to nie oznacza przecież od razu pełni życia. Nie ma tutaj mowy o psychologizmie, fabule, niezliczonych życiowych odniesieniach, imitacji i naśladownictwie. Mishima chce wzruszać, ale poza tandetną sferą sentymentalizmu.

Wielka szkoda, że w pięknej - bardzo czystej i konsekwentnej scenografii Zachwatowicz, przychodzi aktorom grać wciąż na krawędzi sentymentalnego melodramatu właśnie. Jakby, z przyzwyczajenia chyba, przykładali do tych scenicznych okruchów sztafaż środków wziętych skądinąd. Jakieś namiastki "pierieżywanija", jakieś głębie psychologiczne dość znacznie rozciągnięte w czasie, jakieś rozbudowane charaktery w końcu. Wyczuwa się w tym tęsknotę za porządną, długą, wszystko wyjaśniającą opowieścią. Dlatego ten spektakl jest tak nużąco letni. Ciężki i nijaki. Zaczyna się, później się toczy, by się skończyć. O takich spektaklach mówi się, że są dla widza bezpieczne, wygodne. Nie chcą urazić. A poza tym, przy dość w większości pogubionym aktorstwie, całość ogląda się jak cztery bajeczki. W "Wachlarzu" kobieta, która zbyt długo wypatruje ukochanego, zakochuje się tym mocniej w jego pielęgnowanym we wspomnieniu obrazie. Odnaleziony mężczyzna nie sprostał imaginacji. Musi odejść. Kobieta woli pozostać pod swoimi powiekami. Chyba nie do końca jest to bajka. Jak i pozostałe trzy przypowieści.

Zachwatowicz ustawiła po obu stronach proscenium instrumentaria pełne wszelakich bębenków, blach, piszczałek i fletów. Muzyka Radwana, bardzo japońska, grana jest na scenie na żywo. Na środku, w uroczym japońskim ogródku, dwie czarne, tajemnicze postacie (bogowie kalendarza?) zmieniając drzewka, żonglują porami roku. A w tle toczy się życie. Ludzie się kochają i nienawidzą, sprawiają ból i radość. Więc jakby wszystko w porządku - teatralny profesjonalizm. Aktorzy w rękach reżysera, scenografia, muzyka. Czyżby zatem - "trzy aromaty połączone w jedno"? Nie bardzo. Bywa, że nie każdy aromat to aromat, a poza tym - nie zawsze łączą się w jedno. Jak widać.

TEATR STARY: Tradycyjny Teatr lalek Bunraku.

YUKIO MISHIMA: "Mishima", cztery współczesne sztuki N. Reż. Andrzej Wajda, scen. Krystyna Zachwatowicz, muz. Stanisław Radwan

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji