Artykuły

Stalowa magnolia

- Po szkole odgrzewałam sobie zupę i jak wszystkie dzieciaki biegłam z kluczem na szyi na podwórko. Nie czułam się pokrzywdzona. Nikt wtedy nie woził dzieci na "zajęcia dodatkowe" - KINGA PREIS, wrocławska aktorka o życiu i scenie.

Dla ważnej roli przejdzie na drastyczną dietę albo w cienkiej koszuli zanurzy się w lodowate błoto. Kinga Preis uprawia aktorstwo totalne, na planie zapomina o sobie, w całości oddaje się postaci. Cena? Wysoka. Ale bez tego nie jest aktorem tylko komediantem.

Należy do aktorek, którym czas sprzyja. Bo im więcej zapisanych na twarzy przeżyć, tym bardziej jest ona interesująca. Spotykamy się w czasie festiwalu Dwa Teatry w Sopocie. Ciepłe letnie przedpołudnie. Kinga w luźnym T-shircie, długiej spódnicy i japonkach. Wieczorem zmieni się w kobietę elegancką i będzie wręczać nagrodę dla najlepszego aktora. Wie, kto nim został, bo przecież jest w jury festiwalu. I pomyśleć, że ją, jedną z najlepszych polskich aktorek, na starcie odrzucono. Dwa razy nie dostała się do krakowskiej szkoły teatralnej. Przeżyła to bardzo. Jeszcze wiele lat później, wjeżdżając na stację Kraków Główny, czuła skurcz w żołądku. Za trzecim razem, kiedy już straciła nadzieję, dostała się we Wrocławiu. I temu miastu teatralnie była wierna przez 17 lat. W Teatrze Polskim grała u największych i najbardziej awangardowych reżyserów. Sukces? Może nagroda im. Zbyszka Cybulskiego? Albo nagrody filmowe, bo przecież Kinga ma aktorską intuicję, dzięki której wybiera dobre scenariusze. Gra w filmach, które są o czymś i o których jest potem głośno: "W ciemności", "Dom zły", "Komornik", "Cztery noce z Anną", "Statyści", a wcześniej "Cisza" i "Poniedziałek". A gdyby sama miała powiedzieć, co jej się udało? Na pewno Wanda Boniszewska w spektaklu teatru telewizji Stygmatyczka. To rola, która psychicznie kosztowała najwięcej. Jej bohaterka, zakonnica, w komunistycznych czasach była w okrutny sposób przesłuchiwana i torturowana. Jak mocna jest la postać, Kinga przekonała się podczas premiery, na którą zaprosiła mamę. Już po pół godzinie wiedziała, że nie byt to najlepszy pomysł, bo mama trzęsła się od płaczu. A przecież Krystyna Preis w teatralnym świecie nie jest przypadkowym widzem. Od lat pracuje w Operze Wrocławskiej. To ona i babcia Marysia są dla Kingi stałym punktem w jej rozwibrowanym świecie. I choć wie, że są jak mur, o który zawsze można się oprzeć, nic obywa się bez rodzinnych spięć.

Twój STYL: Wychowałaś się wśród silnych kobiet. Umiałaś się uwolnić spod Ich wpływu, usamodzielnić?

Kinga Preis: Myślę, że Tak. Mam przecież Piotra i 16-letniego syna. Wiem, kto jest teraz dla mnie najważniejszy i w której drużynie gram. Co nie zmienia faktu, że z mamą mam bardzo bliską relację. Wyczuwamy się na odległość. Wiem, bo sprawdziłam to nie raz, że mogę na nią liczyć w każdej sytuacji. No i mam babcię Marysię, dla której jestem całym światem. Nie ma w tym cienia przesady.

TS: To trudne? Robi się czasem duszno?

KP: Raczej wzruszające. Babcia jest moim najlepszym agentem. Zrobiła sobie zdjęcia wnuczki w formie pocztówek i nosi w torebce. Twierdzi, że ludzie pytają ją o te fotografie. Mówię: "Babciu, chcesz mi powiedzieć, że ktoś zaczepia cię na ulicy, bo jesteś babcią Kingi Preis? Przecież nie masz tego wypisanego na czole". Prawda jest inna. Babcia notorycznie nawiązuje znajomości, najchętniej w tramwaju. Upatruje sobie młodych ludzi i ich zagaduje. Natychmiast znajdują wspólny język. O swoich rówieśnikach mówi, że potrafią rozmawiać tylko o chorobach. I tych młodych pasażerów z tramwaju obdarowuje zdjęciami, zresztą nie tylko ich. Ma też inny zwyczaj: przychodzi na moje spektakle i przynosi bombonierki albo jakieś upominki dla pań bileterek. Czasem wpada niezapowiedziana i wtedy słyszę szept za kulisami: babcia dziś jest.

TS: Jest krytycznym recenzentem?

KP: Uważnym. Niektóre spektakle ogląda po kilka razy. Pamiętam moje pierwsze przedstawienie we wrocławskim teatrze K2. To była "Syrena Elektro". W jednej ze scen moja bohaterka rozwija ekran, na którym wyświetlane są zdjęcia. Wtedy ekran się zaciął. Na szczęście na widowni była babcia. Żeby odwrócić uwagę widzów, zaczęła z nimi żartować. O mało nie zagotowałam się ze śmiechu. Ale bywa leż, że babcia nie pomaga. Ja przez trzy miesiące prób dosłownie "tarzam się w emocjach", a jej recenzja po premierze brzmi: "Wiesz co, włosy zasłaniają ci zupełnie oczy, i pamiętaj, żeby nie eksponować lewego profilu, bo masz gorszy".

TS: Wiem, że Twoja babcia też jest artystką - była kiedyś baletnicą. Czy taka babcia jest dla wnuczki bardziej wyrozumiała? Bo w młodości musiała chyba być kobietą wyzwoloną?

KP: Na pewno. I musiała mieć talent, bo nie kończyła szkoły baletowej. Była niezwykle piękna: figura Sofii Loren, talia osy. Mam zdjęcie, na którym babcia stoi przy moim wózku w krótkiej spódniczce i białych koronkowych podkolanówkach. Wygląda jak młoda laska, nie babcia. To dzięki niej byłam stałym bywalcem Opery Wrocławskiej. Pamiętam nowatorską inscenizację "Krakowiaków i górali", w których babcia miała dialog z Danutą Rinn. Tancerka dostała kwestię "mówioną"!

TS: Chciałaś być taka jak ona?

KP: Nic, chciałam być sobą. Choć babcia nie dawała za wygraną. Jej marzeniem, choć cale życie tańczyła, był śpiew i gra na instrumencie, więc pianistkę chciała zrobić ze mnie. Zbuntowałam się skutecznie i wygrałam tę batalię ku rozpaczy babci. Mam nadzieję, że aktorstwo jest namiastką tych marzeń. Pamiętam, że jako dziecko każdego lata spędzałam z nią wakacje nad morzem. Ale nie był to leniwy czas. Babcia nauczyła mnie pływać, co jest moją pasją do dziś! W wieku pięciu lat pływałam z nią na drugą stronę jeziora, czyli w naszym slangu "do wsi", lub nad morzem "na mieliznę". Już podczas śniadania twardo negocjowałam: zjem cokolwiek, jeśli pozwolisz mi popływać. I rzeczywiście bez względu na pogodę maszerowałam do wody. A babcia ze wzgórza przez lornetkę obserwowała, jak mi idzie. Sama była świetną pływaczką. Jako młodziutka dziewczyna reprezentowała Lwów na zawodach w Kijowie. Konkurencja, w której startowała, rozpala moją wyobraźnię do dzisiejszego dnia - pływanie na pięćdziesiąt metrów z granatem. TS:?

KP: Dziewczyny pływały, trzymając w jednej ręce nad głową drewnianą atrapę granatu. Po tym starcie siadła zmęczona na trybunach, a po chwili dostała od sędziów liścik, w którym było tylko jedno słowo: mołodiec (zuch). Pływanie zresztą odegrało w życiu babci znaczącą rolę, bo na pływalni spotkała mojego przyszłego dziadka Adasia. Skakał z trampoliny jaskółką, świetnie grał na pianinie i miał urodę amanta filmowego. Oboje zakochali się bez pamięci, w wyniku czego urodziła się Krysia, czyli moja mama. Babcia miała 17 lat.

TS: Był skandal?

KP: Wczesne macierzyństwo było wtedy czymś normalnym. Chociaż oczywiście dziewczyny nie były do niego przygotowane. Pamiętam, jak babcia śmiała się, że gdy zaszła w ciążę, powiedziała do Adasia: "Jak to możliwe, że przez taką małą dziurkę wyjdzie taki człowiek?". Ale musiała sobie dać radę, szczególnie, że jej mąż Adaś... rady nie dał i dosyć szybko się rozstali.

TS: Ciekawe, co Ci potem mówiła o mężczyznach.

KP: Babcia nigdy się nie skarżyła. Po ucieczce z rodzicami ze Lwowa trafiła najpierw do Wojcieszowa, a potem do Wrocławia. I tutaj musiała wykazać się ogromną zaradnością. Tańczyła, gdzie się dało, łapała chałtury. A przecież miała małe dziecko

TS: Dobrze mieć taki wzór w rodzinie?

KP: Kobiety są silne. Ale wiem też, ile je to kosztuje. Moją mamę wychowywali jej dziadkowie. Podobno była spokojnym dzieckiem, które się nie buntuje i nie rozpacza, ale przecież musiała czuć się samotna. I myślę, że wciąż nosi w sobie ten żal.

TS: Mężczyźni mało są obecni w Twojej rodzinie.

KP: Mój tato umarł, gdy miałam siedem lat. Widzę go jak przez mgłę. Zostały mi pojedyncze obrazki, które przechowuję w pamięci. No i zdjęcia, z których patrzy na mnie przystojny mężczyzna. Ponieważ nigdy nie był mi bliski, nie odczuwałam jego braku.

TS: Jesteś o coś uboższa?

KP: Nic wiem. Mama zrobiła wszystko, żeby mi wypełnić pustkę po tacie. Była ciepła, wyrozumiała, troskliwa. Wakacje z nią różniły się od tych, które organizowała babcia. Nie musiałyśmy wstawać rano, śniadanie mogłam jeść o 12, robiłyśmy to, na co ja miałam ochotę. Mama chciała, żeby było mi dobrze. I było. Choć po dziecięcemu rozumiałam, że nasza sytuacja musi być dla niej trudna. Pamiętam, kiedyś przyjechało do Wrocławia wesołe miasteczko. Chciałam tam pójść, ale wydawało mi się, że nas na to nie stać. Wyciągnęłam więc oszczędności ze świnki i dałam je mamie, oferując swoją pomoc.

TS: Znasz poczucie biedy?

KP: Nie, w tamtych czasach wszyscy żyli skromnie. Na pewno mama musiała się nagimnastykować, żeby pieniądze z jej pensji wystarczyły. Nie zarabiała dużo. Ale mieszkałyśmy w pięknej dzielnicy Sępolno. Po szkole odgrzewałam sobie zupę i jak wszystkie dzieciaki biegłam z kluczem na szyi na podwórko. Nie czułam się pokrzywdzona. Nikt wtedy nie woził dzieci na "zajęcia dodatkowe". Było normalne, że rodzice pracują, a dzieci bawią się same. Po południu mamy wracały i wolały nas przez okna na drugie danie. Po obiedzie zaczynała się moja gehenna, czyli odrabianie lekcji. Byłam wyjątkowo odporna na przedmioty ścisłe, ale mama zawsze ze mną siedziała i tłumaczyła.

TS: A panna wychowana tylko przez mamę jest grzeczna czy się buntuje?

KP: Nigdy nie pyskowałam, nic kłamałam. Byłam dość obowiązkową dziewczynką. Mama mówiła, że tylko na etapie dojrzewania zrobiłam się... niedotykalska: nie lubiłam się przytulać. Ale ona to przeczekała. Dała mi poczucie wolności, które najlepiej kształtuje człowieka, bo sprawia, że sam musi podejmować decyzje i brać za nic odpowiedzialność. Dziś też mama jest jak terapeuta. Nic daje rad, nie wypowiada swoich opinii, uważa, że sama muszę znaleźć wyjście z najtrudniejszej sytuacji. Co innego babcia. Ona ma dla mnie natychmiast dziesięć świetnych rozwiązań i dziwi się, że z nich nie korzystam.

TS: Jak dziś wygląda wasze "współistnienie". Macie czas się spotykać? I... chęć? KP: Wszystkie trzy mieszkamy we Wrocławiu, więc widujemy się regularnie. Tradycją są soboty u mamy. To moment, gdy babcia może omówić ze mną wszystko, co przeczytała o gwiazdach w kolorowej prasie. Już od wejścia słyszę: "Czy to prawda, że...". Mama wtedy przewraca oczami i robi miny. Ale potem we trzy, już bez cienia wstydu, plotkujemy.

TS: A jak one się zachowały, gdy się okazało, że jesteś w ciąży. Byłaś początkującą aktorką.

KP: Mama nawet nie mrugnęła okiem. A babcia, przyjęła to... bez entuzjazmu. Przez pierwszy rok mieszkaliśmy wszyscy u mojej mamy. No i to był wielki sprawdzian dla nas. Mały Antek regularnie budził się o świcie. Ja, żeby reszta domowników mogła spać, wymykałam się z nim do kuchni. Półprzytomna ze zmęczenia, bujałam go w nosideł-ku. Po kwadransie w kuchni zjawiała się mama i dawała mi zmianę. Robiła to leż, kiedy wróciłam do pracy i znikałam na planach filmowych. Wiem, że bez jej pomocy nie mogłabym grać. Oczywiście był też mój Piotr, ale wiesz, że są sytuacje, kiedy facet z malutkim dzieckiem sobie nic poradzi. TS: Wróciłaś do pracy po trzech tygodniach. Twarda kobieta!

KP: Wróciłam, bo Maciej Prus zaproponował mi rolę Idalii w "Fantazym" Słowackiego. Aktorce bardzo trudno zaszyć się w domu, przez dwa lata wychowywać dziecko, a potem wrócić do zawodu. Kiedy nic grasz, po prostu tracisz formę. Zresztą po trzech tygodniach w domu miałam dwa wyjścia: albo podetnę sobie żyły, albo wrócę do roboty. Oczywiście żartuję, ale nic należę do kobiet, które uważają, że macierzyństwo oznacza koniec osobistych aspiracji, i nie widzą niczego poza niemowlęciem, które wszelkie emocje wyraża płaczem. Muszę mieć swój świat.

TS: A mały Antek to rozumiał? KP:

Kiedyś przez miesiąc nie było mnie w domu i synek wystawił mi za to rachunek. Po moim powrocie mówił do babci "mamo". Ale i tak uważam, że zrobiłam wszystko, by miał szczęśliwe dzieciństwo. Nigdy nic musiałam posyłać go do żłobka. Pracowałam, więc stać mnie było na nianię, no i oczywiście pomagała mi mama. Mogłabym powiedzieć, że mnie w dzieciństwie było gorzej. Mama opowiadała, że kiedy zaprowadzała mnie do żłobka o siódmej rano, to w jednej pozycji, bez ruchu czekałam, aż przyjdzie mnie odebrać. Wiem też, że było jej z tym ciężko, ale nie miała wyboru. Mój Antek zawsze miał koło siebie ludzi, którzy go kochali, rozpieszczali i dla których był najważniejszy.

TS: No i ma... tatę. Twój związek z Piotrem trwa już 17 lat.

KP: Nigdy nie wyszłam za mąż. Może to recepta na sukces? Z Piotrem połączyła nas piękna miłość, której owocem jest Antek. Trwa do dziś, co oczywiście nie oznacza sielanki, bo oboje mamy wybuchowe charaktery. Długo żyjemy bez konfliktów, ale potem nagle przychodzi zmęczenie drugą osobą, jakieś rozczarowanie. Na szczęście my już jesteśmy na tyle mądrzy, że umiemy o tym rozmawiać. Traktujemy to jak sygnał, że trzeba się mobilizować i zawalczyć.

TS: Jaka była Twoja wizja związku? Realna czy romantyczna?

KP: Trudno odpowiadać na pytania dotyczące uczuć. To sprawy intymne i niech takimi pozostaną. Nigdy nie miałam planów na związek i jakoś specjalnie się do żadnego z nich nie "ustawiałam". Myślę, że większość z nas, będąc z kimś fajnym, chce zakończenia: żyli długo i szczęśliwie..., ale po drodze bywa różnie.

TS: Zaliczyłaś kiedyś miłosne rozczarowanie? KP: Jak każdy. Co prawda znam osoby, które zakochały się w podstawówce i są ze sobą do dziś, ale mnie w szkole jakoś amor nie dopadł. Byłam chyba dość nieśmiała, urodą nie grzeszyłam, tak więc moje miłości żyły w świecie fantazji.

TS: Zgadzasz się z poglądem, że losy naszych babć i matek mogą być lekcją, która pomaga mądrze żyć. A może same od nowa brniemy w te same błędy?

KP: To zabawne, widzę między nami coraz więcej podobieństw. Mama mówi: "Jezu, żebym nie stała się kiedyś taka jak babcia Marysia". I chyba nic chodzi jej tylko o zaczepianie młodszych ludzi w tramwaju. Z mamą jesteśmy coraz bardziej podobne fizycznie. Charakterem też się upodabniamy. Kiedyś myślałam, że jestem cholerykiem i raptusem. Teraz zauważam w sobie jej ciepło, ugodowość. Obserwacja dwóch pokoleń silnych kobiet w mojej rodzinie daje mi pewność, że najważniejsze w życiu to iść swoją drogą i popełniać swoje błędy

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji