Artykuły

Bardzo śmieszna katastrofa

Spektakl w Teatrze Ateneum zrealizowano wbrew oczekiwaniom autora. Zamiast poważnej sztuki wyszła farsa w najpodlejszym gatunku.

Premiera "Odejść" miała być dla warszawskiego Teatru Ateneum momentem prze­łomowym. O przełomie nie ma mowy. Izabella Cywiń­ska proponuje tylko bladą karykaturę nowej sztuki Vaclava Havla.

O "Odejściach" zwykło się pi­sać i mówić bardzo dobrze. Choćby z powodu okoliczności powstawania utwór ma swoją wagę. Ostatni swój dramat "Rewaloryzację" napisał Vaclav Havel w roku 1987. Kolejna sztuka pojawia się zatem po 20 latach przerwy. Pomysł na tekst narodził się zanim Havel objął prezydenturę Czechosło­wacji, a potem Czech. Osta­teczny kształt dramat otrzy­mał natomiast po odejściu Havla z polityki. Także to budzi emocje. Przecież bohaterem "Odejść" jest były kanclerz postkomunistycznego pań­stwa, który musi pogodzić się z utratą władzy. Nic więc dziw­nego, że mimo zaprzeczeń au­tora doszukiwano się w jego dziele rysów autobiografii.

"Odejścia" to dobra, ale jed­nak nie wybitna sztuka. Są­dzę, że nie można stawiać jej w rzędzie najważniejszych doko­nań literackich Havla. Znacz­nie skromniejsze jednoaktów­ki o Ferdynandzie Wańku (zwłaszcza dwie pierwsze, mo­im zdaniem wybitne "Audien­cja" i "Wernisaż") są znacznie bardziej dotkliwe. "Odejścia" zaprojektowane na dużo szer­szą skalę zdają się na ich tle być wyłącznie zabawą w słow­ne kalambury, żonglerką para­doksami. Utwór naładowany jest jawnie używanymi cytata­mi z dramatów Antoniego Cze­chowa i Szekspirowskiego "Króla Leara". Jeśli idzie o twórczość autora "Trzech sióstr", można w postaciach z "Odejść" odnaleźć wierne odbi­cia jego bohaterów. Kanclerz Rieger pije co prawda grog za­miast wódki jak Astrow z "Wujaszka Wani", ale w wielu frag­mentach zdaje się być konglo­meratem cech wujaszka Wani właśnie i znienawidzonego przez niego profesora Serebriakowa. Jego matka to odbicie zapatrzonej w syna matki Serebriakowa. Osvald zaś, wierny pomocnik czy też ka­merdyner w willi Riegera, to nikt inny jak tylko Firs z "Wi­śniowego sadu". Ostatni dra­mat Czechowa przywołuje zresztą Havel najczęściej. Dom kanclerza otacza wiśniowy sad i wraz z nastaniem nowych go­spodarzy zostanie on wyrąba­ny. Mówi się nawet o Jepichodowie, który przyplątał się tu­taj prosto od autora "Mewy". Zatem budowany przez pisa­rza świat zyskuje literacki kon­tekst. Havel buduje dzięki nie­mu nastrój nostalgii, bo nie ma przecież większego od Czecho­wa poety przemijania.

Stosuje przy tym strategię trochę podobną do tej, jaką znamy z "Miłości na Krymie" Sławomira Mrożka, choć dra­mat polskiego pisarza należy jednak moim zdaniem do wyż­szej kategorii. Powinowactw z Mrożkiem jest zresztą znacz­nie więcej. Pełen aluzji język Havla w "Odejściach" przypo­mina polityczne sztuki autora "Tanga". Z "Miłością na Kry­mie" łączą też je formułowane wprost zalecenia autora wobec realizatorów. W Teatrze Ate­neum wypowiada je z offu bo­daj Andrzej Poniedzielski przed rozpoczęciem przedsta­wienia, w miejscu komunikatu o wyłączaniu komórek. Wy­chodzi z tego kabaretowy skecz, tymczasem sądzę, że Vaclav Havel chciał być po­traktowany serio. Bardzo se­rio.

"Jeśli sztuka ma zabrzmieć w sposób właściwy, powinna być grana naturalnie, poważnie, trzeźwo, normalnie i bez prze­rysowań; nie powinno się jej ozdabiać groteskowymi rucha­mi, żartobliwymi pomysłami inscenizacyjnymi, szczebiota­niem, szarżowaniem..." - pisze Havel, a Izabella Cywińska musi zdawać sobie sprawę z te­go, co to znaczy, skoro ten frag­ment wkłada w usta Poniedzielskiego. Tym większe jest zatem zaskoczenie, gdy okazu­je się za chwilę, że w Ateneum "Odejścia" zrealizowano do­kładnie wbrew oczekiwaniom autora. Miało nie być szarży, a w pierwszej scenie kilku akto­rów przewraca się jak w tan­detnej farsie. Miało być natu­ralnie, a tu aktorzy akcentują każde słowo jak na zajęciach u logopedy. Miało wreszcie być poważnie, a reżyseria Cywiń­skiej od początku zmierza ku niekontrolowanej zgrywie w najgorszym gatunku. Gubi się sens utworu Havla, jego rytm, dramaturgia. Spektakl zaczy­na przypominać serię gagów, często poziomem zbliżonych do telewizyjnego sitcomu.

Dekoracje Pawła Dobrzyckiego przywodzą na myśl zu­pełnie inną konwencję. Mo­głyby zostać wykorzystane w operze, tyle że gdzieś na zapa­dłej prowincji. Jeszcze gorzej jest z kostiumami projektu Diany Marszałek. Przez całe przedstawienie nie mogłem zdecydować się, która z aktorek jest najgorzej ubrana. Ko­niec końców wybieram Halinę Łabonarską (Irena).

Łabonarska wygrywa też w innej bardzo silnie obsadzo­nej konkurencji - najgorsza rola spektaklu. Jako długolet­nia przyjaciółka Riegera wno­si bowiem na scenę wdzięk i styl sklepowej z mięsnego. Tak mówi i tak się porusza. Szcze­rze mówiąc, zdumiewa mnie atencja, z jaką traktuje się tę niegdyś świetną aktorkę. Od lat nie widziałem jej w dobrej roli.

Z innymi wykonawcami nie jest lepiej. Maria Niklińska gra stereotyp nastolatki z komór­ką przy uchu. Artur Barciś biega truchtem i mówi przez nos, bo tak chyba wyobraża sobie służalczość. Marian Opania jako Osvald gra Firsa najbardziej ordynarną sztancą. Jan Matyjaszkiewicz znów dziwnie moduluje głos - widać reżyser powiedziała mu, że tak będzie śmiesznie. Krysty­na Tkacz jest w spektaklu, choć równie dobrze mogłoby jej nie być. Krzysztof Tyniec gra, że chodzi, i gra, że mówi - afektacja trudna do zniesienia.

Olbrzymi zawód sprawia Piotr Fronczewski w najważ­niejszej roli Riegera. Bez wsparcia Cywińskiej najpierw jest kompletnie nijaki, a potem uderza w patos. Havel pożenił w tej postaci tragizm ze śmiesznością, w końcu Rieger to mały Lear. Fronczewski w scenach "z Szekspira" pokazu­je coś, co można by było może nazwać parodią, gdyby nie niejasne przeczucie, że aktor gra najzupełniej na poważnie. Ro­la w "Odejściach" to spektaku­larna klęska wybitnego skąd­inąd artysty. Bronią się tylko - na ile to możliwe - Danuta Szaflarska i Magdalena Wój­cik, ale ich epizody nie mają wpływu na inscenizację.

Mamy zatem w Ateneum płaskie farsidło. Izabella Cy­wińska pozbawia "Odejścia" siły, i to na wszystkich pozio­mach. Rezygnuje na przykład z autorskich komentarzy, któ­re Havel wplótł w tekst, aby pokazać swoją rolę w kreowa­niu scenicznej rzeczywistości, a jednocześnie wobec samego siebie ironicznie się zdystanso­wać. Dlaczego? Wygląda na to, że chciała ułatwić sobie pracę. Nowa dyrektor teatru przy Jaracza zapowiadała przed premierą, że "Odejścia­mi" zacznie nowy etap poważnej rozmowy z publicz­nością, że Ateneum zmieni. Na razie jednak wszystko zo­stało po staremu. Nie Cywiń­ska zmieniła Ateneum - to Ateneum zmieniło Cywińską.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji