Artykuły

Kondukt - po latach

JERZY KRASOWSKI już po raz drugi sięga po tę sztukę. Widać ją po prostu lubi. Je­go nowohucka inscenizacja "Kon­duktu" uzyskała kilka lat temu we Wrocławiu jedną z głównych nagród na Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych. Teraz oglą­damy ją raz jeszcze z udziałem czterech tych samych aktorów (trzy role znalazły innych odtwór­ców). Jestże więc to tylko przy­pomnienie, rekonstrukcja czy może coś więcej - weryfikacja wartości własnego doświadczenia teatralnego sprzed paru lat? Czy po prostu przemyślana repertuarowo próba przedstawienia wrocław­skiej publiczności polskiej sztuki współczesnej dotąd szerzej jej nieznanej, a na pewno zasługują­cej na uwagę i pamięć. Myślę, że to ostatnie przypuszczenie jest najbliższe prawdy. "Come back" "Konduktu" sprawdził się zresztą znakomicie. I ci, którzy widzieli nowohucki spektakl, i ci, którzy oglądali po raz pierwszy wrocław­ską premierę tej sztuki, mieli okazję przeżyć autentyczną radość teatralną. To w tym wypadku za­sługa zarówno sceny, jak i tek­stu.

Bohdan Drozdowski napisał do­tychczas kilka zakrojonych bar­dzo ambitnie, a poronionych bar­dzo gruntownie utworów scenicz­nych i jedną naprawdę zastanawiająco świetną sztukę. Właśnie "Kondukt". Jest to wbrew po­wierzchownym sugestiom tekst dziwny i wcale nie jednowarstwo­wy. Są w nim i elementy repor­tażu, socjologizującego zwiadu, i materiał osobliwej "czarnej" oby­czajowej komedii, i wreszcie stre­fa stylizacji, strefa znaczeń prze­wrotnie metaforycznych. Kto wie, czy właśnie ten niepozorny utwór nie pozostanie w historii drama­turgii współczesnej, jako jedno z nielicznych jej świadectw.

Drozdowski operuje bardzo oszczędną, klasycznie skromną anegdotą. Oto delegacja kopalni wiezie na pogrzeb trumnę z cia­łem zasypanego górnika. Samo­chód się psuje. Trumnę trzeba nieść dalej przez las, aż do wsi rodzinnej, gdzie na nią czekają. To właściwie cała fabułka "Kon­duktu", wstydliwie prosta i na pierwszy rzut oka nie bardzo dra­matyczna. A jednak Drozdowski wykorzystał tę sytuację, wszystkie tkwiące w niej możliwości do ma­ksimum. Dał znakomicie zwięzłe i cięte portrety całej galerii ty­pów. I inżyniera - sarmaty z in­teligenckimi urazami, i działacza zakładowego z kompleksami awansu społecznego, i kierowcę - cwaniaka o nieoczekiwanych rezerwach liryzmu, i wreszcie dwóch młodych werbusów o men­talności formującej się w krzyżo­wym ogniu wpływów tradycyjnej obyczajowości wiejskiej i prymi­tywnej cywilizacji wielkomiej­skiej. "Kondukt" to ostre, skon­densowane studium masek i rze­czywistych postaw określonej gru­py ludzi, studium zachodzących między nimi powiązań, kolizji, konfliktów, wreszcie elementów stopniowo kształtującej się wspól­noty. Drozdowski na tyle umie­jętnie buduje konstrukcję utwo­ru, że używając właściwie tylko techniki naturalistycznej obserwa­cji uzyskuje dodatkowo już nie werystyczny, ale dyskretnie poe­tycki efekt. Osobnym atutem tek­stu jest dialog - potoczny, suge­rujący pełną naturalność, a nie­natrętnie stylizowany. "Kondukt" to przy tym sztuka bardzo polska w kolorycie, mówiąca więcej o przemianach obyczajowych naszej współczesności niż niejeden socjo­logiczny wywód.

Krasowski jest reżyserem o ab­solutnym słuchu na ten gatunek teatru, reżyserem szczególnie uwrażliwionym na smak sceniczne­go konkretu, na to, co zwykliśmy trochę żargonowo nazywać "mię­sem dramatycznym". Dzięki temu prowadzi "Kondukt" z nieomyl­nym wyczuciem atmosfery i kom­pozycji sztuki, stylu i temperatu­ry jej dialogu. Krasowski buduje każdą sytuację już biorąc pod uwagę kształt następnej. Cały czas pamięta o precyzyjnym układzie i montażu napięć, pauz, kulmina­cji, o jednorodnym rytmie całości. Dlatego przejścia od akcentów komediowych do dramatycz­nych są w tym spektaklu tak swo­bodne i płynne. Dlatego jego hu­mor bywa spontaniczny, nieprzeszarżowany, a jednocześnie mą­drze łagodzący ostrość i zjadliwość obserwacji czysto satyrycz­nych.

"Kondukt" to jednocześnie prawdziwy koncert gry aktorskiej. Cały zespół trafnie uchwycił ton sztuki, jej specyficzny klimat oscylujący na pograniczu śmiechu i powagi, drwiny i współczucia. Wojciech Siemion narysował po­stać Pawelskiego przekornie cię­tą i niezawodnie dowcipną kres­ką. W niczym nie przeholował, a tak o to łatwo w tej roli. Witold Pyrkosz (kierowca) znowu ujaw­nił w pełni swą wielką, żywioło­wą inwencję komiczną. Ferdy­nand Matysik i Ryszard Kotys (Maciej i Kazek) stanowili kapi­talną parę, śmieszną - dla od­miany - na ponuro. Artur Młod­nicki był naprawdę "sakramenc­kim inteligentem", Zdzisław Kar­czewski szczerze zabawnym soł­tysem, a Miarianna Gdowska cha­rakterystyczną, świetnie uchwyco­ną w typie dziewczyną. Celność i konsekwencja interpretacji re­żyserskiej, rzadka jednolitość sty­listyki aktorskiej - oto dwa isto­tne elementy, które stanowią o wybitnej randze wrocławskiego przedstawienia "Konduktu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji