Artykuły

Nie zdążę umrzeć

ZDZISŁAWA DONAT, wielka diwa polskiej sceny operowej, na emeryturze uczy śpiewu studentów.

Występowała na największych scenach operowych świata u boku najlepszych artystów. Śpiewała sopranem koloraturowym. Z wykształcenia jest także inżynierem optykiem. Ponad 20 lat solistka Teatru Wielkiego w Warszawie. Niedościgniona Królowa Nocy w "Czarodziejskim flecie". Gdy zakończyła karierę, odkryła nową pasję - pedagogiczną. Uczyła w Akademii Muzycznej w Krakowie, obecnie jest profesorem na Uniwersytecie Muzycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie.

Pogodna, uśmiechnięta i bardzo skromna. Kilkakrotnie pyta, po co ta rozmowa, kogo to interesuje. - Nigdy nie zerkam w przeszłość, zawsze musiałam patrzeć do przodu. Załatwić sama paszport, wizę, przejazd, hotel. Nie miałam nawet czasu na refleksje.

Ostatnie jej występy to rok 1995, festiwal w Bregenz. - Śpiewałam na gościnnych występach Teatru Wielkiego rolę I Dziewczyny Kwiatu w "Parsifalu" Wagnera, a rok później zostałam zaproszona na pożegnanie Kurta Pscherera, dyrektora Staatstheater am Gartner-platz w Monachium. To było coś cudownego. Zobaczyłam, jak pięknie żegna się kogoś ważnego dla świata opery, z jakim zaangażowaniem partycypował cały zespól opery, a także gościnnie najwybitniejsi śpiewacy. Wybrałam wtedy koncertową arię "Nehmt meinen Dank" Mozarta z orkiestrą. Wyraża ona wdzięczność dla protektorów i przesianie, że przeznaczeniem artystów jest wieczna wędrówka

A potem jej kariera operowa wygasła. - Nigdy tego jakoś szczególnie nie przeżywałam. Nie był to żaden dramat, tylko naturalne przekazanie pałeczki kolejnemu pokoleniu. Zaczęta uczyć śpiewu w średniej szkole muzycznej w Warszawie. I okazało się to jej wielką pasją.

Potem pojawiła się propozycja z Akademii Muzycznej w Krakowie. Zaczęła prowadzić zajęcia śpiewu ze studentami. Niebawem otrzymała tytuł profesora. - Do tego tytułu potrzebne jest właściwe przygotowanie. W moim przypadku trwało to około dwóch lat. Należało zebrać i uporządkować materiały z życia zawodowego, nagrania, zdjęcia. A było tego bardzo dużo.

Przez kilka lat jeździła do Krakowa na kilka dni w tygodniu. - Niestety, musiałam się wycofać. Zmarł bowiem nagle mój maż, musiałam zająć się moim wspaniałym synem, domem, działką,

miałam wiele zawodowych obowiązków. Bardzo żałowałam, gdyż w krakowskiej AM była znakomita atmosfera pracy, świetnie się tam czułam. Wzajemna życzliwość profesorów, studentów, wyrozumiałość. Już kiedy wysiadałam z pociągu, czułam, że to miejsce posiada jakąś moc. Wkrótce zaczęła prowadzić także zajęcia na Uniwersytecie Muzycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie, nie rezygnując z nauczania w szkole średniej.

Urodziła się w Poznaniu, w rodzinie z tradycjami muzycznymi. - Mama była wykształconą śpiewaczką, pedagogiem gry na fortepianie i akordeonie. Dom nasz był zawsze pełen muzyki.

Uczyła się w podstawowej i średniej szkole muzycznej. Wspomina, że od dzieciństwa lubiła śpiewać. - Mama, widząc to, mówiła: "Ucz się pilnie fortepianu, bo w tobie jest muzyka".

Zdawała na historię sztuki, lecz nie dostała się. - Świat artystyczny, sztuka zawsze mnie pociągały. Kiedy nie udało się zdobyć indeksu na uniwersytecie, zdecydowałam się na studia na Wydziale Mechanizacji Rolnictwa Politechniki Poznańskiej, gdzie były wolne miejsca.

Wstąpiła do zespołu góralskiego, który założył kolega ze studiów. - Śpiewaliśmy, tańczyliśmy... Wystarczyło, aby wyżyć się artystycznie. Same studia też wspominam, jako bardzo ciekawe. Poznałam m.in. technologię obróbki drewna. Ponieważ interesowała mnie fotografika, przeniosłam się po dwóch latach do Warszawy na mechanikę precyzyjną na Politechnice Warszawskiej.

Dostała się na drugi rok śpiewu do Szkoły Muzycznej. Występowała również w chórze przy Uniwersytecie Warszawskim. Śpiewała solo. - Wtedy pierwszy raz wykonałam arię Musetty z opery "Cyganeria" Pucciniego.

Opowiada, że na politechnice otaczał ją wianuszek kolegów, którzy mieli artystyczne zainteresowania. - Chodziliśmy w niedziele na poranki symfoniczne do filharmonii. A potem szliśmy prosto do "Zachęty", do muzeum i ukochanego baru mlecznego przy Marszałkowskiej. To były najwspanialsze moje niedziele.

W tej grupie był Edward Pałłasz, znany później kompozytor i wicedyrektor Warszawskiej Opery Kameralnej, oraz Ryszard Winiarski, późniejszy rektor stołecznej ASP Ukończyła studia ze specjalizacją przyrządy optyczne. Przez dwa lata wykonywała wyuczony zawód w Centralnym Instytucie Ochrony Pracy. - To była ciekawa przygoda. Zaprojektowałam specjalne kobaltowe okulary dla hutników. Musiałam pojechać do Nowej Huty, by poznać, jak pracują, jak wylewają roztopioną stal. Ogromne przeżycie!

W szkole muzycznej miała w tym czasie przerwę. - Prześpiewałam się. Śpiewałam za mocno. Byłam niecierpliwa, chciałam zbyt szybko przeskoczyć pewne śpiewacze etapy. A tego nie da się uczynić od razu. Głos buduje się stopniowo.

Jej nauczycielką była prof. Zofia Bregy, która ukształtowała jej głos i nakierowała repertuarowo, pozostając również potem najważniejszą ko-rektorką jej głosu. To właśnie ona trafnie przewidziała, iż w przyszłości partia Królowej Nocy z opery Mozarta będzie jej "drugim zawodem".

Miała również okazję pobrania kilku lekcji u słynnej Ady Sari, która udzieliła jej dalszych sugestii w zakresie interpretacji arii Królowej Nocy. - Pani Ada była już w sędziwym wieku. Najpierw chciała wyłącznie tylko posłuchać, ale zaraz po tym powiedziała: "Dziecko, to kiedy możesz przyjść na lekcję?".

Kiedy przygotowywała się do pracy dyplomowej, wiedziała już, że chce śpiewać zawodowo. - Wiedziałam też, że ci najwięksi rozpoczynali swoje kariery w zespołach wojskowych jako soliści. Uznałam, że to dobry kierunek, dobra droga.

Rozpoczęła swoją artystyczną karierę w Centralnym Zespole Artystycznym Wojska Polskiego. - Śpiewałam partie solowe, w tym arie operowe, pieśni ludowe i wojskowe. Dzięki temu objazdowemu świetnemu zespołowi poznałam wiele wspaniałych zakątków Polski.

Po dwóch latach przeniosła się do Teatru Wielkiego w Poznaniu. - Przyjęto mnie po przesłuchaniu, które było ogłoszone w całej krajowej prasie.

Debiutowała rolą pazia Janusza w operze Stanisława Dunieckiego "Paziowie królowej Marysieńki". - Dyrektorem opery poznańskiej był wtedy Robert Satanowski. Wspaniale nią kierował. Zaśpiewałam tam swoje największe role.

Na scenie Opery w Poznaniu występowała sześć lat. Tam też poznała Kurta Pscherera, niemieckiego reżysera, którego zaprosił do Poznania dyrektor Satanowski. - Zachwycił się moim głosem, precyzją i stylem. I stwierdził, że kiedy za dwa lata zostanie dyrektorem Opery w Monachium, zaprosi mnie do występów. I tak się stało. To był początek mojej światowej kariery.

Uczestniczyła w wielu konkursach wokalnych, zdobywając laury w Tuluzie, Grand Prix w 1967 r. i w Helsinkach. W roku 1972 na zaproszenie dyrektora Jana Krenza przeniosła się do Teatru Wielkiego w Warszawie. Śpiewała tam ponad 20 lat. Była ulubienicą publiczności. Debiutowała partią Rozyny w "Cyruliku sewilskim" G. Rossiniego, a następnie rolą w "Łucji z Lammermoor" G. Donizettiego.

W tym samym roku Kurt Pscherer został dyrektorem Opery w Monachium. I zadebiutowała tam jako Królowa Nocy. Po sensacyjnym występie pojawiły się kolejne propozycje z innych teatrów - Przepowiedziała mi to moja profesor, Zofia Bregy. To trudna partia, gdyż trzeba trafić dźwiękiem w odpowiedni punkt wokalny. Ale miała rację, bowiem z tą partią objechałam później cały świat.

śpiewała tę partię przez 29 lat. Jako jedna z nielicznych, a może jedyna na świecie. Na warszawskiej scenie operowej kreowała równolegle wiele postaci - śpiewała m.in. role: Ewy w "Hrabinie" i Hanny w "Strasznym dworze" Stanisława Moniuszki, Gildy w "Rigoletcie" i Violetty w "Trawiacie" G. Verdiego, Kla-rysy w operze "Księżycowy świat" Haydna, Adeli w "Zemście nietoperza" Johanna Straussa. Także w "Złotym koguciku" Korsakowa i "Capuleti e Montecchi" Belliniego.

Sporo podróżowała po Europie i świecie. Podjęła stałą współpracę ze Staatstheater am Gartnerplatz, a potem Bayerische Staatsoper w Monachium. Szczególne uznanie wzbudziła jej interpretacja partii Królowej Nocy w "Czarodziejskim flecie" Wolfganga Amadeusza Mozarta. Śpiewała też w Teatro San Carlo w Neapolu, Bodeńskim Teatrze Państwowym, w Karlsruhe, Hamburgu, Hadze, Genewie, Rzymie, Covent Garden w Londynie, Staatsoper w Wiedniu, przez dwa lata w La Scali w Mediolanie, gdzie debiutowała w operze Mauri-cea Ravela "Dziecko i czary".

W Salzburgu poznała dyrygenta z Nowego Jorku, który był dyrektorem Metropolitan Opera i zaprosił ją do Ameryki. Na nowojorskiej scenie występowała w Mozartowskim "Flecie" i "Uprowadzeniu". W latach 70. i 80. kalendarz miała wypełniony właściwie co do godziny.

Śpiewała wtedy także w San Francisco, Buenos Aires, Seatle. W latach 1979 - 1986 występowała wielokrotnie na festiwalu w Salzburgu, jak również na festiwalach operowych w Bregencji, Weronie, Tokio i Orange. W Monachium przyznano jej honorowy tytuł Kammersangerin. Stała się prawdziwą diwą operowej sceny. Śpiewała na wszystkich największych scenach operowych świata, poza Australią. I prawie wszystkie wielkie partie operowe kobiet w tej barwie głosu. Śmieje się, że to dobrze, bo oznacza, że zawsze ma jeszcze coś przed sobą. - Trzeba mieć marzenia.

Podkreśla, że obojętne gdzie występowała, czy w małej sali w Norymberdze, czy w La Scali, wszędzie musiała dać z siebie wszystko, zawsze się mobilizowała, jakby to był jej ostatni występ w życiu. - Jak mówiła moja profesor: Śpiewaj zawsze tak, jakby to była msza święta.

Miło wspomina występ w Operze Wiedeńskiej w spektaklu "Czarodziejski flet". - A potem zaproszono mnie do roli w "Łucji z Lammermoor", którą zaśpiewałam z Jose Carrerasem

Za ważny uważa występ w Karlsruhe. - Zaproszono mnie na otwarcie nowego gmachu opery. Śpiewałam tam w dwóch kolejnych premierach. Towarzyszyły nam wielkie emocje, bowiem akustykę sali, co było techniczną nowością, regulowano ruchomym sufitem. Poza tym występ przy takiej okazji to zaszczyt, wszak zjeżdżają się wówczas wszyscy dyrektorzy oper.

Lubiła śpiewać na otwartym powietrzu. - Na festiwalu Choregies Orange opóźniano rozpoczęcie spektaklu do momentu, gdy żaby przestawały głośno kumkać. Albo w Teatrze Antycznym w Atenach, gdy milkły cykady. Zabawne, ale i wspaniałe przeżycia. Bo sceny te mają wieleset lat tradycji. Tłem są ruiny. Niepowtarzalny klimat.

Przekonuje, że śpiewanie najwyższych dźwięków powoduje ogromne emocje, nawet euforię. Najpierw, jak się ćwiczy, a potem, gdy widzi się zadowolenie publiczności. - / te same emocje wyrażałam, ucząc innych. Pedagogika sprawia mi nadal radość i daje satysfakcję.

Kiedy pytam, czy dziś jeszcze by zaśpiewała, stanowczo mówi, że nie. - Me ma takiej potrzeby. Na szczęście moje przechodzenie, czy odchodzenie odbyło się harmonijnie, bezkolizyjnie i przerodziło się w nową pasję. Angażuję się w to z taką samą energią, jak w śpiew.

Przejście na emeryturę nie wiąże się z odejściem od zawodu. - Osiągając ważną pozycję, przekazuje się doświadczenia, zasiadając w komisjach, komitetach, stając się jurorem. Byłam jurorem w wielu Międzynarodowych Konkursach Wokalnych, np. im. Ady Sari, czy Tenorów im. Jana Kiepury, a także im. Stanisława Moniuszki w Warszawie. Przyznałam wtedy prywatną nagrodę Aleksandrze Kurzak - jest obecnie cenioną międzynarodową gwiazdą.

Uczestniczy też w rozwoju młodej kadry śpiewaczej, prowadząc kursy mistrzowskie. - Na Forum Wokalnym w AM w Gdańsku, gdzie z okazji mego jubileuszu pan dziekan prof. Minkiewicz wręczył ogromny tort z napisem: "Niezapomnianej Królowej Nocy" mój wykład medialny trwał około dwóch godzin. Przerywany był oklaskami i kaskadami śmiechu, gdy w formie m.in. anegdot przekazywałam swe doświadczenie wokalne i sceniczne.

- Kształciłam też studentów koreańskich w Daegu w Korei Płd. Uzdolnieni, o pięknych w barwie głosach przyjechali potem do AM, by tu ukończyć studia. Kontynuuję spuściznę: "Nie zapomnijcie o Moniuszce!" działając w Towarzystwie Miłośników Muzyki Moniuszki. Zainicjowałam nagrodę Towarzystwa za najlepsze wykonanie arii kompozytora. Statuetka autorstwa Mariana Koniecznego została wręczona na tegorocznym Konkursie Moniuszki zachwyconej tym Mołdawiance Oldze Busuioc.

Najbliższe plany to chęć zrobienia porządku w domowym artystycznym archiwum. - Niestety, brakuje czasu. Wiele razy już próbowałam, ale ciągle mam wiele planów, podejmuję się nowych wyzwań. Nie zdążę chyba umrzeć, a jeśli już, to w biegu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji