Artykuły

Zbyt małe interesy

"Wielki człowiek do małych interesów" w reż. Michała Borczucha w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Dekonstruowanie jest trudniejsze niż konstruowanie - dowodem spekatkl Michała Borczucha według Fredry.

Nie ma wiejskiego dworu, jest klaustrofobiczny pokoik wyklejony paskudną brązową tapetą we wzorek. Biurowe krzesła, stojak na nuty i wyciągnięta do jednej sceny z dziury w ścianie zdezelowana wersalka. Jedynym elementem z innego świata jest wisząca na ścianie stara fotografia przedstawiająca jakieś męskie towarzystwo urzędników. W tę fotografię wpatruje się czasami tęsknie Dolski (Błażej Peszek), który marzy o objęciu jakiegoś urzędu. Stara się o posadę dyrektora w Towarzystwie Kredytowym, a w wyborach wspiera go Jenialkiewicz (Zygmunt Józefczak), uważający się za geniusza interesów. Jenialkiewicz opiekuje się również majątkami czwórki kuzynów mieszkających razem w wiejskim dworze.

Dworu jednak nie ma, cała intryga została przez reżysera wzięta w nawias, co nie znaczy, że unieważniona. Pozostało to, co najważniejsze - emocje. Emocje natury uczuciowej i ekonomicznej, bo dla piątki młodych ludzi zgromadzonych w dworze-pokoiku istnieją dwa tematy: majątek i małżeństwo. Reżyser zajął się pokazaniem tego, jak w dusznej i nudnej atmosferze te marzenia się zderzają, wykoślawiają i głupieją. Także dlatego, że bohaterowie są banalni, zwyczajni, niezbyt lotni i w gruncie rzeczy niezbyt sympatyczni. Nie mamy się z nimi utożsamiać i przejmować ich losami, ale obserwować tytułowe "małe interesy", czyli drobne, codzienne zdarzenia i zderzenia. Nudne rytuały czytania gazet, poszukiwania w herbarzach majętnych a leciwych ciotek, po których można dziedziczyć, małe zazdrości i nieporadnie wyrażane uczucia. Każdy się stara jakoś zaprezentować. Matylda (Joanna Drozda) demonstruje swoją niezależność (także finansową, bo jest bogata), wymachując pejczem i wyginając ciało. Aniela (Katarzyna Warnke) kusi łzawą słodyczą, Leon (Bogdan Brzyski) stara się ironicznie dystansować, Karol (Krzysztof Zarzecki) zazdrośnie ingerować w sytuacje. Jest jeszcze jedna postać, Tunia (Marta Ojrzyńska), osóbka tajemnicza (u Fredry nieistniejąca) - dziewczyna, która plącze się po scenie, od czasu do czasu gra na saksofonie, a chwilami usiłuje wejść w rolę jeszcze jednej kuzynki.

Michał Borczuch umie pokazać nerwice wzajemnych kontaktów, kiszenie się we własnym sosie, trwanie siłą inercji, przyzwyczajenia czy przymusu w jednym miejscu. Ale spektakl nie jest do końca udany - jakby reżyser i aktorzy nie byli przekonani, że droga, jaką wybrali, jest słuszna. Rozbicie sztuki Fredry na sceny i sytuacje się powiodło, ale przedstawieniu zabrakło wewnętrznej logiki. Pozostało zatrzymaną w pół drogi propozycją, chwilami zabawną i chwilami trafną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji