Artykuły

Współczesność i historia na narodowych scenach

- Wszędzie istnieje kwestia statusu teatru narodowego. Dyrektorzy zastanawiają się, jak powinien wyglądać jego repertuar, zwłaszcza kiedy ma się za sobą dwa i pół wieku tradycji? Jakie zobowiązania wiążą się z tym, że prowadzi się scenę państwową? Jak spełnić związane z nią oczekiwania? Staramy się pokazywać teatry, które aktualnie radzą sobie z tymi zagadnieniami najlepiej: są żywe, powstają w nich wybitne, charakterystyczne przedstawienia - mówi Tomasz Kubikowski, dyrektor festiwalu Spotkanie Teatrów Narodowych, który rozpocznie się 3 czerwca w Warszawie.

Spektakl o emigracji zarobkowej, ale także nowe odczytania dramatu romantycznego. Trzecia edycja festiwalu Spotkanie Teatrów Narodowych pokaże widzom, jak różnorodny jest repertuar najważniejszych scen Europy

Rozmowa z Tomaszem Kubikowskim [na zdjęciu], dyrektorem festiwalu Spotkanie Teatrów Narodowych:

Izabela Szymańska: W Warszawie mamy coraz więcej festiwali teatralnych. Niedawno skończyły się Warszawskie Spotkania Teatralne, kiedy rozmawiamy, trwa prezentacja rosyjskiego teatru "Da! Da! Da!", nową propozycją jest przegląd "Polska w IMCE". Czym na tym tle wyróżnia się Spotkanie Teatrów Narodowych?

Tomasz Kubikowski: Większość festiwali składa się z gęstego łańcuszka drobnych imprez, tymczasem nasz przegląd proponuje kilka dużych spektakli. Jako że tych wydarzeń jest niedużo, mam nadzieję, że publiczność zdoła wpisać je do swojego planu zajęć.

Wprowadziliśmy karnety i specjalnie ustaliliśmy niskie ceny biletów, ponieważ zdajemy sobie sprawę, że festiwali jest wiele, a wakacje za pasem.

To trzecia edycja festiwalu. Czy po poprzednich pojawiały się głosy od widzów, którzy mówili, co się spodobało, sprawdziło w tej formule?

- Mamy odzew zarówno od widzów, jak i od teatrów narodowych, które do nas przyjeżdżają. Wśród scen w Europie zaczęliśmy być zauważalni, dostaję szereg zapytań z zagranicy, kiedy odbędzie się kolejna edycja, jak będzie wyglądał program.

A widzowie przede wszystkim głosują nogami. Co jest ciekawe, publiczności nie zabrakło, mimo że dwie edycje różniły się od siebie. Podczas pierwszej zaprosiliśmy tradycyjnie najważniejsze sceny Europy - wielkie stare firmy. Druga była, można rzec, improwizowana, bo trafiliśmy na czas kryzysu - wiele przedstawień w teatrach partnerskich nie dotrwało na afiszu do następnego sezonu. Program festiwalu ciągle się zmieniał i spektakle, które mogliśmy do Warszawy sprowadzić, stworzyły inny zestaw, niż pierwotnie planowaliśmy. Przyjechały spektakle ze scen, które nie mają wielowiekowej renomy, tylko świeżo powstały, jak głośny w tej chwili Szkocki Teatr Narodowy. Przyjechał też Duński Teatr Królewski, który jest jedną z najprężniejszych scen Europy, ale jego renoma jest dość świeża. I wtedy, co mnie bardzo ucieszyło, mogliśmy liczyć głównie na publiczność studencką. Przyszło wiele młodych osób, które miały ciekawość nieznanego.

W tym roku repertuar jest mocny i dosyć różnorodny. Niewykluczone, że każde z tych przedstawień zgromadzi inny typ widzów.

Jak zaproszone sceny realizują w swojej działalności słowo "narodowy"?

- Trzy z nich należą do najstarszych teatrów narodowych Europy. Zacznę od końca programu: Teatr Aleksandrinski z Petersburga prowadzony jest przez Walerija Fokina, który od lat był reżyserem awangardowym i poszukującym. Kiedy został dyrektorem narodowej sceny, zaczął realizować program o nazwie "Nowe życie klasyki". W jego repertuarze znalazły się bardzo współczesne inscenizacje arcydzieł rosyjskiej klasyki. I coś takiego zobaczymy tym razem, autorskie przedstawienie "Liturgia zero" to adaptacja "Gracza" Dostojewskiego.

Wiedeński Burgtheater, który ma dzieje długie i burzliwe, ma teraz bardzo progresywną dyrekcję - Matthias Hartmann zmienia logo i motto teatru co sezon. Pokazywany na trzech scenach repertuar jest szalenie eklektyczny. Hartmann stara się, żeby było to miejsce spotkań reżyserów obszaru niemieckojęzycznego, ale także zagranicy. Podobnie jest z teatrem szwedzkim Dramaten, który również ma zróżnicowany repertuar z nastawieniem na klasykę.

Stosunkowo młoda jest scena z Wilna, status teatru narodowego zyskała po wyzwoleniu Litwy, a obecna młoda dyrekcja działa zaledwie drugi sezon. Próbuje budować program na różny sposób. W przedstawieniu "Wygnanie", które do nas przyjedzie, porusza najbardziej palący problem współczesności, jakim jest masowa emigracja zarobkowa. W narodzie o niewielkiej liczebności jest to szczególnie widoczne - co czwarty Litwin wyjechał pracować za granicą.

Emigracja na Wyspy Brytyjskie miała miejsce później niż w Polsce?

- Była równoległa. Ta fala, która rozpoczęła się w latach 90., jest olbrzymia, a że Litwinów jest mniej niż Polaków, to tam wygląda to dużo bardziej dramatycznie. Polacy z Litwinami pracowali na tych samych zmywakach, w tych samych restauracjach, konkurowali o miejsca pracy. Zresztą polscy emigranci pojawiają się w spektaklu "Wygnanie".

Sztukę napisał Marius Ivaškevieius, czołowy dramatopisarz średniego pokolenia. Często w swojej twórczości podejmuje litewskie tematy, to jest najbardziej współczesny z jego tekstów. Wystawił go wybitny, znany u nas reżyser Oskaras Korsunovas.

Zobaczymy także przedstawienie Matsa Eka, choreografa znanego polskiej publiczności, jednak tym razem w roli reżysera teatru dramatycznego.

- Mats Ek spektakle dramatyczne robi przez całe życie. Jako człowiek teatru jest równie wysoko ceniony jak człowiek tańca. "Sonata widm" to przedstawienie przeplecione tańcem. Niebywale piękne, autorskie, poetyckie, wizyjne, dowcipne. Opowiada o pięknie starości, nawet można rzec: o radości starości. Jeśli można przymierzyć je do czegoś u nas, to jest troszkę kantorowskie.

A "Książę Homburg" z Burgtheater pochodzi z sezonu o jakiej nazwie?

- Wahl.Burg.Wille - wybór, Burg, wola. Zawsze słowo Burg jest wstawione w środek trzech haseł, tworzących nazwę sezonu.

Bardzo zachęcam do obejrzenia tego spektaklu. Jego reżyserka Andrea Breth należy do najbardziej cenionych postaci niemieckojęzycznego teatru, a u nas nie jest znana w ogóle.

W Polsce w ostatnich 10 latach zawód reżysera bardzo się sfeminizował, w Niemczech nie. Andrea Breth to jedyna kobieta, która osiągnęła tam szczyt w hierarchii teatralnej. Była dyrektorem Schaubuhne i wydobyła tę scenę z kryzysu, w jaki wpadła ona po odejściu Petera Steina. Breth jest uważana za główną następczynię teatru Steina, kontynuatorkę tradycji przedstawień niesłychanie delikatnych, subtelnych, głęboko penetrujących scenariusz teatralny i budujących dramat postaci. Często sięga do klasyki niemieckiej i daje nieoczekiwane reinterpretacje najbardziej uświęconych dzieł, w tym wypadku repertuaru romantycznego. Przedstawienie "Książę Homburg" jest przy tym piękne plastycznie, znakomite aktorsko. Występuje w nim m.in. August Diehl, kojarzony u nas głównie z "Bękartów wojny" Quentina Tarantino.

Co Spotkanie Teatrów Narodowych daje warszawskiemu Teatrowi Narodowemu?

- Wszędzie istnieje kwestia statusu teatru narodowego. Dyrektorzy zastanawiają się, jak powinien wyglądać jego repertuar, zwłaszcza kiedy ma się za sobą dwa i pół wieku tradycji? Jakie zobowiązania wiążą się z tym, że prowadzi się scenę państwową? Jak spełnić związane z nią oczekiwania? Staramy się pokazywać teatry, które aktualnie radzą sobie z tymi zagadnieniami najlepiej: są żywe, powstają w nich wybitne, charakterystyczne przedstawienia. Festiwal jest też rodzajem inspiracji, pokazuje punkty odniesienia i daje nam oraz widzom świadomość tego, co się dzieje na podobnych scenach w Europie. Daje nam kontekst. ma zr

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji