Artykuły

"Juliusz Cezar" Haendla

Wielki rywal - w historii muzyki - Jana Sebastiana Bacha, jeden z dwóch bogów na przeciwległych krańcach baroku należy Jerzy Fryderyk Haendel do najciekawszych postaci światowych dziejów kultury. Niemiec z urodzenia, z ducha i stylu Włoch, pochowany w opactwie westminsterskim w Londynie, jako narodowy kompozytor... angielski!

Spośród z górą 40 oper, jakie znakomity ten budowniczy barokowej muzyki pozostawił w swej spuściźnie mieliśmy ostatnio okazję ujrzenia i usłyszenia w Krakowie jednej z najbardziej ce-nionych, wciąż żywej w repertuarach światowych teatrów muzycznych. To "Juliusz Cezar". Gdy Haendel pisał tę operę (prapremiera w 1724 r.) wchodził już na szczyt swych doświadczeń twórczych i sławy. W "Juliuszu Cezarze" zogniskowały się główne cechy barokowej wielkiej Haendlowskiej opery. Z jednej strony - niekonsekwencje mało logicznych wątków libretta, szablonowość postaci, statyczność przegadanej (w recitatiwach) lub "prześpiewanej" akcji, deklaratywność uczuć i postawy dramatycznej. Z drugiej zaś strony - muzyka, czysty klejnot baroku: przepych - na owe czasy - barw i efektów, różnorodność instrumentacji, ozdobnikowe linie melodyczne, rozmaitość stosowanych środków muzycznych i form w poszczególnych "numerach" opery. Ta możliwość szerokiego popisu wokalnego dla śpiewaków, w rozległych ariach czy duetach, wymagająca wysokiej techniki i wrażliwej muzykalności: tu szczególnie widzieć można, jak blisko był Haendel włoskiej idei bel canto, czyli pięknego śpiewu.

Oczywiście - błędem byłoby szukanie w "Juliuszu Cezarze" też napięć dramatycznych na modłę dziewiętnastowiecznej opery spod znaku "Rigoletta" czy "Carmen". Idąc na "Juliusza Cezara" trzeba wiedzieć, czego oczekiwać: jest to kunsztowny pomnik barokowej muzyki, po trosze traktować go można, jako artystyczny zabytek.

O nowej premierze Opery Krakowskiej, czyli właśnie o "Juliuszu Cezarze" powiedzieć wypada sporo ciepłych słów. Walorem inscenizacyjnym przedstawienia jest jego jednorodność stylistyczna, czystość estetyki. Autorzy realizacji (Henryk Konwiński i Jan Bernaś) chcieli nam zapewne pokazać, jak mogła ta opera być wystawiona przed dwustu laty. Z ideą tą -jeśli idzie o styl gry aktorskiej i kostiumy (zwłaszcza frapujące stroje pań) - można byłoby się zgodzić. Natomiast schematyczne, raczej umowne dekoracje na pewno bardziej się mieszczą w pojęciach naszej współczesności, aniżeli w bogactwie wystawiennictwa czasów baroku.

Strona muzyczna pod kierownictwem Ewy Michnik - niezawodna. Wyraźnie się wyczuwa, iż Ewa Michnik lubi barokową muzykę, wyczuwa jej artystycznego ducha, a technikę wykonawczą wprowadza na piedestał wysoki. Soliści mają swe partie starannie i pewnie opracowane, dyrygencka batuta współdziała z nimi sugestywnie. Chór solidnie przygotowany, orkiestra tak w brzmieniu zespołowym, jak i instrumentalnych solach zasługuje na dobrą notę, może jedynie czasami pragnęłoby się usłyszeć instrumenty dęte blaszane w nieco lepszej formie.

Jeśli idzie o aktorstwo na scenie, to trudno tu mówić - przy tej konwencji - o jakiejś mocnej dramaturgii postaci: od solowego wykonawcy oczekuje się tu raczej pewnego dystansu, umiaru, wyczucia sensu symboliki. Na chwałę śpiewaków-solistów zapisać trzeba, iż prawie wszyscy trafnie to rozumieją i starają się z przekonaniem realizować. A wcale to niełatwe: bariera marionetkowego ośmieszenia jest niezwykle bliska do przekroczenia. Udane są sceny zbiorowe: płynne w układzie i ruchu.

W obsadzie solowej - kolekcja pięknych głosów, wzorowo emisyjnie prowadzonych. Tymi zaletami wyróżniają się - dobrze nam znani - główni wykonawcy: sopranistka Krystyna Tyburowska (Kleopatra) i baryton Bogusław Szynalski (Cezar), w ich śpiewie z przyjemnością słuchałem zwłaszcza ozdobnych barokowych koloratur. Mniej znanymi na scenie sylwetkami byli: tenor Jerzy Knetig (Sextus) i mezzosopranistka Bożena Zawiślak (Kornelia). J. Knetig zasługuje na pochwałę za prawidłowość emisji, zaś B. Zawiślak wyróżnia się pogłębioną ekspresją w śpiewie i postaci: cenny nabytek dla naszej Opery. Świetnie brzmiał barytonowy głos Andrzeja Bieguna, jako Achillasa (aż żałowałem, iż Haendel nie napisał dla tej postaci większej partii wokalnej!). Walory raczej charakterystycznego basa prezentował Janusz Borowicz, jako Ptolomeusz: uzupełniali zespół solowy, reprezentując również dobry poziom artystyczny: Zbigniew Szczechura (Nirenut) i Stanisław Ziółkowski (Curio).

Lekkie zdziwienie u publiczności premierowej mógł wywołać fakt, iż "Juliusza Cezara" śpiewano nie w oryginalnej wersji włoskiej, lub też w polskim tłumaczeniu, lecz - po niemiecku (zresztą odczuwa się tę różnicę: intencje kompozytora wiązały się z włoską językową frazą wokalną). Wynika to z faktu, iż ten "Juliusz Cezar" jest przewidziany jako nasz operowy towar na eksport: wystawiany będzie przed publicznością w RFN. I mam zresztą wrażenie, że będzie się tej publiczności podobał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji