Szuja-ruja guja i głębsze znaczenie
"Zorza" w Teatrze Nowym rozgrywa się jakby na jakiejś niekończącej się, rozbabranej budowie, wokół której wszystko już niszczeje. Po obu stronach sceny - drewniany płot. Wygląda na to, że jest to budowa prowadzącej nie wiadomo dokąd drogi (albo tunelu), skręcającej wgłębi sceny gdzieś w bok. Ale drewniana palisada równie dobrze może być więziennym ogrodzeniem. Kręci się kilka postaci udając robotę. Parę razy pojawia się dziewczyna budząc zainteresowanie mężczyzn. Początek spektaklu nasuwa nawet pewne skojarzenia ze scenami na budowie bocznicy kolejowej w "Senniku współczesnym" Konwickiego. Na scenie widzimy jeszcze zwoje drutów, zardzewiały zlew, taczkę, ławeczkę i jakiś wykop (może kanał?).
Szara rzeczywistość, przygnębienie, oczekiwanie na to, że coś się zmieni. Pozorne działania, pozorna wymiana myśli. Spiętrzenie absurdów i zabawnych paradoksów. Kabaretowa sofistyka. Bełkot czterech spauperyzowanych inteligentów albo prostaczków mówiących - jak w "Szewcach" - "uczonym" językiem. W tę rzeczywistość przenika też świat sztuki, równie niestety beznadziejny. Kręci się jakiś tajniak (wszędzie podsłuchy), obserwuje, przysłuchuje, a kiedy trzeba ucieka się do brutalnej groźby lub przemocy. Wśród zaludniających tę rzeczywistość osób, rodzi się potrzeba jakiejś odmiany losu. Dotychczasowy reżim zaczyna chwiać się w posadach. Starego władcę otacza wprawdzie rój hołdowniczo usposobionych Figurantów, ale oto pojawia się nowy przywódca duchowy: Tramwajarz, który inicjuje ruch mający na celu zmianę ładu. Wnet znajduje posłuch i łatwy poklask dla swego nie istniejącego w gruncie rzeczy programu. W rozregulowanym organizmie wszystko już jest możliwe. Droga do Elsynoru stoi otworem. A skoro jest Elsynor, to i "Dania" jest też więzieniem, kręcą się tajne służby, odbywają się sądy jednych nad drugimi (szukanie winnych, tego że się nic nie udało), piętrzy się drabina półjawnych zależności i powiązań. Wreszcie Tramwajarz zdobywa władzę, ale historia zaczyna się znów od początku.
To oczywiście skrajnie kaleki zarys przebiegu zdarzeń. Zapytajmy więc lepiej czego dotyczy sztuka Bogusława Schaeffera. Otóż "Zorza" to rzecz o strywializowaniu i zbrutalizowaniu świata, odartego z poezji, prawdy, czystości moralnej, godności, miłości i dobra. Jest to rzecz o przemocy i agresji, o duchowej ohydzie i duchowym prostactwie, o fanatyzmie i manipulacji, o konformizmie i zgodzie na ubezwłasnowolnienie. To, co symbolizuje sztukę (a więc czworo Aktorów) jest również trywialne, manieryczne, małostkowe, banalne, przeżarte pustką wewnętrzną.
Triumfują przemoc, głupota i siła, autorytaryzm skojarzony z prymitywnym populizmem. Triumfuje także idea uszczęśliwiania wszystkich na siłę. Chęć odnalezienia sensu własnej egzystencji kończy się z reguły ucieczką w agresję oraz wulgarność jako pochodną tej pierwszej. Każde marzenie zostaje zbrukane. Ten świat jest zły i niedorzeczny. Wieczna gadanina, udana wesołość, komiczne rymowanki, bezsensowne polemiki. Przetarg myśli, słów, intelektualnych strzępów. Wszystko doprowadzone do skrajności, do absurdu. A do tego bezradność i samotność.
"Zorza" to bez wątpienia jedno z najciekawszych dokonań Izabelli Cywińskiej. Zbudowała ona spektakl znakomity pod względem aktorskim, wprowadziła bardzo korzystne skróty w tekście sztuki, znalazła wyrazisty, konkretny i jednolity, a przy tym teatralnie efektowny kształt dla całej sztuki Schaeffera. A przy tym znaczeniowo pojemny. Wizja sceniczna Cywińskiej jest metaforą pozwalającą - zgodnie z autorską sugestią - traktować spektakl w kategoriach przypowieści, nie mającej bezpośrednich odniesień do rzeczywistości, nie opartej na aluzjach, i wcale nie jednoznacznej. Jest to wizja zaskakująco odmienna od tej, jaką proponuje autor (odwołujący się do podwójnego cudzysłowu czyli konwencji teatru w teatrze), aczkolwiek wywiedziona została z końcowej sceny samej sztuki. Jest to wizja bardziej dosadna i brutalna, bardziej zbliżona do "dziwnego, nowego świata" - negatywnej utopii. Jednocześnie Cywińska pozostając wierna wielu sugestiom autora, nie traci nic ze swej reżyserskiej autonomii.
Zachowany zostaje także epilog, w którym wszystko zaczyna się od początku... Czy to Historia gryzie wciąż swój własny ogon - jakby powiedział Witkacy? A może taka klamra podkreśla ową sceniczną nierzeczywistość? Może wszystko nam się przewidziało, może to był tylko dziwny sen, szalenie śmieszny, a jednocześnie niepokojący i nostalgiczny zarazem? Sam autor powiada, że sztuka skonstruowana została według praw snu, że stanowi jego własną wizję świata, jest teatrem wyobraźni. A więc wszystko się zgadza. Jest (na scenie Nowego) tak, jak być powinno.
W efekcie powstał spektakl o zmiennych rytmach i nastrojach, pod każdym względem efektowny, reżysersko nader precyzyjny, inkrustowany pięknymi frazami muzycznymi samego autora sztuki, jak wiadomo teoretyka i kompozytora. Jest w tym przedstawieniu groteska i karykatura, kabaret i aktorstwo jakby ze współczesnej wersji komedii dell`arte, ale jest także niezaprzeczalnie pewien rodzaj poetyckości. Poznańska "Zorza" to rzecz niezwykle śmieszna i jednocześnie zaskakująco pojemna myślowo. W końcowych sekwencjach widoczne są już jednak jej słabości. Jest też "Zorza" utworem w pełni oryginalnym, choć przecież odnajdujemy paralele z Mrożkiem czy z Różewiczem. Jest i Witkacy (przede wszystkim z "Onych").
"Zorza" poznańska to także jeden z najlepszych aktorsko spektakli za dyrekcji Izabelli Cywińskiej. Znakomici w rolach intelektualnych "prostaczków" są Michał Grudziński (np. w scenie sądowej potrafi obudować swe działania piętrowymi niemal gagami) i Tadeusz Drzewiecki (od "Tarełkina" nie widziałem tego aktora w tak wybornej formie).
Również Stanisław Stasiuk (jako kolejny "prostaczek") prezentuje się w swej najlepszej bodaj roli. Janusz Michałowski gra Fanatyka. Z niezwykłą wyrazistością kreśli całą jego - nie tylko zewnętrzną - ohydę jego przewrotność i brutalność, cały bezmiar zła i głupoty, które ta postać unaocznia. Scenę, w której Fanatyk, pod okiem dyspozycyjnego (z konieczności) aktora ćwiczy przemówienie o knowaniach, starając się znaleźć dla swej twarzy odpowiednią "maskę", Michałowski rozgrywa brawurowo, budząc wielkie salwy śmiechu. Publiczność co chwila nagradza go brawami. W tym świecie zła i szpetoty, a także dobrodusznej głupoty i śmieszności ONA jest postacią niezwykłą, uosobieniem dobra, niewinności, marzeń, a jednocześnie osobowości dojrzałej, choć nie przystosowanej do zastanych warunków. Hanna Kulina obdarza tę postać subtelnym ciepłem, czyni ją bezbronną i delikatną.
Świetnie gra też Kazimiera Nogajówna (Aktorka), a także Marian Pogasz, który z postaci Aktora wydobywa jej drugi wymiar (świadomość egzystencjalnej pustki i samotności). Nazbyt może jednoznaczna - wbrew sugestii autora - i nazbyt może demoniczna jest postać Tramwajarza (gra ją Wiesław Komasa), chorobliwa w swej groźnej manii zbawienia świata, niczym niektóre postaci Dostojewskiego. Wszelako mieści się całkiem dobrze w całości spektaklu. Na uwagę zasługują również role Macieja Kozłowskiego, Zbigniewa Grochala, Grażyny Wolszczak, Bożeny Krzyżanowskiej, Wandy Ostrowskiej i Lecha Łotockiego.