Artykuły

"Łaźnia", która nie myje

"Łaźnię" zaliczam do utworów, których teatralna plajta budzić winna zadziwienie. Upływ czasu unaocznia bowiem, jak stale aktualny jest konflikt między śmiałą myślą wynalazcy a niezmierzoną tępotą biurokratów, a także jak otwarta na ciekawe rozwiązania inscenizacyjne jest forma dramaturgicznego zapisu. Nie na darmo Wsiewołod Meyerhold, polemizując z inwektywami prasowymi po prapremierze leningradzkiej w Teatrze Dramatycznym (30 I 1930) i własnej moskiewskiej wersji "Łaźni" (16 III 1940) dowodził:

"Majakowski wie, co to jest teatr (...) Majakowski to dramaturg prawdziwy, który nie może zdobyć uznania, bo wyprzedza swoje czasy. Technika budowy jego sztuk zawiera cechy, które z trudnością przyswoją sobie ludzie wychowani na Czechowie, Tołstoju czy Turgieniewie. Zbyt trudno im odnaleźć właściwą formę sceniczną dla jego utworów. (...) Majakowski buduje swoje sztuki tak jak nikt przedtem ich nie budował".

Kazimierz Dejmek, twórca łódzkiej prapremiery z roku 1954, zawierzając niemal literalnie autorowi, proponował przerażonej - podobnie jak za czasów Majakowskiego - publiczności żywioł publicystyczny i estradową interpretację "ożywionych tendencji". Zwycięstwo Dejmka polegało na tym, że bazując na polemice z obowiązującym przeświadczeniem, że wszystko, co nie jest fotografią, to formalizm, nie zatracił nic z prawdziwego patosu walki o nowego człowieka. Inaczej w dziewięć lat później postąpił Jerzy Jarocki, któremu wizja zaproponowana przez Majakowskiego nie wystarczała do polemiki z taczającą rzeczywistością. Jarocki na tekście "Łaźni", a w oparciu o scenograficzny obraz Wojciecha Krakowskiego, zapragnął - posługując się ideowym kredo Naczdyrdupsa - porazić widza wizją "złowrogiego szaleństwa biurokracji w wymiarach międzyplanetarnych" (określenie Józefa Kelery). Stąd na pierwszy plan katowickiej inscenizacji wysunęła, się ostra metafora uogólnień. Rytmizacja zaś i rygorystyczna mechanizacja scen zbiorowych uwydatniły nastrój grozy i powagi, wskutek czego dowcip groteski i parodystyczne szyderstwo stały się praktycznie niewidoczne.

Dwa sposoby odwzorcowywania przez "szkło powiększające" aktualnych kontekstów, raz za autorem, raz przeciwko niemu, służyły jednak wiernie naczelnej idei utworu. I w tym zestawieniu, historycznych już inscenizacji, kryje się część odpowiedzi na pytanie, jak czytać ..Łaźnię", dramatyczna monolog z cyrkiem, fajerwerkiem, a co najistotniejsze z żywymi modelarni po obu stronach rampy.

Inscenizacja wrocławska Grzegorza Mrówczyńskiego zaczyna się obiecująco. Olbrzymia scena Teatru Polskiego z pogłębiającym perspektywę jasnym horyzontem. Pośrodku szerokiej płaszczyzny maleńki otwór prowadzący do niewidocznego "wehikułu czasu" Czudakowa. Otwór ten, wokół którego toczy się akcja pierwszego obrazu, a do którego schodzą raz po raz Czudakow, jego pomocnicy i zaciekawieni przybysze, intryguje i oglądających, i publiczność, budując nie tylko dramaturgię prowadzonych nad nim dialogów, ale i nadając tej wymianie słów akcenty parodystyczne. Niestety, ten świetny plastyczny zaczyn pomysłu Urszuli Kenar zniwelował reżyser dwoma błędami. Pierwszy stanowi zbyt nachalne ogrywanie "scenicznej dziury" przy równoczesnej beztrosce o rozwój poszczególnych racji walczących stron. Drugim stała się decyzja ujawnienia wyglądu mitycznego wehikułu. Wśród pirotechnicznych wybuchów i we mgle pompowanych . zza kulis dymów przybiera on postać olbrzymiej drabiny na całą wysokość sceny. Z niej to zejdzie potem wysłanniczka Wieku XXI Fosforyczna Kobietą, ( nie wiadomo dlaczego cała przystrojona złotkiem.

Podobnie nie potrafił Mrówczyński wkomponować w tok scenicznego dziania innej fascynującej propozycji Kenarówny: wizji ruchomych biurek, na których jak na dziecinnych rowerkach pedałują zadowoleni z siebie wyżsi urzędnicy. Pomysł - niestety - nie zaistniał w ogóle w sferze interpretacji, pozostając jedynie technicznym sposobem zmiany dekoracji; nie budował ani rytmu sekwencji ani nie określił sposobu bycia pracowników tego "biura na kółkach". .

Zawiodła słynna scena "Łaźni", genialnie przez Majakowskiego pomyślany wariant teatru w teatrze. Nie tylko amatorski, układ choreograficzny zadecydował o braku kontaktu z publicznością. Z trzech zaprogramowanych, a równolegle się rozwijających rzeczywistości nie pozostała w aktorskiej robocie żadna, mimo że na scenie przebywali dobrzy aktorzy. Z przewrotnej, bo godzącej i w publiczność i w sceniczne postaci, krytyki gustów Pobiedonosikowa, który pragnie, by sztuka - gołe nóżki, tańczące taniec uciemiężonego przez międzynarodowy kapitał proletariatu - pieściła mu oko, i ucho, też nie pozostało nic.

Zdzisław Kozień w roli Naczdyrdupsa został znakomicie obsadzony. To jest niewątpliwie zasługą reżysera. Ponadto pojawiają się perełki pojedynczych sekwencji aktorskich: Ferdynand Matysik jako Optymistenko, Jerzy Z. Nowak jako Momentalnikow, Henryk Matwiszyn jako Noczkin.

Stenogram z posiedzenia rady artystyczno - politycznej Państwowego Teatru im. Meyerholda w dniu 29 września 1929 zanotował następujący dialog:

"Pytanie Towarzyszu Majakowski, dlaczego nazwaliście sztukę "Łaźnią"?

Odpowiedź: Dlatego, że to jedyna rzecz, której tam nie ma."

Nie parafrazując nawet dowcipnej odpowiedzi autora na pytanie: dlaczego wrocławska "Łaźnia" nikogo nie myje? Odpowiedzieć trzeba: w przedstawieniu nie ma Majakowskiego, nie ma polemicznej pasji, na którą tak silnie reaguje zawsze publiczność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji