Artykuły

Balladyna

Ciemna scena okolona czarnymi zasłonami, na środku prostokąt z żelaznych rur, imitujący jakby przyrząd gimnastyczny. W takiej scenerii Skierka i Chochlik rozpoczynają przedstawienie pantomimicznym tańcem; co może on wyrażać? Przeczucie nadchodzących wydarzeń? Radość z współudziału w tym, co się za chwilę rozpocznie? Pojawia się Goplana odziana w niemal przezroczysty trykot; z demonicznym wyrazem twarzy, głosem rozkazującym rozpoczyna akcję, plącze ludzkie czyny.

Stanisław Brejdygant, reżyser przedstawienia w Teatrze Ziemi Mazowieckiej powiada w programie, iż "Wszelkie dekorowanie utworu poetyckiego wydaje mi się podejrzane". Pisze też o tym, że dotychczasowe przedstawienia Balladyny były odczytywane i realizowane powierzchownie, nikt nie zrozumiał tego, co tkwi naprawdę w tym utworze. Brejdygant odrzuca więc przypisywany przez literaturoznawców rodowód balladowo-słowiański tej tragedii, odwołuje się tylko do... Szekspira. Jego zdaniem u Słowackiego Balladyna nie jest wcale żądna władzy, ale szczególnie mocno unerwiona, przeżywa kompleks młodszej i lepszej siostry, a reszta jest już dziełem - przypadku. W nim właśnie, w organizującej roli przypadku widzi reżyser klucz do rozwiązania spektaklu.

Nie wiem, nie jestem przekonana, ale przekonać mnie mogło samo przedstawienie. Jeżeli tak się nie stało - gdzieś jednak tkwi błąd i to zasadniczy. Spektakl jest zimny, pozbawiony nuty poezji, Balladyna działa z zimnym wyrachowaniem i okrucieństwem, nie współzawodniczą tu ze sobą świat nadrealny i świat zimnej intrygi dążący do podporządkowania sobie podwładnych, do korony.

Stanisław Brejdygant upierał się także w swoim reżyserskim posłaniu twierdząc, że prawda tego przedstawienia musi wyjść i przemówić poprzez aktorskie działanie. Jak to osiągnąć, gdy niemal wszyscy, z góry niejako sami się określają przez pierwsze słowo, pierwszy sceniczny ruch. Zła Balladyna, liryczna Alina, szlachetny Kirkor, biedna Matka, demoniczna Goplana, przebiegły, chytry Von Kostryn, wszystkowiedzący Pustelnik.

Jeżeli w propozycji reżysera tkwi jakaś szansa, jakaś możliwość - to być może, należało ją wypróbować i sprawdzić w przedstawieniu studyjnym, może w Szkole Teatralnej, może na jakiejś scenie prób! Zadania upowszechnieniowe Teatru Ziemi Mazowieckiej są dość wyraźnie sprecyzowane, a Balladyny chyba szkoda na to, by nie stanowiła cennej okazji do zapoznania się z naszym dramatem romantycznym. W całym jego złożonym bogactwie.

Oglądałam ten spektakl wraz z młodzieżą szkół podstawowych; nie zazdroszczę paniom polonistkom; co nie oznacza, bym kogokolwiek zniechęcała do podejmowania cennych prób ze współczesnym odczytywaniem tekstów scenicznych. Ale tylko wtedy, gdy ich realizacja ma szanse powodzenia.

Trzeba przyznać, że zespół Teatru Ziemi Mazowieckiej karnie i ofiarnie podporządkował się reżyserowi; Chochlik (Jerzy Popielarczyk) i Skierka (Barbara Kołodziejska) zademonstrowali pełną podziwu sprawność fizyczną, Goplana (Daniela Makulska) odwagę ukazania się w takim kostiumie na scenie, Grabiec (Bronisław Surmiak) odrobinę humoru, Balladynę grała debiutantka Anna Łopatowska - czy zadanie to ponad jej siły, czy rola nie leży w jej zainteresowaniach i możliwościach - trudno osądzić. Matką była Maria Koranówna, Aliną - Ewa Kania, młodzieńczego Kirkora zagrał Andrzej Prus, a jednoznacznie złym Von Kostrynem był Krzysztof Kumor. W pozostałych rolach zobaczyliśmy wielu aktorów tego Teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji