Artykuły

Parady bez...parady

NIEDAWNO, przy okazji recenzji ze "Śmierci Komandora" narzekałem na nieurodzajność w Teatrze Polskim poprzedniego sezonu. W obecnym dyrektor Igor Przegrodzki postanowił nie poddawać się smakowitym drzemkom, i ruszył "z kopy­ta" prezentując wrocławskiej publiczności już w ostatnich dniach sierpnia pierwszą pre­mierę na scenie kameralnej.

Wysmakowane salonowe burleski osiemnastowiecznego podróżnika i erudyty Jana Potockiego w reżyserii Jacka Bunscha miały być świetną wystylizowaną zabawą w sty­lu commedii dell` arte, a spro­wadziło się (pewnie także "dzięki" tresurze pantomimicznej Jerzego Kozłowskie­go) do szkolnych niemalże etiudek pantomimicznych, kto-re próbowały urozmaicać (?) nie kończące się wydawało­by się monologi aktorów. Ci zaś zajęci, jak najbardziej pre­cyzyjnym wykonywaniem ćwiczeń ruchowych nie tylko przelatywali nad treścią i py­sznymi zabawami słownymi tekstu, lecz co najważniejsze zapominali o prawach commedii dell`arte. W przedsta­wieniu zabrakło tempa (może poza ostatnią opowiastką), świeżości zraz lekko podane­go, na dodatek pozbawionego jędrności i błyskotliwości hu­moru. Dwa dowcipne pomy­sły (etiuda z rękami oraz z kartką żywieniową), zagubio­ne w powodzi nieciekawych i konwencjonalnych to trochę mało..

Nic właściwie nie zaska­kiwało w przedstawieniu. Scenografia (Jacek Zagajew­ski) jest niezbyt ciekawa i inspirująca, a do tego bezbarwna, brzydka i smętnawa. Irena Biegańska zaprojektowała niejednorodne, mało po­mysłowe, w większości nieu­dane kostiumy. Najlepiej w kolorze, i klimacie - nawią­zanie do arlekinowego stroju - ubrani zostali Zerzabella, Gil i Kasander (chociaż pomysł obszycia spódnicy Kolombiny staniczkami jest ma­ło zabawny i błyskotliwy, a Kasnder z charakterystycz­nym makijażem i fryzurą przywędrował z przedstawień Wiśniewskiego).

Przy opracowaniu muzycz­nym nie napracował się na­tomiast Jerzy Satanowski. Ilu­stracyjna czasami nawet za­bawna "muzyka'' została roz­pisana na jednoosobową (gościnnie Krzysztof Dymek - udany debiut w roli aktora), orkiestrę, złożoną z wioloncze­li, kotła, talerzy i jeszcze kilku mniej klasycznych "instru­mentów".

Bożena Baranowska (Zerzabella) miała, jak zwykle, du­żo wdzięku. Miłogost Reczek (zdolny, świeżo upieczony ab­solwent wrocławskiej PWST) precyzyjnie, pantomimicznie i charakterologicznie nakreślił postać pastelowego chłopięcego lekkoducha - Arlekina. Nad Zygmuntem Bielawskim chyba zaciążył groźny cień "Kroko­dyla''. Czyżby jaskrawy, rażący akcent (świetnie sprawdzający się w przedstawieniu Korina) i charakterystycznie ustawiony głos była to (mam nadzieja, że nie) maniera? Nieudaną kreację stworzył Mirosław Skupin, który przez całe swo­je "wejście'' nie do publicz­ności, ale zgięty w pół parował w obszerne fałdy swojej sukni.

Najzabawniej wypadł nato­miast w roli purnonsensowego (a'la teatr absurdu Al­freda Jarry) Leandra Tadeusz Szymków; do takiego popro­wadzenia postaci upoważniał kostium. Aktor próbował nawet ograć jakoś swój niesce­niczny głos.

Parady w XVII wieku, czyli przed tym, jak stały się nieodłącznie związane z naz­wiskiem Jana Potockiego, z salonową zabawą literacką i teatrem w Łańcucie, były jarmarcznymi krotochwilami poprzedzającymi i zaprasza­jącymi na właściwy spektakl. Żarty sceniczne wyreżysero­wane przez Jacka Buncha w Teatrze Kameralnym nie są niestety najlepszą reklamą przed ,,właściwymi" produ­kcjami nowego sezonu...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji