Artykuły

Trujący bluszcz i żwirek

"W mrocznym mrocznym domu" w reż. Grażyny Kani w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Marek Kubiak w serwisie Teatr dla Was.

"W mrocznym mrocznym domu" wg Neila LaBute'a w Teatrze Narodowym to spektakl oparty na trzech bardzo solidnych i stabilnych filarach: wyśmienitym tekście, bardzo dobrze scenicznie zaadaptowanym; doskonale dobranej obsadzie w połączeniu z dopracowanymi do ostatniego oddechu na scenie rolami i klarownej, spójnej wizji tego, co chce się przekazać publiczności ze sceny. Grażyna Kania sztukę emocjonalnego angażowania widzów opanowała do perfekcji. I choć nie wyczuwa się tu piętna reżyserskiego odciśniętego na efekcie finalnym, to mimo wszystko od samego początku do końca spektaklu widoczne jest dążenie do osiągnięcia inscenizacyjnej perfekcji. W tym przedstawieniu nic nie dzieje się przypadkowo i wszystko ma swój cel. Zadanie to niełatwe, biorąc pod uwagę powagę opisywanej historii i ciężar gatunkowy poruszanych w wątku przewodnim problemów.

Spektakl w Narodowym to wielopłaszczyznowe studium traumy z dzieciństwa, która powraca przypadkowo przywołana zbiegiem okoliczności i wynikających z tego konsekwencji. Mamy tu do czynienia z problemem nieszczęśliwego dzieciństwa, z przemocą w rodzinie, z seksualnym wykorzystywaniem dwóch braci, którzy muszą po latach jeszcze raz stawić czoła mrocznym tajemnicom z przeszłości. W trzech odsłonach odbywa się emocjonalna peregrynacja po ciemnych zakamarkach labiryntu traumy, a kolejne warstwy problemu i wspomnień z przeszłości stopniowo obnażają cały ogrom krzywdy, o jakiej dowiadują się widzowie. Raz rozpoczęty proces "okorowywania pamięci" nie jest już w stanie się zatrzymać, mimo że każde wspomnienie okupione jest niełatwym do zniesienia bólem. Wartościowe jest w tym przedstawieniu to, że niczego nie jesteśmy w stanie przewidzieć, a pierwotne domysły bardzo szybko są weryfikowane budując zupełnie inny obraz, niż ten w jaki już prawie uwierzyliśmy kierowani własną intuicją. Gdy w finale następuje rozwikłanie tej dojmującej swym smutkiem szarady, widz czuje się jakby mu nagle grunt zapadł się pod nogami. A wszystko dzieje się tutaj bez jakichkolwiek zbędnych ozdobników, niemalże w nieistniejącej - choć jakże symbolicznie wymownej - scenografii. Rolę rekwizytów, całej oprawy scenicznej, nawet świateł i dźwięku przejmuje czysta i surowa, doskonała w swym wyrazie gra aktorska. Postaci są "W mrocznym mrocznym domu" bardzo wiarygodnie skonstruowane, a rola Terry'ego wykreowana przez Grzegorza Małeckiego zaskakuje nieprawdopodobną wprost prawdą i naturalnością. Aktor stworzył postać w takiej samej mierze agresywną i brutalną, co emocjonalnie kruchą, budzącą nasze największe współczucie (w wielu aspektach, jak sądzę, to rola dla Małeckiego przełomowa, otwierająca nowy rozdział w jego aktorstwie). Budowane na scenie relacje między braćmi (w roli Drew Marcin Przybylski) bardzo dobrze oddają dynamikę rozwoju ich uczuć, które w obu postaciach były ukryte i dopiero dzięki niespodziewanej konfrontacji z przeszłością mogły ujrzeć światło dzienne.

Rola Jennifer (Milena Suszyńska) początkowo może irytować sposobem pokazania mentalności 16-letniej dziewczyny z prowincji. Jednak w miarę rozwoju sytuacji wszystko zaczyna układać się w jednolitą strategię. Zastosowane przerysowanie jest formą pokazania stylu bycia dziewczyny, która właśnie przeistacza się w kobietę desperacko potrzebującą bliskości i ciepła, dokładnie tak samo jak Terry w swoim dzieciństwie, nagle brutalnie z tych uczuć odarty. Najciekawszym punktem zwrotnym w całej sztuce jest wyznanie Terry'ego o prawdziwych emocjach, które towarzyszyły wydarzeniom sprzed lat. Pojawiają się tu męskie łzy tak szlachetnie smutne, co gorsza wcale nie oczyszczające, że odbiorca sztuki nie jest w stanie bez empatii przyjąć tego zwierzenia i słucha monologu oniemiały jego szczerością i mocą. Arcydzieło!

I wreszcie wyraźnie rysujący się dualizm dwóch postaci, które są jednocześnie oprawcami, katami i źródłem utęsknionych doznań, czułości dla swoich ofiar. Ojciec Jennifer, tak samo jak Terry po latach, z jednej strony wyrządzają krzywdę swoim ofiarom, z drugiej dają im ciepło, komfort, czułość i stają się dla nich swego rodzaju objawieniem. Ten celowy zabieg mistrzowsko, choć nie wprost stawia pytanie o to, czy w kontekście większej zbrodni inna może stać się wybawieniem, nawet jeśli poruszamy się w tak drażliwej współcześnie materii jak molestowanie nieletnich? Czy wreszcie możliwe jest całkowite przebaczenie, jeśli o czymś nie da się już nigdy zapomnieć, tym bardziej że zbrodnia rodzi zbrodnię, a ofiary jakże ławo stają się winowajcami wobec kolejnych niewinnych ofiar?

Oglądanie tego spektaklu nie odbywa się bez wysokiej emocjonalnej ceny jaką płacimy; na wagę złota wydają się być wątpliwości z jakimi opuszczamy widownię, znaki zapytania, które piętrzą się w głowie i ugruntowane dobitnie przekonanie, że nic nigdy nie jest dokładnie takim jak pozornie wygląda. Na tego typu zwiedzanie labiryntu traumy trzeba jednak mentalnie się przygotować; poznajemy tu bowiem bardzo wiele prawd, o których najchętniej byśmy wiedzieć nie chcieli, a mimo wszystko oplatają nas jak trujący bluszcz i szumią echem każdego kroku na żwirku. Bluszcz i żwirek - dwa kluczowe elementy scenerii wejścia do mrocznego domu - psychiki głównych bohaterów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji