Artykuły

Nawiedzone miasto

Jak mówić o tragedii, której prawie nikt już nie pamięta? Krzysztof Garbaczewski i Marcin Cecko mówią bezceremonialnie. 1 sierpnia premiera ich spektaklu o Powstaniu Warszawskim - pisze Dawid Karpiuk w Newsweeku.

Muzeum Powstania Warszawskiego, upalne lipcowe przedpołudnie. Tydzień przed 69. rocznicą wybuchu powstania chętnych do zwiedzania jest więcej niż zwykle, kolejka wije się po dziedzińcu, wychodzi aż na Przyokopową i skręca w kierunku Grzybowskiej. Dzieci stoją dwójkami, w ciszy. Starsi kryją się w cieniu budynków.

W chłodnych wnętrzach muzeum trwa właśnie próba spektaklu "Kamienne niebo zamiast gwiazd". Można tu znaleźć schronienie przed słońcem, ale atmosfera jest gorąca.

- Dobra, testuję mikrofon. Raz, dwa, trzy! Raz, dwa trzy! Będę mówi! przez mikrofon, bo mikrofon daje taką siłę! Raz! Dwa! Trzy! - jeden z aktorów krzyczy do mikrofonu, echo odbija się od ścian muzeum. Niektórzy zwiedzający przyglądają się z ciekawością, aby za chwilę ukryć się między instalacjami, bo monolog dopiero się rozkręca: - Cieszę się, że mogę tutaj państwa widzieć. Więc! Wszyscy wiedzą, ze jesteś pojebany! I wszyscy wiedzą, że ja jestem zjebany!

Z głośników uderzają hip-hopowe bity autorstwa Julii Marceli, aktorki na scenie rapują: - Yo, bitches, yo! Anioł mówi: yo, bitches, yo!

Stoik w powstaniu

Próba spektaklu kończy się równie szybko, jak się zaczęła. Dziennikarze, którzy ją obserwowali, rozjeżdżają się do redakcji, w muzeum znów zapada cisza. Prawdziwa bomba wybuchnie pewnie w dniu premiery 1 sierpnia. - "Yo, bitches" w Muzeum Powstania? Będzie afera - mówię, gdy spotykam się z Krzysztofem Garbaczewskim i Marcinem Cecką w kawiarni przy placu Zbawiciela. Garbaczewski uśmiecha się znad popielniczki. W obitej błyszczącymi ćwiekami czapce z daszkiem pasuje do otoczenia mekki warszawskich hipsterów znacznie bardziej niż do wnętrz muzeum jednego z najświętszych polskich mitów. Z czapką był zresztą problem, bo w czapkach do muzeum nie wolno wchodzić, byty sugestie, żeby jednak zdjął.

- Może wy nie czujecie powagi sytuacji? - pytam. Kilka miesięcy temu w muzeum odbyła się konferencja prasowa z okazji rozpoczęcia zdjęć do "Miasta 44" Jana Komasy. Film ma być głosem młodych, ich opowieścią o powstaniu. Zaproszono kombatantów, były przemówienia, stroje z epoki, podniosły nastrój. A tu hip-hop i bluzgi.

- Dla mnie powstanie to pewien fakt historyczny - tłumaczy Garbaczewski. - Trudno z nim polemizować z perspektywy trzeciego kolejnego pokolenia. Ale mieszkam w Warszawie od sześciu lat i nieprzerwanie czuję tę niepokojącą energię. To jest takie haunted city, nawiedzone miasto.

Tekst dramatu nawiązuje do powieści "Kamienne niebo" Jerzego Krzysztonia z 1958 roku. Rok później na jej podstawie powstał film Ewy i Czesława Petelsklch z Tadeuszem Łomnickim w roli głównej. Ale powieść jest tylko punktem wyjścia. Dramaturg Marcin Cecko akcję spektaklu umieszcza we współczesności. Więc język i muzyka też są współczesne. Nawet główny bohater jest zgodny z duchem czasu. Przyjechał do Warszawy z prowincji. Słoik. Dla niego, podobnie jak dla wielu młodych ludzi, powstańcza martyrologia jest niezrozumiała.

- Nie chcieliśmy mówić, czy jesteśmy za, czy przeciw - tłumaczy Cecko. - Przecież dla nas powstanie nie istnieje. Istnieje opowieść o nim. Miałem 13 lat, kiedy moja szkoła zmieniała imię z nazwiska jakiegoś działacza komunistycznego na "Zgrupowania Gustaw Harnaś". Przyszedł powstaniec i opowiedział historię strasznej masakry. To jest moje pierwsze wspomnienie związane z powstaniem.

"Kamienne niebo zamiast gwiazd" konfrontuje współczesnych młodych z rzeczywistością powstania

- Próbujemy dziś odkrywać tamten trudny czas, zanurzać w nim naszych bohaterów - dodaje Garbaczewski. - Zależy nam na ujęciu ludzkim, dotknięciu tego, jak trauma powstania funkcjonuje dziś.

Nie musimy nikogo zabijać

Garbaczewski i Cecko pracują razem od kilku lat. Poznali się po premierze "Nirvany" którą Garbaczewski wystawiał we Wrocławiu. Od tamtej pory wspólnie pracowali m.in. nad głośnym "Życiem seksualnym dzikich", "Odyseją" "Balladyną" i "Gwiezdnymi wojnami".

Garbaczewski jest uczniem Krystiana Lupy. Studiował w krakowskiej PWST, potem był jego asystentem przy "Factory 2". Przyznaje, że to fascynacja Lupą pchnęła go w stronę teatru. - To koleś, który w dalszym ciągu robi najbardziej pojechane rzeczy w naszym teatrze - mówi. - Lupa patronuje duchowo bardzo szerokiemu zjawisku w teatrze, pewne rzecz}' są teraz możliwe dlatego, że on nigdy nikogo nie hamował.

Lupa był też mentorem innego wielkiego twórcy polskiego teatru - Krzysztofa Warlikowskiego. Jego "Oczyszczeni" wystawiani w 2002 r. w warszawskim TR do dziś pozostają symbolem czasów świetności tej sceny. Pokolenie Warlikowskiego potwierdzało swoją pozycję w atmosferze skandalu i konfliktu ze starszymi twórcami. Ale teraz 50-letni Warlikowski jest już człowiekiem instytucją. Zresztą jego Nowy Teatr to koproducent "Kamiennego nieba bez gwiazd".

- Jest w Warszawie nowa publiczność, która mogłaby odkryć dla siebie teatr kilkanaście lat po eksplozji TR - mówi Garbaczewski. - Oni z energią wjechali w miasto, zagarnęli jego przestrzeń.. Ale teraz pojawili się nowi ludzie.

- Ich się nazywało ojcobójcami - przerywa mu Cecko. - No i teraz masz starszych kolegów, którzy zabili ojców. Nasze pokolenie ma jasność, że żadnych ojców nie musi już zabijać.

Urodzony w Warszawie Cecko obracał się w kręgach literackich. Wydał kilka tomików poezji, brał udział w pierwszych polskich slamach. W 2002 r., jeszcze na studiach w Instytucie Kultury Polskiej UW, był jednym z sygnatariusz}' głośnego manifestu nEolingwistycznego. Wspólnie m.in. z Jarosławem Lipszycem i Marią Cyranowicz pisał: "Ogłaszamy śmierć kartki papieru, ale nie boimy się grzebać w trupach. Wybieramy ekran, na którym słowa pojawiają się i gasną, jakby ich nigdy nic było (...). Nic nie zostało powiedziane raz na zawsze. Należy skracać i dopisywać słowa Kochanowskim, Mickiewiczom, Miłoszom. Nie ma oryginału".

- Za pomocą manifestu próbowaliśmy opisać doświadczenie pojawienia się internetu, techniki "copy/paste" - mówi Cecko. - Tekst dla nas nie ma właściciela, kultura umiera, gdy nie możesz z niej aktywnie korzystać. Przypominam sobie manifest, kiedy piszę, nie mam skrupułów w nawiązywaniu, kopiowaniu, graniu na skojarzeniach.

"Życie seksualne dzikich" zrealizowane w Warszawie w 2011 r. było doskonałym przykładem podobnej strategii. Spektakl, nawiązujący do biblii współczesnej antropologii autorstwa Bronisława Mali-nowskiego, materiał źródłowy traktował jedynie jako źródło skojarzeń. W tekście znalazło się wiele cytatów, m.in. z "Manifestu cyborgów" Donny Haraway. Wydany w 1985 r. esej jest ciekawą i wciąż bardzo śmiałą próbą opisania rzeczywistości ponowoczesnej, kondycji człowieka otoczonego przez technologię.

Garbaczewski i Cecko nie boją się też popkultury, swobodnie operują nawiązaniami do niej, odwracając ich znaczenia i szukając drugiego dna. Spektakl "Gwiezdne wojny", wystawiony w trzy lata temu w Wałbrzychu, był dość swobodną impresją na temat motywów i bohaterów kultowej serii. - Narracja "Gwiezdnych wojen" Lucasa utrwaliła model opowieści o bohaterze, o jego przemianie - mówi Garbaczewski. - Przestajemy rozumieć historie, które nie są oparte na tym modelu.

Społeczeństwo borderline

Co w takim razie z powstaniem? Jak o nim mówić? Rzeczywiście narracja bohaterska, zaczerpnięta z popkultury, jest jedyną możliwą?

Garbaczewski i Cecko spróbowali czegoś innego. Tłumaczą, że podczas pracy nad "Kamiennym niebem" bardziej ich zainteresował temat traumy doświadczanej przez tych, którzy nie mogą nawet pamiętać jej źródła. Punktem odniesienia stały się głośne humanistyczne teorie konstruowane wokół pojęcia postpamięci. I spostrzeżenie, że dzisiaj traumatyczne doświadczenia przenikają do kolejnych pokoleń za pośrednictwem opowieści, przekazów. Takich, jak wojenne wspomnienia dziadków opowiadane wnukom. - Moja córka miała trzy i pół roku, gdy powiedziała mi, że dom, w którym mieszka, ma dziur}' po kulach, bo kiedyś była tu wojna i ludzie do siebie strzelali. To dowód na istnienie traumy - tłumaczy Marcin Cecko.

- Kolejne rocznice uruchamiają euforię wybuchu powstania, a zapomina się o jego końcu. Wyskakujesz, rzucasz cegłę i co potem? Wszystkich wokół zabili, a ty zostajesz sam z karabinem i kapitulujesz. To jest tożsamość społeczeństwa borderline - mówi Krzysztof Garbaczewski.

- Nie chciałbym się dać wciągnąć w dyskusję o tyra, czy powstanie było potrzebne, czy nie, choć przyznaję, że nie jestem pewien, czy budowanie tożsamości Warszawy jako miasta powstania jest dobrym pomysłem. Im bardziej wchodzisz w materiały źródłowe, tym bardziej twoja opinia, taka czy inna, zaczyna mięknąć. Można się temu przyglądać, ale z takiej podróży nie wychodzi się bez ran, nawet jeśli jest to podróż w wyobraźni - dodaje Marcin Cecko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji