Świetny esej to zły spektakl
Vaclav Havel jest niekwestionowanym autorytetem. Ateneum to teatr z wielkimi inteligenckimi tradycjami. Tym trudniej pogodzić się z tym, że połączenie tych dwóch wartości zakończyło się spektakularnym zgrzytem
Od czasów książki Kundery wiadomo, że "żart" to coś z gruntu czeskiego. Jeśli więc spektakl "Odejścia" Izabelli Cywińskiej miał być żartem, zgrywą, psikusem zrobionym Vaclavowi Havlowi - wszystko pozostaje w porządku. Sam Havel zażartował przecież, umieszczając w didaskaliach do swojego dramatu prośbę do aktorów, by zachowywali się "naturalnie, trzeźwo, normalnie i bez przerysowań", nie ozdabiali gry "groteskowymi ruchami (...), szczebiotaniem, szarżowaniem ani niczym zwracającym uwagę". Jednocześnie autor inkrustował swoje political fiction - losy byłego kanclerza Riegera (Piotr Fronczewski) na emeryturze - fragmentami, których nie sposób zagrać naturalnie, na jednym oddechu i w jednej konwencji: cytatami z "Wiśniowego sadu" Czechowa i Szekspirowskiego "Króla Leara". Reszta historii kanclerza wysadzonego z siodła skonstruowana jest jak farsa z elementami demagogicznych przemówień, języka brukowców i porad dotyczących prowadzenia domu. Reżyserowi pozostaje więc albo potraktować zalecenia Havla poważnie i kompletnie zlekceważyć odmienne rejestry tekstu, czyniąc spektakl mdłym i niejasnym, albo działać pod prąd. Izabella Cywińska nie znalazła trzeciej drogi i zdecydowała się zadrzeć z autorem. Z fatalnym skutkiem. Bo jeśli to nie był żart...
Gdy Andrzej Poniedzielski swoim artystycznie zmęczonym głosem czyta z offu porady dla wykonawców, wiadomo już, że nikt nie ma zamiaru się do nich stosować. Nawet scenografia zapowiada chaos, przerysowanie i pomieszanie konwencji. Rządową willę Riegera zmontowano a la scena grecka - fasada królewskiego pałacu, na której tle wystawiano m.in. tragedie o upadłych tyranach. Sygnał, że problem władzy jest uniwersalny? Czy dowód, jak zły gust mogą mieć zachłanni politycy? Spomiędzy monumentalnych murów z butaforki prześwitują rachityczne gałązki (wiśniowy sad), na rattanowej ławie pojawi się na chwilę samowar (sygnał - jesteśmy u Czechowa), ciężkie, czerwone kotary zagrają płaszcze w scenach szaleństwa Leara. Z grabi ogrodnika zwisa smętny listek. Całość okala sztuczny bluszcz. Brakuje tylko styropianowej fontanny z amorkiem, by poczuć się jak na festiwalu teatrów ogródkowych.
Także konflikt wewnętrzny głównego bohatera wydaje się zbudowany z niezbyt wyszukanego materiału. Rieger ma do wyboru: pozostać z liczną rodziną w willi za cenę kolaboracji z nowym, skorumpowanym wicepremierem Kleinem (Krzysztof Tyniec) albo zachować ideały i znaleźć się na bruku. Problemy mieszkaniowe byłego męża stanu wypadają śmiesznie w antycznym sztafażu. Gdy zaś Rieger zaraz po udzieleniu wywiadu brukowcowi "Fuj" zaczyna wić się wśród piorunów z szekspirowskimi okrzykami na ustach, nie dostrzegając nawet nagiego zięcia przemienionego nagle w Szalonego Tomka z tragedii - przyjaźnie nastawiony widz może najwyżej odwrócić wzrok z zakłopotaniem.
Większość postaci stworzona jest w groteskowym stylu. Halina Łabonarska jako Irena, wieloletnia kochanka kanclerza, mieni się złotem i brokatem, szczebiocze, pozuje, by nagle zmienić się w kobietę tragiczną, moralną podporę świata upadających wartości. Jej przyjaciółka Monika (Krystyna Tkacz) to niema matrona kariatyda zajmująca się głównie noszeniem własnej peruki, a służący Oswald (Marian Opania) - zlepek osipów, fierapontów i anfis (wiecznie niedomagających sług z Czechowa). Córki mają jednowymiarowe role "dobrych niezauważanych" lub "hien". Danuta Szaflarska (matka Riegera) gra skromnie, ze swoim naturalnym, ostrym humorem, nie zwracając za bardzo uwagi na otaczający ją chaos. Groteskowe są sceny seksualnej gimnastyki Riegera i panny Bei (Sylwia Zmitrowicz), politolożki i multikulturalistki planującej napisanie biografii kanclerza. Fronczewski przez większość spektaklu unika farsy, wygłasza za to niekończące się przemówienie. Poważny, monumentalny, marsowy ani przez chwilę nie przestaje przemawiać, występować "w sprawie", komentować. Nie rozgranicza tego co publiczne i prywatne. Choć ten styl kłóci się wyraźnie z pozostałymi konwencjami spektaklu, to właśnie w wypowiedziach Riegera tkwi największa wartość i sedno sztuki Havla.
Autor świetnie podpatrzył, jak najszczersze polityczne idee zmieniają się w bezwartościowe frazesy. Jak rodzi się populistyczny bełkot i demagogia. Finałowy monolog kanclerza to doskonały esej zbierający wszystkie absurdy i niebezpieczeństwa czyhające na współczesnych polityków. Ale właśnie w tym eseistycznym stylu kryje się odpowiedź na pytanie, czemu przedstawienie okazuje się nieudane. To, co mogłoby być wspaniałym felietonem, na scenie wypada papierowo. Satyra na "czwartą władzę" nie łączy się gładko z dramatem rodzinnym. Szekspir i Czechow, choć osobno, są najczęściej wystawianymi autorami na świecie i choć w cytowanych utworach rzeczywiście pisali "na temat", nie tworzą razem dream teamu. Problemem jest także główny bohater - odrażający demagog i sybaryta, zaniedbujący córki, zdradzający kochankę i własne wartości. Nie broni go nic prócz przywiązania do wiśniowego sadu i willi.
Izabella Cywińska jako nowa dyrektor miała odnowić markę Ateneum, teatru gwiazdorskiego, zhierarchizowanego, grającego od lat coraz więcej bulwaru. Widać jednak, że będzie potrzebowała na to znacznie więcej czasu. Być może także innego repertuaru.