Śpiew wybrał w liceum
- Nie byłem przekonany do Janusza w "Halce", bo to partia barytonowa, a ja jestem bas-baryton. Skonsultowałem się z mądrzejszymi i oni powiedzieli, że jest to w zasięgu mojego głosu - mówi ŁUKASZ GOLIŃSKI, solista Opery Nova w Bydgoszczy.
Z ŁUKASZEM GOLIŃSKIM - solistą Opery Nova - basem, laureatem dwóch nagród specjalnych podczas VIII Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki rozmawia Magdalena Jasińska.
Nie jest Pan bydgoszczaninem...
- Urodziłem się w Szczecinie.
Kto zauważył Pana zdolności wokalne?
- W przedszkolu pani stwierdziła, że mam słuch i rodzice szukali gdzie by mnie usadowić. Najpierw były skrzypce, ale to był pomysł nietrafiony, więc wymyślili chór chłopięcy - Szczecińskie Słowiki, i ta przygoda trwała 12 lat.
Czyli nie skrzypce i nie szkoła muzyczna?
- Miałem nieszczęście trafić na złego nauczyciela gry na skrzypcach, który zniechęcił mnie do tego instrumentu.
Na szczęście trafił Pan na znakomitych profesorów śpiewu...
- Tak, najpierw to była pani Bożena Derwich - dyrygent chóru, wspaniała osoba.
A jednak Pan wybrał śpiew solowy.
- W ostatniej klasie liceum wraz ze swoją wychowawczynią zastanawialiśmy się, w czym jesteśmy dobrzy i co sprawia nam przyjemność w życiu. Stwierdziłem, że śpiew.
A dlaczego wybrał Pan Akademię Muzyczną w Gdańsku?
- Dostałem się też do Akademii Muzycznej we Wrocławiu. O Gdańsku zadecydowały względy materialne. Tam mieszkała moja ciocia, która postanowiła mnie przygarnąć - to zadecydowało, a ja po latach jestem jej bardzo wdzięczny, bo dostałem się do klasy profesora Floriana Skulskiego, no i to było wielkie szczęście, bo pan profesor dał mi solidne podstawy.
Czy miał Pan momenty zwątpienia na studiach?
- Tak, były dwa albo trzy momenty załamania. Nawet pan profesor spytał: "Czy ty chcesz nadal śpiewać?" Kiedy odpowiedziałem, że tak, zabraliśmy się do solidnej pracy. Miałem taki odruch, że kiedy śpiewałem, a byłem niezadowolony, to kręciłem głową. Mojego profesora to irytowało - mówił: "Nie możesz wszystkim pokazywać, że jesteś niezadowolony, to tylko ty o tym wiesz".
Będąc na studiach już Pan współpracował z operami...
- Tak, z Operą Bałtycką. Udało mi się zaśpiewać też dyplom na deskach Opery Bałtyckiej - była to partia Zbigniewa w "Strasznym Dworze". Potem dostałem zaproszenie do Opery Nova od pana dyrektora Figasa na przesłuchanie. Dostałem propozycję pracy, którą z wielką radością przyjąłem.
Dostał Pan angaż, co nie jest dziś łatwe, ale i wtedy (2006) też nie było. Już się tu Pan dobrze poczuł?
- Tak, mieszkam tu, dobrze mi w Bydgoszczy. Zauważam wielkie zmiany w mieście.
Czy nadal Pan szuka swojego miejsca muzycznego?
- Profesor mi często powtarzał, że ciągle się uczy czegoś nowego. Nawet od nas czegoś się uczył, ja chyba jestem podobny.
Czy jest Pan typem konkursowym?
- Zawsze mówiłem, że nie jestem osobowością konkursową, ale żona mnie namówiła. Żona jest też muzykiem i pracuje w operze.
Pojechał Pan na konkurs i wrócił z tarczą.
- Udało się, już sama obecność w finale była wielkim wyróżnieniem. Konkurencja była wielka, zwłaszcza wśród głosów męskich.
To bardzo trudny konkurs...
- Chyba najtrudniejszy. W ogóle konkursy to loteria. Pojechałem w piątek, w sobotę byłem chory, szukałem lekarza. Pani doktor Komorowska wydała wyrok - zapalenie tchawicy.
Kiedy kolejne konkursy?
- Myślę, ale jest pewny problem - granica wieku.
Ostatnia premiera "Halki" to też i Pański sukces.
- Dziękuję bardzo, choć nie byłem przekonany, bo Janusz to partia barytonowa, a ja jestem bas-baryton. Skonsultowałem się z mądrzejszymi i oni powiedzieli, że jest to w zasięgu mojego głosu.
Jest Pan osobą nieśmiałą?
- Myślę, że tak, ciągle z tym walczę, może za mało jest autopromocji w moim charakterze - cały czas się tego uczę.
Czy na wakacje bierze Pan partyturę do nowej premiery?
- Na pewno nie w lipcu, ten sezon był wyczerpujący i potrzebuję lekkiego oderwania się - choćby na chwilę.
Magda Jasińska zaprasza do wysłuchania audycji "Zwierzenia przy muzyce" w Polskim Radiu Pomorza i Kujaw w każdą środą o godzinie 18.05 oraz w sobotę o godz. 22.05.