Artykuły

Wiśnie bez sadu

Oglądając "Cicho" Mariusza Bielińskiego, wspominałem Czechowa. Tylko że to Cze­chow klasy B

Był nawet w tle zdarzeń - jak u mi­strza Jarockiego - świergot ptaków i dzwonki telefonów. Była - jak u Gra­bowskiego - kapela tnąca skoczne, lu­dowe przyśpiewki jako kontrapunkt in­teligenckich rozterek. Ale dziwni są bo­haterowie Bielińskiego w interpretacji Aldony Figury.

Lepić z powietrza

Zrzucają węgiel w pantoflach i w pro­chowcu, gryzą pestki, palą papierosa, no­szą siatki z zakupami. Nie robią właści­wie niczego, co my robimy, dramatycz­nie odrzucając miłość, gryząc palce do bólu w nieudanej pracy, śniąc o prawdzie. Tkwią w stanie dziwnego zahibernowania. Jakby nie mie­li emocji, tylko formę. Przy­jazd Marka (Tadeusz Szymków) na pogrzeb Babci (Jad­wiga Skupnik) uwalnia trau­matyczny tok wspomnień i obrazów. Marek jest w po­dróży donikąd. To człowiek bez przyszłości. Aktor, reży­ser - nie praktykuje. Ma jakieś uczucia do Marty (Iwona Kucharzak), ale nie walczy o nie. Bywa, oka­zuje namiętności bez uczuć. Chłopski świat, w którym wyrósł, kończy się nie­odwracalnie. Marek nie pamięta nawet modlitw dzieciństwa. Miejski świat, w którym żyje, jest cyniczny i wulgarny jak nocna audycja radiowa - coś na kształt sekstelefonu dla homoseksuali­stów, którą prowadzi. Jego marzenia nie spełniają się, bo nie ma marzeń. - Ma­mo, nie potrafię żyć, nie umiem. Nie wiem, czego się trzymać. Tu do was wró­cić nie mogę - bo nie chcę, a tam - nie potrafię - wyznaje, nieustannie macha­jąc ramionami, jakby lepił z powietrza to, o czym opowiada.

Słuchowisko czy teatr

Sporo problemów, jak na godzinne spotkanie z teatrem. Czechowowski za­mysł wywoływania duchów i obrazów przyszłości we wspomnieniach żałobni­ków Figura pocięła dość niefrasobliwie na kilkadziesiąt scenek, mieszając zda­rzenia teraźniejsze i przeszłe. Przyznam, że pogubiłem się w toku zdarzeń. Reży­serka nie ułatwiła ani widzom, ani akto­rom identyfikacji przestrzeni i znaków teatralnej rzeczywistości. Dziecięctwo wyobraźni, skoro widz ustala chronolo­gię zdarzeń, miesza się z siermiężnością scenografii. Cztery czarne ławy i strugi światła to cały kosmos "Cicho". Ale nie­wiele w tym magii. Bo jeśli wiśnie, któ­rymi zajada się Babcia, są wyimagino­wane tak jak i cieniste drzewo, pod któ­rym zabawia Marka paplaniną o życiu bez duchowych rozterek - zmysłowym, więc pełnym smaków, to siekiera, z któ­rą Ojciec (Edwin Petrykat) idzie po drwa z miną bohatera "Lśnienia", nad wyraz realna. Słuchawki telefonów - gdy Mama (Halina Śmiela-Jacobson) rozmawia z Markiem - wyimaginowa­ne, siatka z zakupami rze­czywista. Siedzimy nad trumną, której nie ma, sły­szymy szum morza, którego nie widać. Słuchowisko czy teatr? Jak w niskobudżetowych horrorach wielość tych rzeczywistości powoduje niezborne nakładanie zna­ków na siebie: w jednym ciągu obrazów oglądamy bohaterów rzeczy­wistych i bohaterów wyimaginowanych.

Bezład

W kaplicy, która jest sadem, przyzbą, sypialnią, w gruncie rzeczy słyszymy o rzeczach ważnych. O tym, że nie umie­my się spowiadać, więc potrzebujemy mediów zamiast Boga. Nie umiemy ko­chać, skoro nakładamy maski obojętno­ści. Nie umiemy pracować dla wolności, a zatem przeklinamy pracę. Chyba nie­potrzebnie tę dość zwartą konstrukcję dramaturgiczną Bielińskiego reżyserka skomponowała tak, jak ogląda się foto­grafie rodzinne wyciągane z pudełka - bezładnie. Dobrze wychowani mówią, że nie ma nic zdrożniejszego, jak zmu­szać gości do ich oglądania. Autor chy­ba się zezłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji