Artykuły

Mecze Tankreda Dorsta

Dramaturgia niemieckiego pisarza Tankreda Dorsta (rocznik 1925) nie jest częstym gościem na naszych scenach. Ale jest zwykle gościem gorąco witanym. Taka ocena powinna zadowolić dramaturga, który powiada, że teatr jest "czymś w rodzaju meczu z publicznością. Kiedy się tego rodzaju spięcia nie osiąga, lepiej zwinąć manatki".

Pierwszy taki mecz rozegrał w Polsce w imieniu Dorsta przed dziesięciu laty Tadeusz Łomnicki, wcielając się w tytułową postać w przedstawieniu warszawskim Teatrze Dramatycznym, "Ja, Feu-rbach". Była to wspaniała kreacja. Łomnicki jako stary aktor, wyrzucony poza nawias teatralnej społeczności, zgrany i niepotrzebny błazen, kusił i wabił reżysera (a tym samym publiczność). A właściwie nie tyle kusił, co nokautował, spychał do narożnika, czarował i obezwładniał. Legendarna już jest scena, w której Łomnicki ukazywał postać świętego Franciszka w jego rozmowie z ptactwem - w pewnym momencie Dorst wprowadza do tekstu dramatu fragment po włosku, wyjęty z "Kwiatków świętego Franciszka". To fascynujące przeistoczenie w arcydzielnym wykonaniu Łomnickiego dokonywało się jak za dotknięciem różdżki, niemal niezauważalnie, a zwalisty aktor płynął po scenie, fruwał między ptakami, znikał w tekście.

Po dziesięciu latach Dorst znowu ma wielkie dni w polskim teatrze. Tym razem w krakowskim "Starym", gdzie na do widzenia Krystyna Meissner wyreżyserowała jego sztukę "Fernando Krapp napisał do mnie ten list", osnutą na noweli Miguela de Unamuno. Na marginesie tylko odnotowuję, jakie przedziwne bywają sploty okoliczności: po tej nad wyraz udanej premierze rozegrał się zawstydzający spektakl aktorzy - dyrekcja, po którym żelazna dama polskiego teatru musiała z Krakowa odejść. Aż dziw, że aktorzy nie zauważyli, jakiego reżysera utracili. Bo "Krapp" przy współudziale scenograficznym Aleksandry Semenowicz przygotowany został wyśmienicie - w dobrym rytmie, z narastającym napięciem, z dbałością o detal. Mogli się o tym niedawno przekonać także widzowie w Warszawie, dzięki zaproszeniu spektaklu w gościnne progi Teatru Małego.

Najmocniejszym atutem przedstawienia jest tytułowa rola Krzysztofa Globisza. Kiedy pojawia się na scenie, jest od razu groźny i mroczny. Nieodgadniony, nieprzemakalny. Eksperyment, który z pomocą Globisza przeprowadza Dorst i Meissner, polega na uwiarygodnieniu zwycięstwa walkowerem. Krapp, tak właśnie grany jak jest grany przez Globisza, zmusza do uległości. Nie znosi sprzeciwu, aby stłumić jego odruchy posiada środki (płatnicze), ale to nie tylko to: Krapp Globisza fascynuje, magnetyzuje przeciwników jak wąż, zniewala do posłuszeństwa.

To jednak Krappowi nie wystarcza: on pragnie, aby jego ofiara stała się strażnikiem samej siebie, aby pilnowała porządku, jaki narzucił. Toteż nie zabrania swej pięknej małżonce (Maja Ostaszewska) niebezpiecznych związków z Hrabią (Jacek Romanowski), przeciwnie nawet: pielęgnuje tę znajomość, celowo wystawiając na trudną próbę wierność wybranej kobiety. Kiedy jednak sprawy idą za daleko, z całą bezwzględnością pakuje ją do domu wariatów. Ten piekielny eksperyment Dorsta Globisz przeprowadza bezbłędnie, z precyzją nie mylącego się nigdy, zaprogramowanego robota. Ale pod powierzchnią trzymanych na wodzy emocji wrze jak w piekle. Długo je trzyma na wodzy, aż wreszcie w finale rozlewa się to tłumione uczucie z niezwykłą siłą. Wówczas silny, bezwzględny mężczyzna, który nigdy nie potrafił swojej kobiecie powiedzieć "ko­cham", okazuje się bezbronnym, zaszczutym dzieckiem. Tak jak przez dwie godziny przerażał tak przez dwie minuty wzrusza.

W Mai Ostaszewskiej znalazł aktor doskonałą partnerkę - jest zaprzeczeniem wszystkiego, co drogie Krappowi, tryska energią, paple, cieszy się życiem, nie skrywa emocji. Dopiero potem role zmieniają się. Im bardziej ubywa Julii, tym więcej jest - uczuciowo - Ferdynanda. Ostaszewska bez cudów charakteryzacji i sztucznych póz na scenie potrafiła ukazać powolny proces psychologicznej przemiany młodej, rozkwitającej dziewczyny w zgorzkniałą, schorowaną, będącą u kresu życia kobietę. Razem rozegrali imponujący mecz: miedzy sobą i z publicznością, która jak zaczarowana przez dwie godziny śledzi dzieje przedziwnego związku, w którym miłość stała się uczuciem niszczącym.

Skoro udało się Dorstowi już dwa razy okiełznać polską publiczność, skoro znalazł u kilku pokoleń zrozumienie swego dramaturgicznego języka, to znaczy, że w jego meczu warto grać. Dorst pojął bowiem, czym jest tajemnica współczesnego teatru, który, jeśli nie chce ścigać się z kinem, może je przewyższyć tylko w jednym: w zgłębianiu wypchniętych przed rampę postaci. Czekam wiec z niecierpliwością na następne premiery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji