Artykuły

Goldoni, Momolo i Pampiglione

Goldoni stworzył swego "Momolo" jeszcze wówczas, gdy częściej bywał adwokatem niż dramaturgiem. Napisał jedynie rolę dla głów­nego bohatera sztuki. Pozostałe partie tekstu miały być improwizowane według autorskie­go scenariusza. Później, gdy kontrakt zobo­wiązywał Goldoniego do dostarczania teatro­wi kilkunastu sztuk w ciągu sezonu, kome­diopisarz wykorzystywał dawne scenariusze, wypełniając je tekstem. Wysnuwam domysł, że takie najpewniej były losy "Momola". Jest to, według określenia samego autora, kome­dia charakterów. Z tradycji komedii dell`arte pozostała tu ilość 13 występujących osób. I kilka typowych postaci: Truffaldino - dale­kie wcielenie Arlekina, tragarz, brat pracz­ki Smeraldiny, Brighella - tu zapobiegliwy oberżysta, Pantalone - bogaty kupiec, ojciec Eleonory oraz Tata i Nane dwaj Pulcinelle, w potrzebie niegroźne opryszki do wynajęcia. Dla zaakcentowania swej scenicznej długowiecznością postacie te noszą w przedstawieniu maski, a Truffaldino - strój Arlekina.

Tyle tytułem wstępu, proweniencji komedii i jej analizy. Na dalsze podtrzymywanie po­ważnego tonu nie pozwala samo przedstawie­nie. Oszałamia rozbuchaną wesołością, ostrym tempem, ruchem, hałasem, jaskrawym ak­torstwem. Wiele cech warsztatu reżyserskie­go Giovanniego Pampiglione wyliczył już Ta­deusz Burzyński w recenzji z jego debiutu sprzed dwu lat. Był to także Goldoni - "Słu­ga dwóch panów" - w Teatrze Dolnośląskim w Jeleniej Górze (Teatr nr 5/1970). Potwier­dzam skwapliwie ogromną pomysłowość Pampiglionego, pełne finezji ogrywanie rekwizy­tów (chusty Eleonory, kosz z bielizną Sme­raldiny, "uciekający" mieszek Pantalona, kij do obicia Ottavia), dbałość o szczegóły oraz rubaszność utrzymaną w rygorach stylu. W sytuacjach, gdy gra miłosna jakiejś pary osiągnąć ma najwyższą temperaturę, para owa, nim zniknie za stołem, niczym za pa­rawanem, zzuwa buty. Komiczny drobiazg, celny skrót i jakże dyskretny realizm...

Po przedstawieniu uważam sztukę za serię obrazków, ciąg scenek i sytuacji bez jedno­litej nitki intrygi, obrazujących przygody Mo­mola. Goldoni w "Pamiętnikach" pisał o nim jako o "człowieku doskonałym", pra­wym, usłużnym, grzecznym, wesołym i kochliwym, lecz nie płochym, o obrońcy każ­dej słusznej sprawy, wiernym przyjacielu i gorliwym opiekunie. Albo Goldoni drwił, albo zmieniły się od tamtych czasów normy etyczno-moralne (a zmieniły!), albo też re­żyser i główny aktor (Józef Skwark) spra­wili, że ten Momolo, który pojawił się na scenie Teatru Kameralnego we Wrocławiu był małym, słodkim draniem, wszędobylskim i trochę wyrachowanym. Kierowała nim chęć umiarkowanego użycia i zabawy. Często wy­dawał się zaskoczony i skłopotany zaaranżo­waną przez siebie sytuacją. Był z pewnością dobrze wychowany i starannie ubrany.

Taki właśnie ukazał się widzom w tak zwanych - w brzydkiej, współczesnej polszczyźnie - stosunkach międzyludzkich. Jego działania skupiały się wokół trzech różnych punktów: pary cudzoziemców, Silvia i Beatri­ce, przybyłych do Wenecji, rodzeństwa Smeraldiny i Truffaldina, oraz rodziny Pantalona (ojca), jego córki Eleonory i syna Lucinda. Galerii osób dopełniał oszust Ludro i Ottavio, zalotnik Eleonory. Momolo, uwiódłszy szybko Beatrice i z mozołem Smeraldinę, w finale zaręczył się z Eleonorą wiernie go kochającą. Bywał hojny, wykorzystywany i bez grosza, okłamujący i okłamywany, uwo­dzący i uwodzony, zdarzało mu się być ry­walem przegranym i zwycięskim. Cóż - czło­wieczy los. Scenki biegły jedna za drugą, "kadry" migały jak w niemym filmie.

Wszystkie postacie, i jednobarwne i wie­lobarwne, zostały zarysowane bardzo wyra­ziście. Na granicy szarży grał Andrzej Hrydzewicz. Jego Ottavio niemiłosiernie przekręcał słowa, chodził, jakby nogi wisiały mu na sznurkach, miał czerwone policzki, sterczące wąsiska i straszliwego pecha. W swej śmieszności był chwilami rozczulający. Gdy uko­chana Eleonora znajdowała się już w ramio­nach Momola, kolejne sprawy zmierzały do zgodnego końca i lada moment miała spaść kurtyna - Ottavio ośmieszony, pechowy, błą­dził po scenie z fajką na długim, krętym cy­buchu i prosił o ogień. Aktorów, potem wi­dzów. Brzmiało to zupełnie surrealistycznie. Mnie Ottavia było szczerze żal. Cóż lepszego może robić człowiek, któremu pozostało tyl­ko być świadkiem cudzego szczęścia, niż błą­kać się i prosić o ogień?

Zapamiętałam fałszywy uśmieszek Ludra (Tadeusz Skorulski), ślamazarność Silvia (Ryszard Kotys), trzepot rzęs Beatrice (Mirosława Lombardo), namiętność i kobiecy spryt Eleo­nory (Krzesisława Dubielówna), oczy Momo­la, jaśniejące na widok ładnych kobiet, zamaszystość Smeraldiny (Marta Ławińska), cwaniacką intonację głosu Truffaldina (And­rzej Mrozek). Momentami aktorzy wplatali w swoje kwestie wrocławskie realia, argumento­wali na sposób dzisiejszy. I ta prośba Ottavia o ogień! Może zostało to raz zaimprowi­zowane i utrwalone na próbach? Może jest stale improwizowane podczas spektakli? Nie wiem. Nie bardzo mi się mieści w konwencji przekładu. Natomiast pasuje jak ulał do kon­wencji świetnego, aktorskiego teatru Goldoniego, Momola i Giovaniego Pampiglione.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji