Dobry człowiek z Seczuanu
Długo czekał na realizację sceniczną "Dobry człowiek z Seczuanu", zanim wziął go na warsztat Teatru Dramatycznego Ludwik Rene, dając okazję Halinie Mikołajskiej do niezapomnianej kreacji Szen-Te-Szui-Ta. Długo również trwało zanim ktokolwiek ośmielił się podjąć repryzę tego utworu Brechta. Uczynił to Andrzej Witkowski na scenie wrocławskiego Teatru Polskiego, powierzając rolę główną Halinie Dobruckiej. Spektakl jest interesujący, niewątpliwie i kulturalny, ale: "letni"; dramatyczne dzieje rozdarcia "dobrego człowieka" są opowiedziane zbyt spokojnie, nie odczuwa się owego wielkiego dramatu upadku człowieka, który "...żeby dopomóc jednemu - musi stratować dwunastu...". Rozwiązania sceniczne są pozbawione dynamiki.
Halina Dobrucka jest jako Szen-Te wrażliwa i ufna, ciepła i ludzka. W roli "kuzyna" - dla odmiany kostyczna, zduszona w sobie. Brak jej jednak owych wstrząsających przeskoków w "powrotach", zmian tonacji i zgrzytów, które tak jaskrawo charakteryzowały tę postać u Mikołajskiej. Nie będąc dość liryczną jako Szen-Te, nie była Dobrucka dość drapieżną jako Szui-Ta. Nosiwoda Wang (Władysław Dewoyno), w którego songach słychać gorzką filozofię prostych ludzi, był o wiele za dobrotliwy, a czasami nawet pogodnie uśmiechnięty. Dobrzy i zabawni byli "bogowie", a ich sceny można zaliczyć do najlepszych w spektaklu, ciekawie opracowanym scenograficznie przez Aleksandra Jędrzejewskiego i Jadwigę Przeradzką.
W sumie przedstawienie ambitne, ale... Dlatego też grywa się tak rzadko "Dobrego człowieka z Seczuanu", opartego na tak niesłychanie frapującym pomyśle dramatycznym.