Sklepy cynamonowe
Spektakl, o którym mowa nosi wprawdzie tytuł jednej z powieści Brunona Schulza; co prawda postacie występujące na scenie wyglądają tak, jak postacie z rysunków autora "Sklepów cynamonowych" i postacie te wypowiadają teksty zaczerpnięte z prozy Schulza, ale na szczęście nie jest to żadna adaptacja, przeróbka lub coś w tym rodzaju. Spektakl ten jest w całości wypowiedzią reżysera, który używa do jej sformułowania elementów języka Schulza: ale wypowiedź sama dotyczy innych spraw niż te, które wyrażone są w powieści. W prozie Schulza mamy do czynienia dokładnie z tym, co znajdziemy w opisie tej twórczości danym przez Witkacego (a cytowanym w programie do omawianego przedstawienia). Będzie to więc mitologia osobista, liryczne i poetyckie wspomnienie z okresu dojrzewania a także odtworzenie atmosfery przedwojennego polsko-żydowskiego, kresowego miasteczka. Jak powiedziano - Major powtórzył niektóre słowa i większość postaci rymowanych przez Schulza, ale odmienił zasadniczo problemy przez ten materiał wyrażane.
I bardzo słusznie - nie jego przedeż jest sprawą przeszłość polsko-żydowskich kresowych miasteczek; gdyby poszedł w tym kierunku pozostałby w kręgu bezsensownej, estetyzująeej ilu-StraCyjneśei Jidnak jest to artysta nie tylko młody ale także i szczery, więc w tym co robi wyraża to, co dla niego samego istotne, a nie to co się mu tylko podoba. Stąd też w jego przedstawieniu Schulza chodzi przede wszystkim o dwie sprawy - o wizję teatru Majora i, o wizję człowieka Majora.
Teatr Majora składa się z obrazów i z kwestii słownych w proporcjach odwrotnych od tych, do jakich przyzwyczaiła nas europejska tradycja teatralna. To znaczy w jego teatrze jest tyle słów ile gdzie indziej jest obrazów i odwrotnie: - tyle informacji wizualnej, inscenizacyjnej, plastycznej - ile w innych spektaklach przekazuje się poprzez słowa wypowiadane. Warstwa językowa tego przedstawienia wywodzi się od Schulza ale przez powtórzenia i sposób interpretacji odmienia się zasadniczo, jest to już potok poetyckich sformułowań, które towarzyszą na drugim planie podstawowej informacji, jaką jest inscenizacja, kostium i ruch w przestrzeni sceny.
Jest to więc przedstawienie statyczne, o rytmie bardzo wyliczonym, bardzo znaczącym, gdzie każde przyspieszenie czy zwolnienie, każdy gest i krok postaci odmierzone są jak w pantomimie czy balecie. Są to wszystko składniki bardzo osobistego języka teatralnego, jakim w sposób przekonywający choć może czasami przesadnie uporządkowany przemawia do widza Ryszard Major. A o czym mówi? Mówi o rzeczy bardzo śmiałej, gdyż podstawowej i rozległej. Mówi ni mniej ni więcej, ale o całym obszarze ludzkiego życia, o dzieciństwie, o dojrzałości i o starości, o śmierci i czarodziejstwie, o seksie i Bogu, o wierze w myśl i o szaleństwie namiętności. Wszystkie postacie tego przedstawienia opowiadają historię alegoryczną i poetycką równocześnie - historię jednego i tego samego człowieka, który objawi się nam w kilku ujęciach równocześnie, raz jako chłopiec, to znów jako dojrzewający człowiek, kiedy indziej jako mężczyzna w sile wieku, potem jako zamierający, oszalały staruszek. Ten sam człowiek będzie wchodził w stosunki ze swoim ojcem i ze swoim synem, będzie pożądał demonicznej służącej - Adeli, która przemieni się z kobiety w zgoła metafizyczny żywioł kobiecości a równocześnie będzie kontaktował się z męskim żywiołem Boga; będzie nawiedzony i będzie oszałamiany namiętnością. Będzie twórcą teorii bytu i grzechu nieczystości. Tak więc opis dziwnej działalności kupca bławatnego przemieni się w traktat o żywocie ludzkim, gdzie wszyscy będą równocześnie oglądającymi i oglądanymi. To znaczy, że te same postacie zaistnieją na scenie raz jako te, które są wizją, raz jako te, które wizje swoje nam ukazują.
W tej dwudzielnej perspektywie zawiera się też inna dwudzielność tej sztuki: - Otóż postacie i sytuacje te są konkretne i dosadne a równocześnie symboliczne i ulotne. Gdyby były tylko tym, lub tylko tamtym to zamiar Majora by się nie udał, popadłby albo w naturalizm bez sensu, albo w sensowny symbolizm bez wagi bo bez cielesności konkretu. Udało mu się jednak stworzyć to, co można by określić jako magiczny realizm istnienia scenicznego. Jest to chyba istotą tego teatru, który prezentuje Major.
Ta propozycja stanowiła ogromną trudność dla aktorów. Musieli oni stale być i poniekąd "nie być", musieli wytwarzać sprzeczność (symbol-konkret) a zarazem sprzeczność tę znosić. Sposób w jaki z tego wybrnęli przynosi zaszczyt im i reżyserowi. Nawet nie akceptując sztuki czy odrzucając jej treść, warto obejrzeć ten spektakl dla wspaniałych ról, które w sobie mieści. Niesłychana Adela Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej (chyba najlepsza kreacja tej artystki ze wszystkich, jakie widziałem w jej wykonaniu), matka Izabelli Olszewskiej, stary ojciec Romana Stankiewicza i młody ojciec Wiktora Sadeckiego oraz właściwie wszystkie pozostałe epizody zasługują na najwyższe uznanie.
Wszystko co tu wyłożono opisuje te aspekty przedstawienia, które mówią o prawdzie i zmierzają jasno do celu. Szkoda, że czasami zgrzytnie w tej jasnej konstrukcji jakiś estetyczny zawijas formalny, jakaś za daleko pociągnięta sytuacja - stylizacja, jakiś ornament, jedno powtórzenie za wiele, jeden efekt plastyczny czy scena mimiczna ponad miarę. Wydaje się to jednak naturalną ceną, jaką płaci się za ambitne przedsięwzięcie wyrażone językiem mistycznym i barokowym równocześnie, którym przemawia do nas Ryszard Major.