Artykuły

Republika marzeń

Bruno Schulz. Jego zagadkowe, fascynujące opo­wiadania zawsze intrygowały ludzi sztuki pragnących zmierzyć się ze słowem, z "mityzacją rzeczywistości". Prób było wiele. Mniej lub bardziej udanych. W 1967 roku studencki teatr STG z Gliwic adaptował "Wios­nę", rok później w Gdańsku powstał spektakl Haliny Słojewskiej "Czas nielegalny" w Teatrze Jednego Ak­tora. W 1971 roku Studio Pantominy Politechniki Szczecińskiej przygotowało spektakl "Syn marno­trawny". Kolejną realizacją było przedstawienie kra­kowskiego Teatru Kameralnego z 1976 roku "Sklepy cynamonowe". Najciekawsze, jak do tej pory, było wykorzystanie przez Tadeusza Kantora elementów prozy w przedstawieniu "Umarła klasa" teatru "Cricot 2". Przed czterema laty miała miejsce premiera w warszawskim teatrze "Studio" spektaklu "Ostatnia ucieczka ojca". A teraz - Teatr Stary.

Za każdym razem przekładanie prozy Schulza na język teatru budzi niepokój. W jego opowiadaniach dialog prawie nie występuje, wszechwładnie króluje opis rzeczywistości, która jest przez autora mityzowana. Ów chwyt artystyczny, tak wspaniale odbierany przez czytelnika, wewnętrzne przeżycia bohatera, me­tamorfozy wzorowane na prozie Kafki - są trudne do zagrania przez aktora. Każdy gest, każde słowo po­wodują, że zwyczajne czynności urastają u Schulza do rangi mitu. Adela myjąca podłogę, ojciec sprzedający materiały, ojciec z fantastycznymi ptakami, fascy­nacja zagładą.

Reżyser Rudolf Zioło podszedł do tekstu bardzo poważnie, z dużym pietyzmem budował następujące po sobie obrazy, ale w ten sposób potraktowane sło­wo postawiło opór. W obrazach zabrakło owego schulzowskiego ducha - zostały tylko obrazki z wy­stawy, przesuwające się po scenie postacie, które dają marne pojęcie o tym, czym może być Schulz na scenie, gdyby inscenizację przygotował reżyser-wizjoner.

A tak "Republika marzeń" - tytuł piękny i wielce obiecujący - z każdą minutą przemienia się w wido­wisko, na którym najlepiej czują się poloniści rozszyfrowujący, który fragment z jakiego opowiadania został zapożyczony. Ze sceny padają całe zdania, słowa zrozumiałe przez widzów, tylko że niewiele z nich wy­nika. Zaciera się owa mityczność, biblijność otaczają­cego Schulza świata. Adela nie jest owym żeńskim demonem rządzącym całym domem... tylko krako­wską mieszczką, która źle się czuje w owym trudnym do zrozumienia świecie. A scena wymiatania ze stry­chu fantastycznych ptaków ojca - nie ma znaczenia symbolicznego, lecz jest utrzymana w konwencji świątecznych porządków. Proza życia. Ów fascynują­cy, pełen humoru i groteski Schulz staje się czarny, smutny. Zupełnie niepotrzebnie. Patos języka, które­go Schulz używał do opisywania zwyczajnych czyn­ności, wprowadza w błąd. Nieumiejętnie odczytany prowadzi na manowce.

Na koniec słowo o obsadzie. "Republikę marzeń" trzyma dwóch aktorów - Jan Peszek jako Jakub i Jacek Romanowski jako Józef. Robią oni co mogą by grać Schulza na scenie. Ale chwilami odnosiłam wrażenie, że poruszają się w szklanych klat­kach. Obijają się o ich ściany, nie mogą się wydostać... z pułapki.

Na WST był to drugi spektakl, którego au­tor tekstu miał powody do straszenia na wi­downi. Bo być tak potraktowanym...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji