Artykuły

Thanks, Faust

Kiedy kilka tygodni temu fotografowała go na moście w Edynburgu żona Marta, młodzi ludzie z przejeżdżającego obok kabrioletu krzyknęli: "Thanks, Faust". MARIUSZ PUCHALSKI, świetny aktor Teatru Nowego w Poznaniu obchodzi właśnie jubileusz 30-lecia pracy scenicznej.

Miał być pianistą. W wałbrzyskiej szkole muzycznej uchodził za cudowne dziecko. Ćwiczy) dniami i nocami pod czujnym okiem pani profesor Haliny Derej, która widziała w nim wybitnego wirtuoza, grał publicznie koncerty. Aż powiedział "dość". - Dzieciństwo straciłem bezpowrotnie, ale wczesną młodość zdecydowanie postanowiłem ocalić. Ku rozpaczy moich nauczycieli i rodziców uciekałem z lekcji fortepianu po rynnie - opowiada. - Miałem pryszcze, chciałem grać w piłkę i zajmować się dziewczynami - tłumaczy.

Zostało mu to wybaczone, podobnie jak tysiące innych uciech, swawoli, żartów, psikusów i przewinień. - Dyrektor liceum zwykł mnie wzywać do gabinetu i mówić: "Mariusz, żeby mi to było przedostatni raz!" - śmieje się. Do najbardziej spektakularnych wybryków należała wyprawa do Gdyni, którą miało zakończyć zacumowanie się na Batorym w celu emigracji do USA. Odbyło się to w towarzystwie przyjaciela Adama Gieraka. Chłopców szukała Milicja Obywatelska, radio, telewizja... Kiedy poczuli, co się święci, przyjechali na własną rękę do podwałbrzyskiej wsi i stamtąd telefonicznie pertraktowali z rodzicami o warunkach powrotu na łona rodzinne.

Równie spektakularna była wyprawa do Warszawy (pierwsza podróż samolotem) na "Kordiana" w reżyserii Adama Hanuszkiewicza. Zdolny licealista został wydelegowany do obejrzenia i zrecenzowania spektaklu. - Nic nie widziałem, bo zabalowałem na jednym z osiedli, ale recenzję po powrocie wygłosiłem tak płomienną, że ją przedrukowała lokalna gazeta. Do dziś się tego wstydzę - opowiada. I zaraz dodaje: - Podziwiam moich rodziców, że to wszystko wytrzymali.

Miał być polonistą. - Przedmiotami ścisłymi nie zajmowałem się wcale - w tej materii byłem kompletnym osłem - wyznaje. Za to literatura fascynuje go do dziś: jest nałogowym pożeraczem i kolekcjonerem książek. Chlubą domowej biblioteki są dzieła Szekspira w różnych wydaniach łącznie z "Romeem i Julią" po czesku oraz "okazjonalnym wydaniem" pracy Izoldy Kiec poświęconej kabaretowi, która ma specjalny rozdział poświęcony Mariuszowi (napisała go i dołączyła do książki żona Marta).

Aktorstwo urodziło się przypadkiem. W szkolnych przedstawieniach zobaczył go przyjaciel rodziców - aktor Janusz Obidowicz i dostrzegł w nim sceniczny talent. Z biegu złożył więc papiery do Łodzi i z biegu się dostał. - Byłem tak zaskoczony, że przechodzę do kolejnych etapów egzaminów, że zapadłem z wrażenia na ciężkie zapalenie oskrzeli - wspomina. Ale dodaje z goryczą, że nie wspomina szkoły najlepiej: - Cały czas walczyłem z kompleksem chłopca z prowincji, który trafił do warszawsko-łódzkiego światka. Źle mi tam było jako brzydkiemu kaczątku i choć zostałem zaakceptowany, uraz został do dziś - niechętnie bywam na studenckich zjazdach, obchodzę tylko okrągłe rocznice.

Grał w trzech teatrach Polskich - we Wrocławiu, Bydgoszczy i Poznaniu. W 1993 r. związał się z Teatrem Nowym. - Marzyłem o tym zespole - mówi. A spotkanie z Januszem Wiśniewskim jest dla niego "niezwykłym doświadczeniem". - Praca z nim to coś bardzo intymnego, nie umiem o tym mówić... - zawiesza głos. I mówić nie trzeba: role Fausta i Sir Kozła w płaszczu Prospera to jego wielkie kreacje. Same się bronią.

Jest rekordzistą świata w mówieniu: "przepraszam", "czy nie robię Tobie kłopotu?", "proszę nie gniewaj się" - mówi Marek Bykowski, przyjaciel i współpracownik z Kabaretu RAZ, a wcześniej Zapadnia. - Ale potrafi też wybuchnąć, i to jak! - dodaje zaraz. Kocha podróże. A najbardziej Francję, do której jeździ co roku. Pewnego razu podczas wyprawy w Alpy tak go zachwycił widok na Mont Blanc, że postanowił wygłosić słynny monolog Kordiana. Wygłosił i... opadł z sił. Nie był już w stanie pokonać niewielkiej odległości, która go dzieliła od szczytu.

Przyjaciele mówią, że jest wspaniałym kucharzem, a jego specjalnością są zupy. - Owszem, robię dobry barszcz z warzywnymi pasztetami; ja jestem mięsożerny, ale Marta to wegetarianka, więc przeważnie jemy jarzyny - tłumaczy. A żona nie może się jego kuchni nachwalić. - Gotuje wspaniale, wyśmienicie, perfekcyjnie, zabójczo dobrze. I kisi najlepsze ogórki w tej części Europy. Ma to we krwi - a krew jego jest wschodniacka: mama z Eleonorówki pod Lwowem, tata z Pukarzowa pod Tomaszowem Lubelskim. Spotkali się po wojnie we Wrocławiu - jak wielu przesiedleńców... - opowiada pani Marta.

- Nie wiem, co ze mną będzie dalej, nawet nie próbuję sobie tego wyobrazić - mówi Mariusz. - Teraz jest najważniejszy moment w moim życiu. Cóż dodać? Niech trwa.

Na zdjęciu: Mariusz Puchalski jako Faust (po prawej) i Mirosław Kropielnicki (Mefistofeles) w "Fauście", Teatr Nowy, Poznań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji