Artykuły

Bardzo udana premiera "Toski" Pucciniego - superprodukcji Opery Wrocławskiej

"Tosca" w reż. Pierre'a-Jeana Valentina w Operze Wrocławskiej. Pisze Małgorzata Matuszewska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Ganiona niegdyś za "wulgarność i melodramatyzm" słynna opera Pucciniego "Tosca" jest znakomitą opowieścią o wielkich, niszczących emocjach, zrozumiałą dla współczesnych widzów. We wrocławskim wydaniu spodoba się i wiernym miłośnikom opery, przychodzącym na Świdnicką przez cały sezon, i zwolennikom świątecznych, plenerowych superprodukcji. Zdecydowanie jednak wolę delektowanie się muzyką i inscenizacją bez długich przerw z wonią kiełbasek na Stadionie Olimpijskim.

"Tosca" przez swojego twórcę została osadzona w konkretnej scenerii rzymskich zabytków. Wystawienie jej w trzech miejscach Wrocławia: w katedrze św. Marii Magdaleny, budynku Opery i na Wzgórzu Partyzantów, nie jest pomysłem nowym, ale strzałem w dziesiątkę, wartym powtarzania.

Pierwszy akt zaczął się przed zapadnięciem zmroku, jednak dzienne światło nie przeszkadzało widzom. Przeciwnie, przecież historia miłosna, której tłem jest bitwa pod Marengo wojsk Napoleona z armią austriacką, zaczyna się rankiem, kiedy to zbiegły z więzienia Cesare Angelotti (Maciej Krzysztyniak), ukrywa się w kaplicy.

W kościele naturalnie wyglądała dziękczynna procesja (bardzo dobrze poprowadzono także dzieci) po wygranej bitwie - w pierwszym akcie Zakrystianin (Wiktor Gorelikow) przynosi wiernym dobrą wieść: Napoleon został pokonany, co trzeba godnie uczcić.

Wcześniej jednak Mario Cavaradossi (Nikolay Dorozhkin wyglądał jak prawdziwy artysta malarz) maluje - do czego również potrzebuje dziennego światła - duży obraz przedstawiający Marię Magdalenę, a zazdrosna Tosca (przejmująca, bardzo dobra Magdalena Barylak) w powstającym wizerunku dostrzega podobieństwo do innej kobiety.

Pałac Farnese - siedzibę Scarpii z drugiego aktu - "zagrała" operowa scena, w doskonałej scenografii Ryszarda Kai. To tu dramat nabiera rumieńców, kiedy okrutny w wyjątkowo wyrafinowany sposób Scarpia wyznaje rozpaczającej (jej ukochany został aresztowany i jest torturowany, bo nie chce zdradzić miejsca ukrycia Angelottiego): "twój płacz mnie rozpala". Kiedy Tosca wspomina: "żyłam sztuką, żyłam miłością, nie wyrządziłam nigdy zła", śpiewając arię "Vissi d'arte vissi d'amore", porusza widzów świetnym wykonaniem słynnej arii i naiwnością. Tylko bardzo naiwny i zadufany człowiek uważa, że nie zrobił nigdy nic złego. Ale może dlatego dramat Toski - zabójczyni Scarpii - staje się tym większą tragedią?

Znakomite były kreacje aktorskie. Magdalena Barylak subtelnie odegrała kobietę niepewną uczuć partnera - artysty, więc prawdopodobnie niestałego w miłości, a potem zrozpaczoną, kiedy zabija Scarpię i wreszcie skacze z murów Zamku św. Anioła. Nikolay Dorozhkin wizualnie to wręcz wymarzony malarz. W trzecim akcie wzruszająco zaśpiewał "E lucevan le stelle", żegnając się ze światem. Scarpia Mariusza Godlewskiego pokazuje, jak na pozór uporządkowanego człowieka, który wcale nie wygląda jak zło wcielone, może zniszczyć namiętność.

Nie było tu nijakich bohaterów, będących wyłącznie tłem dla głównych postaci. Dał się dostrzec i Wiktor Gorelikow jako Zakrystianin i Marta Brzezińska jako Pasterz śpiewający przed świtem przy Zamku św. Anioła. Dobrze słyszalna była muzyka, o co nie jest łatwo zwłaszcza na Wzgórzu Partyzantów, a orkiestrę znakomicie poprowadził Tomasz Szreder.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji