Artykuły

Aktorzy rzeszowskiego teatru- Paweł Gładyś

- Wcześniej 8 lat pracowałem w Płocku i już miałem rozpoczynać tam kolejny sezon, gdy dowiedziałem się o propozycji etatu w "Siemaszce". Wierzę, że młody aktor powinien czasem zmieniać teatry, bo dzięki temu rozwija się jego warsztat i artystyczna wrażliwość. Dlatego z chęcią przyjąłem propozycję i przeniosłem się do Rzeszowa. Założyłem tu rodzinę, na świat przyszła córeczka i osiedliłem się tu na stałe.

Jak to się stało, że został Pan aktorem?

- Sam sobie często zadaję to pytanie, bo to jakoś tak samo przyszło. Może to byl taki mój kaprys, a może trochę młodzieńczą przekora, bo kończąc liceum dostałem zagraniczne stypendium, dzięki któremu mogłem zostać menedżerem. Stwierdziłem jednak, że wcale nie chcę tego stypendium i tak naprawdę to ciągnie mnie do teatru, dlatego postanowiłem zdawać do szkoły teatralnej. Dostałem się do Policealnego Studium Aktorskiego przy Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie, po ukończeniu którego otrzymałem propozycję pracy i tak już do dzisiaj zostałem w teatrze. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, dochodzę do wniosku, że mój wybór drogi życiowej to była w dużej mierze kwestia przypadku. Owszem, marzyłem trochej o zawodzie aktora, ale nie miałem jakichs skonkretyzowanych planów w tym kierunku. Pewnie gdybym się wówczas nie dostał do szkoły teatralnej, wszystko potoczyłoby się inaczej.Pojechałbym za granicę i rzeczywiście zostałbym menedżerem w jakiejś wielkiej korporacji. Na potwierdzenie tego, że moim życiem rządzi przypadek, podam jeszcze jeden dowód. Otóż do Teatru im. Wandy Siemaszkowej dostałem się również za sprawą przypadku. Ściągnął mnie tu świętej pamięci Jacek Andrucki, który zaproponował mi rolę. Wcześniej 8 lat pracowałem w Płocku i już miałem rozpoczynać tam kolejny sezon, gdy dowiedziałem się o propozycji etatu w "Siemaszce". Wierzę, że młody aktor powinien czasem zmieniać teatry, bo dzięki temu rozwija się jego warsztat i artystyczna wrażliwość. Dlatego z chęcią przyjąłem propozycję i przeniosłem się do Rzeszowa. Założyłem tu rodzinę, na świat przyszła córeczka i osiedliłem się tu na stałe.

Niezapomniane wspomnienia ze sceny...

- Ach jest ich bardzo wiele. W ogóle uwielbiam scenę, bo na niej może się wydarzyć, dosłownie wszystko. Pamiętam jeszcze jak w szkole teatralnej graliśmy bajkę "Pierścień i róża" i wybraliśmy się z nią na jakiś wyjazd. Gramy spektakl, wszystko idzie pięknie, trwa drugi akt. Muszę wspomnieć, że były to czasy, kiedy muzykę odtwarzało się jeszcze z płyt kompaktowych. Soliści śpiewali na żywo, a chórki wzmacniane były playbackiem. I w pewnym momencie, jak to czasem w przypadku płyt się dzieje, ta nasza muzyka zaczęła skakać, przeskakiwać. Trwa show, a my próbujemy ten układ jakoś zakończyć. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że w pewnym momencie na przepięknej sukni księżniczki pojawiła się taka wielka plama. Koleżanka aktorka nie wytrzymała już ze śmiechu i my też zachodząc się śmiechem, nie byliśmy w stanie grać. Trzeba było spuścić kurtynę i zrobić przerwę. Pamiętam, że odtwarzacz pożyczany był z jakiegoś sklepu mięsnego, żeby tylko móc dokończyć spektakl. Tak to już jest w teatrze, że najczęściej to rzeczy martwe płatają figle, a my, aktorzy, musimy się potem męczyć, żeby jakoś z tego wybrnąć. Było tak też na przykład w spektaklu "Na pełnym morzu" Mrożka, w którym scenografię stanowiły trzy krzesła i tratwa. Tak się złożyło, że podczas spektaklu jedno krzesło się złamało - wypadło z niego siedzenie. Trzeba było jakoś grać, a że było trudno, bo na takim krześle siedzi się za przeproszeniem jak na sedesie, ciężko było utrzymać powagę. Gdy jeszcze publiczność zauważyła, że było to niezamierzone, zaczęła się bawić z nami. Pamiętam, że spektakl wyszedł genialnie, my byliśmy uchachani i publiczność też. Zdarzyło mi, się też kiedyś' spóźnić na przedstawienie. A na dodatek było to 40-minutowe spóźnienie na drugi akt! Otóż, będąc młodym człowiekiem, brałem sobie na głowę bardzo" wiele obowiązków. Pamiętam, że prowadziłem nocną audycję w radio do 6 rano i... zaspałem na spektakl. A gdy śpię, nie słyszę komórki... Rozpoczął się spektakl, przeszedł pierwszy akt, w którym na szczęście nie grałem. Ma się rozpoczynać drugi, a mnie nie ma. Nie sposób się do mnie dodzwonić, więc ktoś przyjechał po mnie, zapakowali mnie do taksówki, przebierać zacząłem się już w portierni i wyszedłem na scenę. Upiekło mi się, bo okazało się, że niesforna część gimnazjalnej publiczności upiła się na spektaklu, do teatru przyjechała policja i siłą rzeczy przerwa trwała 40 minut. Proszę mi wierzyć, że w życiu nie byłem tak zestresowany jak wtedy. Jeszcze nigdy tak nie miałem, że z łóżka trafiłem prosto na scenę (śmiech).

**

Paweł Gładyś - pochodzi ze stalowej Woli, obecnie wraz z żoną Moniką i niespełna 6-miesięczną córeczką Klarą mieszka w Rzeszowie. W latach 1996 - 99 występował w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie, w latach 1999 - 2007 w Teatrze Dramatycznym im. J. Szaniawskiego w Rocku. Od roku 2007 pracuje w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, w którym wystąpił w takich spektaklach, jak: "Dziady", "Ania z Zielonego Wzgórza", "O nim zapomnieć nie wolno. Rzecz o Łukaszu Cieplińskim", "Kantata na cztery skrzydła", "nic nie może wiecznie trw@ć", "Sługa dwóch panów", "O dwóch takich, co ukradli księżyc". Obecnie można go podziwiać w przedstawieniach: "Pan Tadeusz", "Ożenek", "Hamlet". Tragiczna historia księcia Danii", "Śmierć pięknych saren", "Autor", "Zemsta*.

Redakcja ogromnie dziękuje Panu Dr. Przemkowi Kolasie za opiekę i patronat nad rubryką teatralną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji