Sens naszych marzeń
Ubiegły tydzień ze zrozumiałych względów przyniósł na telewizyjnym ekranie bogaty materiał informacyjny i artystyczny, a także publicystyczny obrazujący dorobek ZSRR we wszystkich dziedzinach życia społecznego, gospodarczego i kulturalnego. Uważnemu widzowi musiała się nasunąć refleksja mówiąca o tym, iż wizualny przekaz wiedzy o życiu, ludziach i problemach kryje w sobie nieograniczone możliwości. Zdawać by się bowiem mogło, że w ciągu trzydziestu kilku lat nagromadziliśmy nie tylko wiele wiedzy o bratnim socjalistycznym kraju, ale także i przepojonych głębokim sentymentem odczuć i wrażeń. Tymczasem ostatnie telewizyjne propozycje wniosły dużo nowych obserwacji, pokazały nam wspaniałych współczesnych ludzi, pełnych ideowej pasji, rozmachu i fantazji. Intymny klimat rozmów, swobodnych przyjacielskich pogwarek, dzięki którym poznawaliśmy ludzi w ich niejako prywatnym wymiarze łączył się z przekazami oficjalnych uroczystości nasyconym istotnymi i głębokimi treściami, z galowymi koncertami eksponującymi w klimacie powagi ideowe przesłanki i ludowe źródła socjalistycznej kultury radzieckiej.
W programie artystycznym dominowało poniedziałkowe przedstawienie klasycznego dzieła radzieckiej dramaturgii "Kremlowskich kurantów" - Mikołaja Pogodina. Był to piękny spektakl, w którym wybitni aktorzy stworzyli znakomite role podporządkowując je koncepcji widowiska. Ale o tym za chwilą.
Słowo o autorze sztuki. Mikołaj Pogodin (1900-1962), syn chłopski urodzony nad Donem, debiutował w 1920 r. na łamach "Prawdy" jako dziennikarz, publicysta, literat. W teatrze pierwsze jego sztuki zaczęły się ukazywać w 1930 roku. Krytyka radziecka najwyżej oceniła właśnie "Kremlowskie kuranty", które powstały w 1940 roku. Sztuka zrodziła się z patriotycznej potrzeby przeciwstawienia się faszystowskiej i imperialistycznej propagandzie, która wówczas głosiła tezę, iż Związek Radziecki to kolos na glinianych nogach. Sztuka była wyznaniem wiary w nie-zniszczalność potęgi socjalizmu. Postać Lenina jest w niej symbolem, ucieleśnieniem marzeń człowieka o komunizmie, celu dążeń i upartej walki.
"Kremlowskie kuranty" uświadamiają widzowi i dzisiaj, że proces przybierania przez marzenia konkretnych kształtów, to sprawa trudna i skomplikowana, wymaga ludzi mocnych i zdecydowanych, twardo trzymających się realiów życia. Sztuka mówi także o tym, że marzenia mają sens wówczas, kiedy wyzwalają w człowieku twórczy niepokój, konsekwencję w działaniu i wiarę w jego celowość.
W telewizyjnym przedstawieniu udało się zawrzeć te wszystkie prawdy, pokazać wzajemne przenikanie się działania i marzenia, lub inaczej mówiąc, związki między emocjonalnym i intelektualnym stosunkiem człowieka do nowej rodzącej się rzeczywistości a jego konkretnym działaniem. Miało to przedstawienie poetycki wymiar, pokazywało ludzkie postawy i charaktery, wydobywało metaforykę rewolucyjnego romantyzmu, a jednocześnie potrafiło pokazać dramatyczną osnowę trudnych chwil rodzącego się nowego, socjalistycznego państwa.
Wspaniałą rolę Lenina stworzył Ignacy Machowski, aktor który wielokrotnie odtwarzał postać wodza rewolucji. Pokazał nam człowieka o wielkiej wiedzy i inteligencji, subtelności i wrażliwości. W każdym geście, w każdym słowie i spojrzeniu spod zmrużonych powiek była bogata osobowość, autentyczny portret człowieka, który musiał fascynować wszystkich co się z nim zetknęli. Machowski bardzo oszczędnie operował środkami aktorskiego wyrazu, jako aktor schował się zupełnie za graną postać, a przecież wysuwał się na pierwszy plan.
Kapitalny był Mieczysław Voit jako wyniosły i zdecydowany przeciwnik nowego ustroju, którego nienawiść do bolszewików była irracjonalnym protestem inteligenta i arystokraty urażonego w swej klasowej dumie, ale przecież w gruncie rzeczy człowieka światłego, inteligentnego, który po odrzuceniu uprzedzeń wiele może zdziałać. Scena w gabinecie Lenina, kiedy toczy się dyskusja o konieczności podjęcia programu elektryfikacji kraju, była swoistym majstersztykiem aktorskim; Voit pokazał jak neurasteniczny arystokrata zamienia się w człowieka czynu, jak konkretne i wielkie zadanie wyzwala "duszę inżyniera".
Wiele by zresztą można było mówić o aktorskich osiągnięciach tego spektaklu, żeby choć wspomnieć subtelnie i ciepło nakreśloną przez Tadeusza Fijewskiego sylwetkę starego zegarmistrza. Jakże on opowiadał starą bajkę Ezopa, jak ślicznie bronił swej godności rzemieślnika i na poły ludowego rezonera.
Jak już wspomniałem, zaletą telewizyjnej wersji "Kremlowskich kurantów" była jednorodność stylu aktorskiego, mimo tylu indywidualności artystycznych, które pojawiły się na małym ekranie. Jest to zasługa reżysera, ale chyba także i szczególnego klimatu sztuki Pogodina, która przesłanki polityczne i ideowe tak pięknie łączy z ludzkimi sylwetkami, wewnętrznie bogatymi i głęboko przeżywającymi dziejowe chwile. Liryzm, poetycka aura i elementy dyskretnego humoru stanowiły dla naszych aktorów tworzywo, które z maestrią wykorzystali w tym przedstawieniu.