Artykuły

Sanatorium dobrych wspomnień

Kolejna premiera świadczy o tym, że prywatny Teatr Bez Sceny ma coraz wyraźniejsze oblicze; Strindberg, Kafka, teraz Schulz.

Andrzej Dopierała - który teatr wymyślił i prowadzi go, zapraszając do współpracy kolegów aktorów i reżyserów - nie ukrywa, że interesują go sztuki wnikające w istotę mechanizmów ludzkiej psychiki. Zwłaszcza tych, których istnienie słabo sobie uświadamiamy. Nowe przedstawienie Teatru Bez Sceny nosi tytuł "Play-Schulz. Sanatorium pod klepsydrą" według Brunona Schulza. Nie jest to asekuracja, lecz uczciwe postawienie sprawy, bo spektakl zbudowany został ze swobodnie skomponowanych fragmentów prozy pisarza. Interesująca adaptacja Jacka Bunscha, także reżysera całości, sprawia wrażenie, że mamy do czynienia z jednolitym, spójnym tworzywem. Dramaturgicznym w dodatku, co jest osiągnięciem, gdyż proza Schulza, tak autonomiczna i zbudowana na wieloznaczności słowa, wydaje się prawie nieprzetłumaczalna na dosłowność obrazu.

Przedstawienie nie zaczyna się zresztą na scenie, tylko w korytarzach-gigantach Górnośląskiego Centrum Kultury, gdzie trupa Andrzeja Dopierały korzysta z gościnności Teatru Korez. Tak więc stoimy w tych korytarzach, gadamy i snujemy przypuszczenia, że skoro nas nie wpuszczają, to znaczy, że będzie się coś dziać. W rzeczy samej, ruszymy dopiero wtedy, gdy przyjdzie po nas konduktor. Dziwny, nieobecny, tajemniczy, za którym - przy dźwięku stukotu kół, w towarzystwie Józefa N. - przejdziemy przez czarny tunel w jasność sanatorium wspomnień. Pomysł rodem z akcji plastycznych bardzo się przydaje, wprowadza bowiem widzów nie tylko w klimat spektaklu, ale i... wytrąca ich z równowagi. Po prostu publiczność nie bardzo wie, jak zachować się w roli aktorów i co ją czeka po przejściu zasłony, a to ułatwia otwarcie na propozycje realizatorów. Aż szkoda, że reżyser nie wraca już do tego pomysłu.

Za Schulzem zaglądamy zatem w zakamarki pamięci i wspomnień Józefa N., w których czułość dla Ojca-starca miesza się z potrzebą rozszyfrowania tajemnych działań, erotycznych podniet i dziwnych reakcji z czasów, gdy Ojciec był mężczyzną w sile wieku. Przenikanie się planów czasowych sygnalizują nie tylko dialogi postaci, ale zmieniające się kostiumy, światła i ruchome szpitalne parawany, z których można wyczarować każdą rzeczywistość.

Ton przedstawieniu nadają - choć wspomnienia krążą wokół różnych postaci - relacje Józefa N. z Ojcem; obszar pojemny emocjonalnie, ale i niebezpieczny. Na szczęście dwóch rzeczy udało się uniknąć: egzaltacji oraz nieznośnego patosu i dwie osiągnąć bez wątpienia - szczerość w nazywaniu skomplikowanych uczuć oraz klimat snu, w któ rym zdarzenia układają się wedle własnej logiki, ale są piękne i inspirujące. Józef N. - w interpretacji Andrzeja Dopierały - cały czas zachowuje status obserwatora; nawet wtedy, gdy zdaje mu się, że znów tkwi w centrum wydarzeń. Aktor osiąga ten efekt przede wszystkim nostalgiczną nutą w brzmieniu głosu i ciepłym uśmiechem, jaki przybieramy (nawet podświadomie) wtedy, gdy ożywiamy zmarłych siłą naszej miłości.

Odwrotnie buduje postać Ojca Jerzy Głybin - w serii obrazów z życia bohatera mamy do czynienia z różnym natężeniem męskiego temperamentu. Bezradny starzec broniący się przed uciekającą pamięcią, krzepki kupiec bławatny tyranizujący domowników, prowincjonalny amant czyhający na apetyczną Adelę - w tej roli Alina Chechelska. Nie brakuje w tym przedstawieniu akcentów humorystycznych; w ogóle więcej jest w nim pogody niż zadęcia "na refleksję". Czas weryfikuje przecież kierunek ludzkich wspomnień, łagodząc żal za tym, co utracone.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji