Artykuły

Jarzyna: Estetyka jest po to, żeby nam służyć

- Moim celem od samego początku było wyrobienie marki teatru. Planowałem, że nie będziemy robić takich samych spektakli, w związku z tym nie zakładałem, że pracujemy nad stworzeniem określonej estetyki, którą następnie będziemy mogli eksploatować. Dla mnie estetyka jest po to, żeby nam służyć. Istotne są dla nas tematy, do których wypracowujemy różną oprawę wizualną, i tym tropem zawsze podążał też Grzegorz - o współpracy z Grzegorzem Laszukiem, przy okazji wydania książki "TR Laszuk" opowiada dyrektor TR Warszawa Grzegorz Jarzyna

Agata Szydłowska: Jakie znaczenie dla pana jako reżysera i dyrektora teatru ma praca Grzegorza Laszuka, czyli identyfikacja wizualna, projekty plakatów, programów, cała oprawa wizualna? Jaką funkcję pełni w teatrze?

Grzegorz Jarzyna: Przejmując teatr, wiedziałem, że musi on mieć mocną identyfikację wizualną. Zależało mi na tym, żeby wyrobić jego markę, a do tego potrzebna jest silna, wyrazista identyfikacja graficzna. Okazało się, że w porównaniu z innymi grafikami, których na początku zapraszaliśmy do zaprojektowania plakatu, Grzegorz myśli bardzo teatralnie. Pracując nad plakatem, potrafi na pierwszy plan wysunąć istotę i sens spektaklu. W tym procesie ważna jest rozmowa z reżyserem, która pozwala mu na uwzględnienie tego, o czym spektakl będzie i jak go sobie wyobraża sam twórca. Następnie dostajemy kilka koncepcji plakatu. Ostateczna wersja musi zadowalać trzy strony: reżysera, samego Grzegorza oraz nas - tutaj bierzemy pod uwagę, czy dany plakat interesuje nas w zestawieniu z innymi, czy wnosi coś nowego w ramach serii.

Ta współpraca cały czas się udoskonala. Jest wiele osób w teatrze, artystów, z którymi w pewnym momencie współpraca się wypala. Spotykamy się z nimi, następuje pewna erupcja myśli, zachodzi reakcja chemiczna i w rezultacie każdy ma z tego satysfakcję twórczą. Współpraca z Grzegorzem trwa bardzo długo i, co zaskakujące, jego myślenie nie dotyczy grafiki jako takiej. Nie stawia on na pierwszym planie jakichś odgórnych założeń, że jego projekty muszą być "jakieś": zaskakujące, piękne, wyzywające, zwracające uwagę. Grzegorz przelewa swoje ego na czasowe zjawiska, ewoluuje tak samo, jak ewoluuje myśl graficzna. To jest dosyć dynamiczny teatr, nasza estetyka i myślenie się zmieniają i tak samo Grzegorz ciągle siebie aktualizuje, jest człowiekiem, który idzie z duchem czasu. Dla niego bardzo ważne są takie czynniki jak prostota, komunikat, czas, to, jak projekt rezonuje z duchem warszawskiego środowiska. Z mojego punktu widzenia to jest bardzo mocna strona współpracy z Laszukiem.

Kiedy rozmawiałam z Grzegorzem na temat początków waszej współpracy, wspomniał mi, że mieli państwo dosyć odręcznej, subiektywnej estetyki, propozycji Piotra Młodożeńca, który wcześniej współpracował z Teatrem Rozmaitości. Atutem Laszuka było to, że robił plakaty fotograficzne.

- W tym momencie jego propozycje były po prostu świeże. Wszystkie inne plakaty wydawały mi się wtedy ciężkie, we wszystkich widoczna była bardzo mocna ręka artysty, której towarzyszyła słaba komunikacja z duchem czasu oraz spektaklem samym w sobie. Grzegorz myśli o tym, jak dany plakat będzie działał za dziesięć lat, ponieważ produkujemy spektakle, które bywają wznawiane po wielu latach, co jest pewnym fenomenem w teatrze. Najczęściej teatr jest taką niewdzięczną dziedziną, jeśli chodzi o czas, że działa tu i teraz, a następnie schodzi z afisza. Nasze spektakle ciągle ewoluują i doskonalą się, a fenomen każdego z nich odzwierciedlają właśnie plakaty.

Pierwszy plakat, który zrobił dla nas Laszuk, był do "Hamleta". Kładł on mocny nacisk na to, na czym nam i reżyserowi tego przedstawienia zależało: żeby wyeksponować główną postać Hamleta i to, że jest on nagi. Tu rządzi nagość. To było bardzo ważne, bo sam plakat zapowiadał coś, z czego później ten spektakl zasłynął, z czego była zbudowana jego identyfikacja.

Mimo że powstawał długo przed premierą...

- Oczywiście, zawsze rozpoczynamy rozmowy o plakacie w momencie, kiedy reżyser zaczyna próby. U Grzegorza projektowanie jest procesem trwającym tygodniami, podczas których przesyła nam kolejne propozycje, a potem je modyfikuje. To, że sam zajmuje się teatrem, jest bardzo ważne - on myśli spektaklem, rozumie, wielu rzeczy nie trzeba mu tłumaczyć. Z nim się rozmawia jak z równorzędnym partnerem. Zawsze traktuję go jak artystę, który potrafi przełożyć naszą wizję na współczesną myśl komunikacji.

Czy mógłby pan spróbować opisać, jak grafika Grzegorza odpowiadała zmianom w samym teatrze na przestrzeni czasu?

- Jak powiedziałem, moim celem od samego początku było wyrobienie marki teatru. Planowałem, że nie będziemy robić takich samych spektakli, w związku z tym nie zakładałem, że pracujemy nad stworzeniem określonej estetyki, którą następnie będziemy mogli eksploatować. Dla mnie estetyka jest po to, żeby nam służyć. Istotne są dla nas tematy, do których wypracowujemy różną oprawę wizualną, i tym tropem zawsze podążał też Grzegorz. Co ciekawe, niektóre z jego propozycji mnie zaskakiwały. Mimo że dany plakat mi się podobał, zdarzało się, że miałem wątpliwości, czy pasuje on do danego przedstawienia. Tak było w przypadku "Macbetha". Jest to bardzo mocny i silny plakat, i dlatego nie byłem pewien, czy dobrze odwzorowuje ten spektakl. Na to Grzegorz odpowiedział: "Ale ty tak o tym opowiadasz, masz tak dużo emocji i to jest dla mnie wyrażenie tego, co ty czujesz".

Ten argument mnie przekonał i rzeczywiście po czasie, po premierze, zrozumiałem, jak bardzo koszmarny jest to spektakl. Będąc w środku tworzenia, wyobrażałem sobie, że to będzie taki thriller, że rzeczywiście będzie trochę koszmarny, ale wciąż przyswajalny dla ludzi, których nie chciałem straszyć. Okazało się jednak, że była to de facto bardzo silna propozycja. Dzięki temu, że plakat przedstawiał niejako apokaliptyczną twarz z zaświatów, otwierał drzwi do jakiejś otchłani myśli, katastrofy, która dzieje się w ludzkiej głowie. Tak więc do plakatów Grzegorza często się dojrzewa. Zdarza się też, że ulubione propozycje Laszuka są jednocześnie wersjami odrzuconymi przez nas, ale dzięki temu, że jest to dojrzały, mądry artysta, który potrafi schować swoje ego do kieszeni, zawsze dochodzimy do porozumienia.

Jednocześnie na niektórych plakatach Grzegorz przemyca własne treści, które, mimo że pozostają zawsze w jakiejś relacji do spektaklu, są jego dodatkową inicjatywą. Jeden z przykładów to "Macbeth", o którym rozmawialiśmy.

- On zawsze dodaje coś od siebie. Podobnie było w przypadku plakatu do "Aniołów w Ameryce" - tam też znalazło się mnóstwo jego propozycji, czasami trochę szokujących, ale wiadomo było, że to jest to. To samo widać w programach, współtworzonych wraz z Agnieszką Tuszyńską, która wybiera do nich teksty. One nie są służebne wobec sztuki, ale stanowią osobną wartość. Sam nie zawsze kupuję program, bo często odstrasza mnie on od spektaklu przez to, że chce być taki "obsługujący". Kiedy biorę program do domu, chcę mieć wspomnienie po spektaklu, ale także przeżyć oddzielną przygodę artystyczną. Ma on być uzupełnieniem pewnej myśli estetycznej czy ideowej spektaklu. To jest bardzo ważne. Te programy to osobne, piękne książki.

Dowiedziałam się od Agnieszki Tuszyńskiej, że pan jako pierwszy postanowił, żeby plakaty teatralne miały format city­ligtów. Dało mi to do myślenia, dlaczego w przypadku teatru tak ważną rolę odgrywa plakat, skoro współcześnie nie jest to najbardziej skuteczne medium informacyjne.

- Plakat jest bardzo teatralnym środkiem komunikacji. Są tradycyjnie dwie drogi informowania o spektaklach: ktoś może komuś powiedzieć o danym wydarzeniu lub można wywiesić informację na ulicy. Tak było przez wieki. To medium, podobnie jak sam teatr, nie może przejść do muzeum. Ono samo w sobie jest silne i samo w sobie może być obiektem sztuki. Dla nas ta dobrze pojęta tradycja jest bardzo istotna, staramy się dbać o plakaty i je promować. Jeśli chodzi o citylighty, zależało nam na tym, żeby te plakaty pojawiły się na przystankach, dostały własne światło. Sami postawiliśmy citylighty przed teatrem, żeby świeciły i promieniowały.

Jak projektowanie graficzne powinno reagować na zmiany w obrębie samego teatru? W jaki sposób, z punktu widzenia twórcy teatralnego, te zmiany mogą być odzwierciedlane przez identyfikację wizualną?

- W naszym przypadku reagowanie na bieżąco na zmiany jest mocno związane z comiesięcznym programem, który robi Grzegorz. Stał się on ważnym elementem naszej identyfikacji. To jest rozkładana ulotka formatu A3 z zegarem na środku. Jego forma mocno odzwierciedla zmiany wewnątrz samego teatru. Spotykamy się wspólnie na początku sezonu i zastanawiamy, jaka powinna być następna linia, jak widzimy zmiany w teatrze. Był czas, kiedy przechodziliśmy dużą reorganizację zespołu aktorskiego, wtedy Grzegorz wpadł na pomysł umieszczania na programie repertuarowym zdjęć portretowych aktorów. W rezultacie w każdym miesiącu jeden z aktorów był twarzą teatru. Ten projekt także bardzo mocno wpłynął na świadomość samego zespołu, aktorzy stali się reprezentantami danego miesiąca. Dzięki temu mogli zidentyfikować się z teatrem, ale także widzowie zaczęli ich postrzegać jako część większej całości. To miało wpływ na konsolidację zespołu.

Obecnie, jak wiadomo, mamy problemy z siedzibą, tracimy to miejsce, nie wiadomo, co z nami będzie. Stwierdziliśmy, że to jest czas, kiedy zespół aktorski jest silny, uformowany, zespolony, więc obecnie co miesiąc w programach pokazywane są fragmenty teatru, coś, co prawdopodobnie niedługo przejdzie w niepamięć. Są to części budynku, które służyły nam przez lata. Ta myśl dociera jednak do widzów po jakimś czasie. Na pierwszy rzut oka nie wiadomo, dlaczego pokazany jest kawałek schodów. Widz, który pojawi się na spektaklu i rozpozna te schody, zda sobie sprawę z tego, że są one czymś istotnym, że to jest część naszej historii i naszego warsztatu. Te martwe betonowe i metalowe elementy też pracują na efekt artystyczny.

Sam Grzegorz ma wyczucie tego, że miejsce, w którym to wszystko się dzieje, jest niezwykle ważne. Jestem przekonany, że gdyby pracował nad identyfikacją teatru w Krakowie lub Łodzi, jego plakaty wyglądałyby zupełnie inaczej. One są stopione z czasem i przestrzenią. Jego decyzje projektowe są podyktowane tym, co zastaje, rzeczywistością. Nigdy odwrotnie - on nie narzuca tej rzeczywistości swojej wizji artystycznej za pomocą plakatu. Tutaj cała materia zewnętrzna jest istotą, fenomenem, który Grzegorz obudowuje swoimi pomysłami. W naszym wypadku plakat ma nie tylko zachęcać do obejrzenia spektaklu, ale także podrzucić jakiś trop. To jest pierwszy sygnał, dzięki któremu dowiadujesz się, gdzie masz zacząć swoją podróż. Grzegorz wychodzi od projektu do dzieła artystycznego - to jest jego droga. Dlatego ta współpraca tak dobrze się układa.

Mam nadzieję, że praca Laszuka przyczyni się do podniesienia statusu i utrwalenia tradycyjnych środków graficznych w teatrze, takich jak plakat czy program. Analogicznie, kiedy ja zaczynałem pracę, ludzie mi mówili, że teatr jest już instytucją muzealną, teraz robi się film i spektakle performatywne. Nieprawda. Jedynie trzeba tchnąć ducha w tę mocno ustabilizowaną dziedzinę, dodać jej świeżości i otwartości.

Jest to fragment książki "TR Laszuk. Dizajn i rewolucja w teatrze", Bęc Zmiana i TR Warszawa., Warszawa 2013.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji